Gdy profetyczna aktywność ks. Blachnickiego zetknęła się z rzeczywistością polskiej parafii, okazało się, że ta ostatnia nie jest gotowa na przyjęcie wsparcia ze strony animatorów Ruchu.
Ks. Franciszek był człowiekiem o wybitnie prorockim obdarowaniu i usposobieniu. Dlatego też od czasu, kiedy uwierzył, skoncentrowany był nie tyle na ludzkich doświadczeniach i przeżyciach – co nie oznacza, że były one dla niego nieznaczące – co na Bożej obecności i Bożych dziełach, gdziekolwiek je dostrzegał. Stąd też jego wnikliwe poszukiwania metody przeżyciowej przez którą doświadczenie wiary i spotkania z Bogiem mogły być skutecznie komunikowane. Dlatego też akcentowana przez niego perspektywa Bożej obecności pociągała wielu, a bezkompromisowość i wysoko postawione ideały odstręczały innych. Stojąc wobec wizji, które kreślił ks. Franciszek, miało się wrażenie jakby się stanęło przed wysokim murem nie do przekroczenia. Dopiero z czasem zrozumiałem, że ks. Franciszek kreśli jakby warunki ostateczne. Konstruowanie drogi, która do tego miejsca mogłaby w wierze doprowadzić skłonny był pozostawiać innym. Umacniał jednocześnie innych w trudach budowania, wskazując na obecność w nich Boga i wstawiennictwa Niepokalanej.
Szedł jak burza
Było w nim coś, co jest charakterystyczne dla osoby prorockiej: był wyczulony na Bożą obecność, a jeśli odkrywał jakiś jej przejaw, to żadne ludzkie względy się nie liczyły. Szedł jak burza. Nikt nie mógł go wówczas powstrzymać. „Był Pan jak rozpędzony pociąg, którego nie sposób było zatrzymać” – wyznaje mu po latach, przygodnie spotkany pracownik bezpieki. Im ktoś jest bardziej namaszczony przez Boga, tym bardziej jest samotny. Trzeba się z tym pogodzić. Osoby z zewnątrz nie są w stanie znieść tego, że Bóg namaścił proroka i reagują złością, krytyką, zazdrością. Im większe namaszczenie, tym większa samotność. Blachnicki był bardzo samotny, co wcale nie znaczy, że nie miał przyjaciół.
Na Florydzie wypowiedziano nad nim proroctwo, że jego czas pobytu w Polsce nie jest długi i potraktował te słowa poważnie. Zaczął otaczać się ludźmi, którzy mieli przejąć po nim „pałeczkę”. Pod koniec życia widział, że nikt nie jest w stanie „chwycić” całości wizji Ruchu. Bardzo z tego powodu cierpiał. Rozmawialiśmy o tym w Carlsbegu, przed jego śmiercią. Powiedział mi o tym wprost. Wielokrotnie zaznaczał, że jedynie współgranie wszystkich elementów ma moc objawiania Boga. Po jego śmierci miałem wrażenie, że przestano się troszczyć o tę całościową wizję, która dała oazie nieprawdopodobną moc i zdecydowała o tym, że ruch stał największym duchowym poruszeniem XX wieku. Potraktowano oazę jak sklep z zabawkami: każdy wziął to, co mu odpowiadało, jakąś część puzzli. Jeden pracę z rodzinami, drugi z młodzieżą, trzeci odnowę liturgii, czwarty Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, piąty charyzmatyczność oazy. Elementy zostały wprawdzie zachowane, ale oaza straciła większość swej mocy, która leżała w energii wiązania tego wszystkiego.
Wielokrotnie zastanawiałem się nad źródłem jego niezwykłej odwagi. Widziałem, że mają na nią wpływ dwa czynniki: cudowne ocalenie w więzieniu i chrzest w Duchu Świętym. Konsekwencją chwili, gdy jego życie zostało cudownie ocalone w celi śmierci była świadomość, że odtąd nic już nie należy do niego. Dostał nową szansę, życie zostało mu darowane i to było źródłem jego ogromnej odwagi. Miał też świadomość, że jeśli już raz Bóg ocalił go od śmierci, to nikt nie będzie w stanie odebrać mu życia, jeśli nie będzie to wolą Nieba. Ten człowiek nie bał się komunistów, którzy nieustannie knuli, węszyli i spiskowali przeciwko niemu. Świetnie zdawał sobie z tego sprawę, że stale jest konfrontowany z kłamstwem, a lęk miał go powstrzymać przed przeciwstawieniem się jemu. Ale ponieważ nie było w nim lęku, dlatego był jak młot na komunę.
Oparcie w Janie Pawle II
W ks. kard. Wojtyle, a później w Janie Pawle II, ks. Franciszek znalazł swoje najpewniejsze oparcie w Kościele. Moralny autorytet kard. Wojtyły kazał umilknąć wielu krytycznym głosom w Kościele, jak i w państwie. Sam ks. Franciszek krytykę często obracał w humor. Był człowiekiem autorytetu: szanował autorytet hierarchii, nie szemrał i to posłuszeństwo było źródłem jego mocy. Mnóstwo ludzi odżywało, gdy mogło skrytykować Blachnickiego. Robili to jednak za jego plecami, bo nikt nie ośmielał się stanąć z nim twarzą w twarz w jawnej konfrontacji. Poziom intelektualny, przenikliwość umysłu onieśmielała jego oponentów.
Wizje Ks. Blachnickiego wpisywały się w myśl kard. Wojtyły, który poszukiwał adekwatnej praktyki dla soborowej reformy Kościoła w Polsce i świecie. Z uwagi na spotkanie tych Mężów Bożych i ich oddanie Bogu, Oaza mogła cieszyć się względnym pokojem i wzrosnąć, stając się największym przebudzeniem w Europie po II wojnie światowej. Mamy dzisiaj w naszych rękach dorobek tych Mężów. Słyszy się dość powszechną skargę, że brakuje dziś w Kościele wizji i Mężów Bożych, ale rodzi się też pytanie co zrobiliśmy z wizją, która została nam już dana? Na ile cenimy sobie tych Mężów Bożych, którzy za cenę ofiarowania swojego życia, przynieśli ją nam?
Przyszłość Oazy
Stoi przed nami wyzwanie czy pozwolimy tej wizji Żywego Kościoła rozwinąć się w Kościele i dotknąć inne narody Europy i świata? Czy też może czekamy, aż nam zaśpiewają „Miałeś chamie złoty róg…” - jak to mawiał ś.p. ks. prof. Józef Kudasiewicz, oddany przyjaciel i współpracownik księdza Franciszka Blachnickiego.
Oaza została stworzona jako przeżycie doprowadzające do doświadczenia żywej wiary, przeżycie rodzące nowego człowieka, a w konsekwencji nową wspólnotę, której zadaniem jest kształtowanie nowej kultury opartej na kerygmacie. W ten sposób objawia się nam Żywy Kościół. Przez Oazy ks. Franciszka przeszło około pół miliona osób, w większości ludzi młodych. Otrzymali oni jasny przekaz wiary, zgodny z tym jak Kościół na Soborze Watykańskim II zdecydował się ją komunikować. Z czasem absolwenci Oazy zaczęli zajmować odpowiedzialne stanowiska w życiu tego kraju. Jestem świadomy, że bez przebudzenia oazowego nie byłby możliwy ruch Solidarności i późniejsze zmiany. „Spod parasola” Oazy wyszli ludzie, którzy dali początek wielu twórczym dziełom cennym dla Kościoła i państwa. Faktem jest też, że wielu doświadczywszy oazy nie odnalazło swojej dalszej drogi i świat zaczął ich na nowo zdobywać. Jest też pokolenie ludzi świeckich, które przekazało depozyt wiary swoim dzieciom i jest też duża część tych, która tego przekazu zaniechała. Wydaje się, że w obecnym historycznym momencie wiele zależy od tego, czy ludzie oazy powrócą do swojej pierwszej miłości. Zakomunikują ją w rodzinie i miejscu pracy.
Rozwój Ruchu Światło Życie wiązał się też ze wzrostem powołań. Ruch zrodził wielu oddanych, pełnych pasji, zarażonych gorliwością Księdza Franciszka młodych powołań kapłańskich. Niektórzy z nich ujawniają swoje oazowe korzenie, inni zaś jakby wstydliwie je ukrywali i być może do dziś jeszcze nie zweryfikowali swojej postawy. Od ich powrotu do pierwszej miłości zależy również przyszłość naszego kraju.
Otwartość na nowość
Oazę ks. Franciszka cechowała stale pojawiająca się nowość, która była przedmiotem rozeznawania. W konsekwencji z roku na rok wyglądała ona nieco inaczej. Widać było w tym jej Boże prowadzenie. Było to „coś”, co pozyskiwało uwagę coraz to nowych oazowiczów. W pewnym momencie to „coś” się już nie pojawiło - „wierność charyzmatowi Ruchu” zaczęto rozumieć na zasadzie powtarzania utrwalonych i sprawdzonych praktyk. W Ruch, któremu z natury towarzyszyła zmiana wynikająca z postawy wsłuchiwania się w prowadzenie Ducha Św., wpisano „niezmienność” jako warunek zachowania jego charyzmatu. Nie mogło to doprowadzić do niczego innego, jak tylko do skostnienia Ruchu i stopniowego zamierania jego dynamiki.
Pod nieobecność ks. Franciszka w kraju i po jego śmierci zasadnicze kierunki Ruchu zaczynają wyznaczać księża moderatorzy diecezjalni, najczęściej nominowani przez swoich biskupów. Wielu z nich, wraz z osobami wpływowymi kształtującymi wizerunek Ruchu, nie podzielało charyzmatycznego entuzjazmu Ruchu pielęgnowanego przez ks. Franciszka. Pomimo dramatycznych próśb diakona Andrzeja Płodowskiego na spotkaniu moderatorów w Krościenku, rozpoczął się proces marginalizowania w życiu Ruchu udziału „charyzmatyków”, jak gdyby ich miejsce miało być nie tu, ale w polskiej Odnowie w Duchu Świętym. Właściwie był to moment zwrotny dla Ruchu. Aktywność Oazy zaczęła być sprowadzana przez moderatorów diecezjalnych do rekolekcyjnej akcji letniej i zimowej dla młodzieży i dla rodzin. Wbrew wizji Założyciela Oazy, zasadnicza linia dotychczasowego duszpasterstwa w Kościele pozostała nienaruszona. Zredukowana do powyższych przejawów aktywność Ruchu sprawiła, że wytracał się jego dynamizm, entuzjazm i zapał ewangelizacyjny. Zdecydowano się na powolne zamieranie Ruchu, a każdy zaangażowany zwrócił się ku swoim własnym sprawom – nie bacząc na wizję całości Ruchu umożliwiającą praktyczny proces realizacji parafii wg Vaticanum II.
Aktywni świeccy
Pamiętam jak ks. Franciszek uroczyście rozsyłał pierwszą grupę animatorów, którzy zakończyli podstawowy proces formacji oazowej, aby jechali do swoich parafii i tam wraz ze swoimi proboszczami tworzyli zalążki kolegialnych ciał przemieniających życie duszpasterskie parafii w życie wspólnoty wspólnot. Gdy jednak ta profetyczna aktywność ks. Blachnickiego zetknęła się z rzeczywistością polskiej parafii, gdy okazało się, że ta ostatnia nie jest gotowa na przyjęcie wsparcia ze strony animatorów Ruchu, stało się jasne, że proces posoborowych przemian ulega w polskim Kościele sporemu spowolnieniu. Animatorzy wrócili smutni do Księdza Założyciela oznajmiając, że co najwyżej dano im klucz do salki, aby mogli w niej przeżywać swój religijny entuzjazm. O kolegialnej współpracy z uwzględnieniem podmiotowości ludzi świeckich w Kościele poza Ruchem nie było w ogóle mowy.
Podczas tego spotkania z animatorami ks. Franciszek stwierdził ze smutkiem, że jeżeli w parafiach trwa tego typu nastawienie do wyszkolonych animatorów Ruchu, kiedyś zaowocuje to niebywałym napięciem i kryzysem w życiu całego Kościoła. Myślę, że powoli możemy zacząć odkrywać prorocki walor tych słów.
Nic też dziwnego, że młode pokolenie, dla którego dawne praktyki są coraz mniej czytelne, nie przeżywa radości i nie stawia pomników ks. Franciszkowi – ba, nawet nie wie kim On był. Członkowie tego pokolenia sami w czasach trudniejszych nawet niż tamte muszą dziś wykuwać własne drogi.
Blachnicki czeka na odkrycie
Nie dziwi zatem fakt, że ks. Blachnicki – w odróżnieniu od Kardynała Wyszyńskiego i Jana Pawła II – pozostaje dziś – zarówno dla księży, jak i katolików świeckich – osobą nieznaną. Pamiętam niedawną rozmowę z jednym z biskupów, który w konkluzji także stwierdził, że ks. Blachnicki pozostaje wciąż jeszcze dla Kościoła w Polsce osobą nieodkrytą.
Powstają w konsekwencji pytania: czy zatem ks. Blachnicki należy do przeszłości, czy też pozostaje On wciąż prorockim głosem zwróconym ku przyszłości? Czy Oaza ks. Franciszka wyczerpała już swoje możliwości, czy też dotychczasowy Ruch był jedynie zwiastunem tego co ma nadejść, a co ma budować i cieszyć nasze dzieci i dzieci naszych dzieci?
Dr Andrzej Sionek (ur. 1953) – z wykształcenia fizyk, z duchowego wyboru biblista. Mąż, ojciec. Dyrektor Katolickiego Publicznego Stowarzyszenia „Misja EnChristo – Katolicy w służbie ewangelizacji, odnowy życia i jedności chrześcijan” (www.enchristo.eu). Członek Sekretariatu ds. Nowej Ewangelizacji Archidiecezji Krakowskiej. Wieloletni współpracownik ks. Franciszka.
Skomentuj artykuł