Materialistyczna neuronauka próbuje dowieść, że umysł jest iluzorycznym wytworem mózgu, wolna wola nie istnieje, a tryumf ducha nad materią to złudzenie. Dlatego jej zwolennicy poszukują "Bożego genu" lub "Bożego przełącznika" w mózgu człowieka. I choć takie dociekania ocierają się o absurd i uniemożliwiają postawienie sensownych hipotez dotyczących duchowych przeżyć, grono wyznawców materialistycznej wizji świata stale się powiększa.
Książka Beauregarda i O'Leary podważa założenia materialistycznej filozofii, która wyklucza istnienie pierwiastka duchowego. Napisana prostym i żywym językiem, dowodzi, że przeżycia religijne opierają się na kontakcie z zewnętrzną rzeczywistością i są prawdziwe. Autorzy swoje tezy popierają wynikami badań, a także odwołują się do dzieł wielkich mistrzów duchowych oraz wypowiedzi innych ludzi nauki, w której kończy się epoka dogmatów, a zaczyna czas rzetelnych badań.
Mario Beauregard jest neuronaukowcem, zajmuje się neurobiologią doświadczenia mistycznego.
Denyse O'Leary jest dziennikarką, pisze o związkach nauki, religii i wiary.
Wydanie: pierwsze
Stron: 488
Poniżej fragment książki:
W stronę duchowej nauki o mózgu
W czerwcu 2005 roku, na dalekiej, zwróconej ku wybrzeżom Ekwadoru wyspie San Cristobal w archipelagu Galapagos odbyło się historyczne wydarzenie — Światowy Szczyt na temat Ewolucji. Na miejsce obrad wybrano skromne Frigatebird Hill, ponieważ właśnie tam w 1835 roku po raz pierwszy zacumował statek z Karolem Darwinem na pokładzie, który przybył w to miejsce, aby zgłębiać "tajemnicę tajemnic", czyli pochodzenie i naturę gatunków, w tym (a prawdopodobnie przede wszystkim) człowieka.
Te odosobnione, leżące na równiku wyspy Oceanu Spokojnego stały się następnie przystankiem piratów oraz łowców wielorybów i fok, którzy doprowadzili unikalne formy życia badane przez Darwina na skraj wyginięcia. Jeszcze później, bo w XX wieku, archipelag znajdujący się pod ochroną władz państwowych przekształcił się w swojego rodzaju świątynię materializmu — wiary uznającej, że wszystkie formy życia, w tym życie człowieka, są wyłącznie produktem ślepych sił natury. Zgodnie z poglądem materialistycznym, ludzki "umysł" — dusza, duch, wolna wola — to tylko złudzenie wywołane przez elektryczne wyładowania neuronów w mózgu. Przyroda — zgodnie ze słynnym określeniem oksfordzkiego zoologa, Richarda Dawkinsa — jest "ślepym zegarmistrzem"
Zjazd na wyspach Galapagos wkrótce został okrzyknięty "Woodstockiem ewolucji". Biorący w nim udział naukowcy — "same najważniejsze nazwiska dla teorii Darwina" — byli świadomi własnej rangi oraz doniosłości prowadzonych obrad. "Jesteśmy po prostu oszołomieni faktem, że się tutaj znaleźliśmy" — stwierdziła pewna dziennikarka, wspominając, jak to elitarne audytorium słuchało dobrze znanej opowieści "urzeczone niczym grupa dzieci, którym opowiada się ich ulubioną historię".
Ta ulubiona historia zawiera twierdzenie, że ludzie są jedynie "dziwnym, maleńkim kladem" — jak ujął to jeden z uczestników spotkania. Na kolejny szczyt wyznaczono sobie misję opowiedzenia tej historii całemu światu. Świat jednak już ją chyba zna, sądząc po nasilających się sporach wokół nauczania ewolucji.
Ciąg bezrozumnych wydarzeń?
Jedną z najznakomitszych osobistości biorących udział w konferencji był znany na całym świecie amerykański filozof umysłu, Daniel Dennett, który na dodatek jest fizycznie uderzająco podobny do Darwina. Dennett to ulubiony myśliciel zwolenników tezy uznającej, że komputery są w stanie symulować procesy myślowe człowieka. Jak na filozofa umysłu ma on jednak dość szczególne pragnienie: chciałby mianowicie przekonać świat, że umysł, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, w ogóle nie istnieje. Prawdopodobnie największą sławę przysporzyło mu powiedzenie, że "niebezpieczna idea Darwina" jest najlepszą koncepcją, jaka kiedykolwiek przyszła komukolwiek do głowy, ponieważ mocno osadza życie w ramach materializmu. Zdaniem Dennetta ludzie są tylko "dużymi, wymyślnymi robotami", a co jeszcze ciekawsze:
Jeśli ma się możliwość przeprowadzenia odpowiednich procesów i dysponuje się odpowiednią ilością czasu, można z tychże procesów — które same w sobie są proste, głupie i pozbawione zamysłu — tworzyć duże, wymyślne rzeczy, nawet obdarzone umysłem. Ogromna liczba drobnych, pozbawionych zamysłu zdarzeń może — w ciągu miliardów lat — stworzyć nie tylko porządek, ale i plan; ba — nie tylko plan, ale i umysły, oczy oraz mózgi.
Dennett twierdzi stanowczo, że dusza czy też duch, który byłby połą- czony z mózgiem człowieka, nie istnieje. Uważa też, że w otaczającej nas rzeczywistości nie ma elementów ponadnaturalnych, a po śmierci nie ma życia. Dlatego właśnie w swojej karierze naukowej skupił się na poszukiwaniach wyjaśnienia, w jaki sposób "znaczenie, funkcjonalność i celowość pojawiają się w świecie, który z zasady pozbawiony jest znaczenia i funkcjonalności". Na Galapagos przybył po to, aby dowodzić słuszności swoich poglądów.
Jest oczywiście wielu ludzi, dla których podobne koncepcje są źródłem niepokoju, w związku z czym żywią nadzieję, że okażą się fałszywe.
Inni przyjmują je z zadowoleniem, widząc w nich drogę do uwolnienia ludzkości od ograniczeń nałożonych przez tradycyjne religie i systemy filozoficzne. Przyjmijmy — zachęcają — bardziej ludzki system, który zarówno mniej od ludzi oczekuje, jak i w mniejszym stopniu obwinia ich za popełniane błędy — błędy, których i tak nie są w stanie się ustrzec.
W naszej książce nie rozstrzygamy kwestii, czy materializm oznacza dobre, czy też złe nowiny dla człowieka. Stawiamy natomiast pytanie, czy nauki o mózgu dostarczają dowodów potwierdzających słuszność tej koncepcji. Amerykański profesor prawa konstytucyjnego, Phillip Johnson, od dawna będący przeciwnikiem filozofii materialistycznej, którą nazywa "naturalizmem", pisze: "Jeśli hipoteza o ślepym zegarmistrzu jest prawdziwa, wówczas dominująca pozycja naturalizmu jest uzasadniona. Ja jednak zwracam się do osób, które uważają, że jest to hipoteza fałszywa, a przynajmniej są skłonne rozważyć ewentualność, że może się okazać błędna".
Prawdziwy czy nie, materializm był dominującym prądem intelektualnym w XX wieku i dostarczał impulsu do rozwoju większości znaczących ruchów filozoficznych i politycznych naszych czasów. Wielu współczesnych myślicieli uważa wręcz, że podstawowym celem nauki jest potwierdzanie słuszności przekonań materialistycznych. Oni to właśnie z wrogością odrzucają wszelkie naukowe dowody, które podważają te przekonania — zaobserwujemy to, omawiając zjawiska parapsychiczne (efekt psi) w rozdziale szóstym. Co roku ukazują się tysiące książek z różnych dziedzin nauki, które popierają koncepcje materialistyczne.
Ta książka do nich nie należy. Wykażemy w niej, że profesor Dennett i liczni naukowcy z kręgu neuronauki, którzy się z nim zgadzają, są w błędzie. Zabierzemy czytelnika w podróż nie na wyspy Galapagos, lecz do wnętrza mózgu, aby zrozumieć, dlaczego pan profesor się myli. Przede wszystkim zobaczymy, że materialistyczny opis istot ludzkich nie wytrzymuje dokładniejszego badania. Przekonamy się też, że istnieją uzasadnione przyczyny, by wierzyć w duchową naturę człowieka, która trwa także po śmierci.
Ale po kolei. Dlaczego w ogóle mielibyście wyruszać w tę podróż, jeżeli nie widzielibyście potrzeby sformułowania niematerialistycznego opisu ludzkiej natury? Otóż opis taki jest potrzebny, ponieważ wyjaśnienia materialistyczne są niewystarczające. Zawodzą w różnych obszarach. Zacznijmy więc od krótkiego przedstawienia niektórych defektów opisu proponowanego przez materialistów. Na początek zastanówmy się nad następującym pytaniem: gdybyśmy przyjęli materialistyczny opis siebie samych, co by nam pozostało? Czy rozpoznalibyśmy siebie? Jeżeli nie, to dlaczego? Czego by brakowało?
Umysł, wolna wola, jaźń i dusza
Współczesne bardzo szczegółowe badania mózgu i towarzyszących mu gruczołów dowiodły, że żadnego konkretnego elementu ani regionu mózgu nie można zasadnie uznać za siedzibę niecielesnego umysłu.
— socjobiolog Edward O. Wilson
Dlaczego ludzie uważają, że koncepcja, według której umysł jest wytworem mózgu, organizacja mózgu jest częściowo zależna od ludzkiego genomu, a tenże genom został ukształtowany w procesie doboru naturalnego, niesie z sobą niebezpieczne implikacje?
— kognitywista Steven Pinker
A co z umysłem, wolną wolą, jaźnią i duszą? Czy znajdzie się dla nich miejsce w nowym, naukowym świecie?
Dennett nie jest bynajmniej jedynym przedstawicielem materializmu, który twierdzi, że tak naprawdę w nas samych nie ma w ogóle nas, a świadomość, dusza, duch i wolna wola to tylko złudzenia podtrzymywane przez kulturę ludową. Pogląd, który reprezentuje, stał się standardowym założeniem przyjmowanym w ramach współczesnych nauk o mózgu. Dennett niewątpliwie wypowiada się w imieniu znacznej liczby neuronaukowców, kiedy pisze, że "konkretny mózg zawsze robił to, do czego skłaniały go aktualne, lokalne, mechaniczne okoliczności". Ludzka świadomość i poczucie tożsamości są tylko "łagodną formą «iluzji użytkownika»". Wszystko, co mogłoby sugerować istnienie wolnej woli, jest nieprawdopodobne, a w najlepszym razie problematyczne.
Amerykański krytyk kultury, Tom Wolfe, przedstawił zwięźle tę sprawę w niewielkim, eleganckim eseju, który ukazał się w 1996 roku pod tytułem Sorry, but Your Soul Just Died (Przykro mi, ale twoja dusza właśnie umarła). Został w nim przedstawiony "neuronaukowy pogląd na życie". Wolfe pisze o nowych technikach obrazowania, które dają naukowcom możliwość zobaczenia, co dzieje się w mózgu człowieka, kiedy doświadcza on konkretnych myśli lub uczuć. Zdaniem Wolfa wynik jest następujący:
Skoro świadomość i myśl są całkowicie fizycznymi wytworami twojego mózgu i układu nerwowego, i skoro forma twojego mózgu została odciśnięta już w chwili narodzin, co skłania cię do przekonania, że posiadasz wolną wolę? Skąd się ono bierze? Jaki "duch", jaki "umysł", jaka "jaźń", jaka "dusza", jakie coś, czego natychmiast nie należałoby opatrzyć pogardliwym cudzysłowem, gotuje ci się w pniu mózgu i daje ci to przekonanie? Słyszałem, że zdaniem niektórych neuronaukowców odpowiednio potężne i wyrafinowane komputery mogłyby przewidzieć przebieg życia każdego człowieka: dzień po dniu, minuta po minucie. Taki pomysł nawet biednego diabła przyprawiłby o ból głowy.
Wolfe powątpiewa, czy wśród szesnastowiecznych kalwinistów znalazłby się choć jeden, który wierzyłby w predestynację tak mocno, jak współcześni, zapaleni, młodzi naukowcy. Całe materialistyczne wyznanie wiary, które zarysowuje Wolfe, opiera się na jednym, niepozornym słowie: "skoro" — "Skoro świadomość i myśl są całkowicie fizycznymi wytworami mózgu i układu nerwowego...". Innymi słowy, naukowcy nie odkryli, że nie ma nas w nas. Oni po prostu rozpoczynają swoją działalność od takiego założenia. Interpretacja każdego odkrycia jest oparta na tym poglądzie. Metoda naukowa tego od nich nie wymaga. Jest to wyłącznie obowiązek, którzy sami na siebie nałożyli.
A jeśli dowody naukowe wskazują na coś zupełnie innego? Przekonamy się, że tak właśnie jest. Zanim jednak przejdziemy do neuronauki, warto się przyjrzeć, jakie inne powody skłaniają do twierdzenia, że jednomyślna akceptacja materializmu w XX wieku nie była uzasadniona. Neuronauka jest przecież stosunkowo młodą dyscypliną, najpierw należałoby więc ustalić, czy starsze dziedziny nauki dają podstawy do podawania w wątpliwość poglądów materialistycznych.
W co wierzą ludzie
Skoro materializm jest poglądem prawdziwym, to dlaczego większość ludzi w niego nie wierzy?
W kwietniu 1966 roku magazyn "Time" ogłosił, że Amerykanie odwracają się od Boga. Na dzień rozpowszechnienia tej wiadomości wybrano Wielki Piątek (8 kwietnia). W głównym artykule postawiono czytelnikom pytanie: "Czy Bóg umarł?", sugerując, że odpowiedź brzmi: "Tak". Nauka uśmiercała religię. Wszystko, czego nie można było poznać metodami naukowymi — w ich ówczesnym rozumieniu — uznawano za niewarte zainteresowania lub nieprawdziwe. Od tamtego momentu jedyną godną uwagi postawą filozoficzną czy duchową miał być egzystencjalny lęk. Wydawcy "Time’a" byli tego całkowicie pewni. A jednak nie mogli być bardziej dalecy od prawdy.
Trzydzieści pięć lat później, w roku 2005, portal Beliefnet przeprowadził sondaż, w którym zapytano 1004 Amerykanów o ich religijne przekonania. 79% ankietowanych określiło siebie jako istoty "duchowe", a 64% uznało się za osoby "religijne". W artykule w "Newsweeku" z września 2005 roku, zatytułowanym Duchowość w Ameryce, znalazło się następujące stwierdzenie: "Nikt nie napisałby podobnego tekstu obecnie, w erze prowadzonej 24 godziny na dobę teleewangelizacji i świadectw chrześcijańskiej pobożności składanych oficjalnie przez prezydenta". Jerry Adler z "Newsweeka" zamieścił następujący komentarz:
Historia pokazała, że przepełnieni egzystencjalnym niepokojem intelektualiści z "Time’a", którzy zadali sobie wiele trudu, aby przedstawić Boga jako obłok gazowy w dalekich zakątkach galaktyki, nie porwali za sobą amerykańskiego narodu. W roku 1966 tak naprawdę umierała stworzona w dobrej wierze, ale jałowa teologia zrodzona z racjonalizmu, która znalazła wyraz w niezdecydowanym wezwaniu do etycznego postępowania czy w poszukiwaniu sensu w liście do redakcji opowiadającym się za prawami obywatelskimi. W miejsce tej teologii — w cyklu ciągłego odradzania, który rozegrał się wiele razy od czasów zbudowania Świątyni Salomona — miała pojawić się przemożna chęć bezpośredniego, transcendentnego doświadczenia Boga.
Jakim sposobem "Time" mógł się aż tak pomylić? Adler przypuszcza, że redakcja utożsamiła wartości i styl życia mieszkańców centrum Manhattanu z wartościami i stylem życia ogółu amerykańskiego społeczeństwa. Ponadto "Time" skupił uwagę na problemach uznanych wyznań protestanckich, ignorując szeroko rozpowszechnione w Stanach Zjednoczonych ruchy zielonoświątkowe i podobne organizacje (na przykład Jesus movement), które prawdopodobnie przyciągnęły więcej członków wspomnianych wyznań niż sekularyzm. Ponieważ redaktorzy "Time’a" w 1966 z góry przyjęli koncepcję uznającą, że religia umiera, najwidoczniej ani nie zauważyli tych tendencji, ani nie zrozumieli ich znaczenia.
Nie ulega wątpliwości, że w życiu religijnym Amerykanów zaszły istotne zmiany. Drogi, które ludzie wybierają obecnie, są o wiele bardziej zróżnicowane, do czego mogła się przyczynić różnorodność kulturowa. Amerykanie wyznający religie należące do głównego nurtu wykazują znacznie mniejszą wrogość wobec innych wyznań niż dziesięć lat temu. Jednak niezależnie od tego, w jaki sposób spostrzegają Boga, wciąż są jednym narodem pod Jego opieką.
Ateizm
Niewielu ludzi ma wystarczająco silną wiarę, aby zostać ateistami. W ostatnich latach na całym świecie maleje liczba ludzi niewierzących. Tendencja ta zauważalna jest nawet w Europie, chociaż często uważa się, że — w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi — zachodzi tam silny proces sekularyzacji. Przykładowo, liczba prawdziwych ateistów spadła w Europie do wielkości tak małych, że nie uwzględnia się ich w badaniach statystycznych. Warto zwrócić uwagę, że w latach sześćdziesiątych XX wieku ateiści — przynajmniej nominalnie — stanowili połowę ludzkości świata. Obecnie absolutnie nie można podać takiej liczby. W 2004 roku jeden z czołowych apologetów ateizmu, filozof Antony Flew, ogłosił, że projekt wszechświata i form życia, w którym widoczny jest inteligentny zamysł, przekonał go o istnieniu jakiejś formy boskości. Odnotować należy, że Flew nie został wyznawcą żadnej religii, a jedynie stał się deistą. Innymi słowy, uwierzył w Boga nie na podstawie osobistego doświadczania, lecz zewnętrznych dowodów.
Obecnie najbardziej znaną częścią amerykańskiego społeczeństwa, w której ateizm jest szeroko rozpowszechniony, są naukowe elity. Okazuje się, na przykład, że 41% amerykańskich naukowców z tytułem doktora wierzy w Boga, do którego można się modlić. Sytuacja ta zmienia się jednak diametralnie w środowisku elitarnych instytucji naukowych, jak amerykańska Narodowa Akademia Nauk (National Academy of Sciences — NAS). Kiedy w 1996 roku historycy Edward Larson i Larry Witham przeprowadzili wśród członków Akademii ankietę, jedynie 7% wyraziło osobistą wiarę w Boga, a ponad 72% wyraziło osobistą niewiarę. Pozostali deklarowali wątpliwości bądź agnostycyzm.
Fakt ten najwidoczniej nie jest dobrze znany nawet w samej akademii. W 1998 roku Bruce Alberts, który wówczas przewodniczył tej instytucji, zachęcając do nauczania darwinowskiej ewolucji w szkołach publicznych, stwierdził, że "Wielu wybitnych członków akademii, w tym duża grupa biologów, to ludzie głęboko religijni; ludzie, którzy wierzą w ewolucję". Komentarz Larsona i Withama był krótki: "Nasz sondaż wskazuje na coś innego".
Dla porównania — większość ludzi nigdy nie wierzyła w ateizm ani w materializm. W rzeczywistości religia jest prawdopodobnie tak stara jak sama ludzkość. Siedemdziesiąt tysięcy lat temu neandertalczycy — przedstawiciele wymarłego gatunku człowieka — grzebali zmarłych wraz z narzędziami, które przypuszczalnie miały być używane w innym świecie. Nie bez znaczenia jest fakt, że ciała często układano w pozycji embrionalnej, co sugeruje, że ludzie ci oczekiwali "ponownych narodzin" po śmierci. Paul Pettitt, brytyjski archeolog, relacjonuje:
W Sima de los Huesos (Jama Kości), w górach Atapuerca w Hiszpanii, na dnie głębokiego szybu znaleziono szczątki 32 osobników z gatunku Homo heidelbergensis. Wiek znaleziska szacuje się na ponad 200 tys. lat. Jest możliwe, że wszystkie te kości (...) znalazły się tam przypadkowo. Ja jednak w to wątpię. Jaskinie i leje krasowe to miejsca ciemne i tajemnicze; odbija się w nich echo dziwnych odgłosów wiatru i wody. W późniejszych okresach uważano je za wrota do "innego świata". O wiele bardziej prawdopodobne wydaje się więc, że pierwsi neandertalczycy postrzegali je w podobny sposób.
Dlaczego większość ludzi nie wierzy w materializm? Na początku XX wieku psychiatrzy sformułowali teorię, według której impulsem do rozwoju duchowości miało być pragnienie odnalezienia postaci ojca bądź nieuświadomiona chęć uniknięcia śmierci. Takie próby wyjaśnienia zjawiska duchowości były dość przekonujące, chociaż z samej swojej natury niesprawdzalne. W teoriach tych uwidaczniały się jednak skłonności do europocentryzmu, ponieważ formułowano je na podstawie założenia, że zjawiska zachodzące w chrześcijaństwie europejskim czy w judaizmie są reprezentatywne dla religii całego świata. Niestety, naukowy postęp nie tylko tej kwestii nie wyjaśnił, lecz sprawił wręcz, że obecnie formułowane tezy są o wiele mniej wiarygodne. Współczesne teorie niejednokrotnie przyjmują tak zdegenerowaną formę, że zbliżają się do granicy absurdu. Pojawiają się, na przykład, hipotezy o domniemanym dostosowaniu ewolucyjnym ludzi religijnych, o teotoksynach (trujących substancjach chemicznych w mózgu), o uszkodzeniu mózgu, o memach, o Bożym genie, bądź też o miejscu Boga w mózgu. W kolejnych rozdziałach przyjrzymy się niektórym proponowanym obecnie koncepcjom i wykażemy, dlaczego nie nadają się one do pełnienia roli wyjaśniającej. Na razie zwróćmy tylko uwagę, że wszystkie te konkurujące z sobą teorie mają jedną wspólną cechę. Są one mianowicie — podobnie jak teorie formułowane przez dwudziestowiecznych psychiatrów — próbą odrzucenia fenomenu duchowości poprzez wykazanie, że tak naprawdę nie wskazuje on na istnienie rzeczywistości duchowej.
Oczywiście, jeżeli materializm jest koncepcją słuszną, duchowość musi być złudzeniem. Jak już jednak wcześniej wspomniano, zwolennicy materializmu jedynie przyjęli założenie, że mają rację; bynajmniej tego nie udowodnili. A czy rozsądek nie nakazywałby zachowania większej ostrożności, kiedy chce się wymazać z historii najgłębiej zakorzenione wierzenia i przekonania ludzi na temat samych siebie, uznając je wyłącznie za złudzenia? Nie odrzucalibyśmy przecież końskiego poglądu na bycie koniem lub poglądu psa na bycie psem. Tymczasem założenia przyjmowane z góry przez materialistów wymagają odrzucenia poglądów człowieka na bycie człowiekiem. Już choćby z tego powodu powinniśmy stać się podejrzliwi.
Jedną z najpopularniejszych metod służących negowaniu znaczenia duchowości jest psychologia ewolucyjna, czyli próba zrozumienia postępowania człowieka oparta na teoriach dotyczących zachowań wspomagających przetrwanie pierwszych hominidów.
Skomentuj artykuł