Jak mądrze wychować nastolatka

Jak mądrze wychować nastolatka
Jak mądrze wychować nastolatka "Bratni Zew"
Mariatresa Zatoni / Wydawnictwo Bratni Zew

Okres młodzieńczy u naszych dzieci, to czas burzliwy nie tylko dla samego nastolatka, ale również, a może przede wszystkim dla nas – rodziców. Trudno nam zrozumieć, dlaczego nasze dziecko - dla którego zrobiliśmy tak wiele, które zawsze było najważniejsze, o którym wiedzieliśmy prawie wszystko - nagle przestaje liczyć się z naszym zdaniem i zaczyna stanowić odrębną istotę? Jak to się dzieje, że dzieci w młodzieńczym wieku zaczynają gwałtownie się zmieniać? Co jest przyczyną tych zmian? Jak wtedy traktować nastolatków? Czy w relacjach między rodzicami powinno nastąpić jakieś  przeobrażenie? Jaką rolę ma do odegrania ojciec? Co w sytuacji, jeśli nie jesteśmy rodzicami biologicznymi, lub samotnie wychowujemy dzieci? Czy należy ograniczać wpływ grupy rówieśniczej? Czy dzieci mają prawo do osądzania rodziców? W jaki sposób rodzic, który nie czuł się kochany, może przekazać miłość swoim dzieciom?

Na te i wiele innych pytań - w oparciu o praktyczne przykłady - odpowiada niniejszy przewodnik, który nie tylko pomoże zrozumieć okres buntu u naszych nastoletnich dzieci ale nauczy jak postępować w tym trudnym dla całej rodziny czasie.

Usunięcie się ojca

Powiedzmy że większość ojców w zderzeniu z młodzieńczością musi wyjść ze wspaniałej izolacji. Lecz zanim zapytamy o przyczyny i metody tego odzyska­nia frontu, warto zadać pytanie, dlaczego ojciec się usunął. Gdy zaś zbadamy to wyjście z izolacji, przyj­rzymy się również ojcom (dziś naprawdę nielicznym), których należałoby poprosić o coś wręcz odwrotnego, czyli porzucenie frontu.

Zajmijmy się zatem powodem, dla którego ojciec się wycofał, ustępując pola żonie — matce i zostawiając jej wolną rękę w wychowaniu dzieci. Dobrze wiadomo, że każda relacja ma kształt naczyń połączonych, dla­tego też w systemie rodzinnym dane zachowanie musi zostać zestawione z innymi (w szczególności współ­małżonka), na które „reaguje" rozważana przez nas postawa. Najprościej ujmując: ja mąż/ojciec wycofuję się, ponieważ ty żona/matka jesteś natarczywa, i na odwrót, ja żona/matka cię uciskam, ponieważ ty się wycofujesz. Wnikliwie przebadaliśmy tę trudną (i nie-reformowalną, dopóki każdy broni własnego punktu widzenia) interakcję i powiedzieliśmy sobie, że cała seria „zbiegów okoliczności" przyczyniła się do ojcow­skiego odsunięcia: zbyt słaby przekaz kompetencji na temat przemiany świata ze strony ojca epoki przemy­słowej; „samotność" matki, która albo przebywa sama w domu zajmując się dziećmi, albo musi wziąć na siebie ciężar podwójnej pracy — obowiązków rodzin­nych i zawodowych; trudności ojca w „powstrzymaniu" matki („efekt matrioszki"), itd. Nadszedł jednak mo­ment, by znaleźć inne powody, które czynią z usunię­cia się ojca, braku interweniowania, jednym słowem — jego rezygnacji, pewnego rodzaju zło konieczne, na które nic nie można poradzić.

Odkrywamy te pozostałe przyczyny w nieupo­rządkowanym stosunku do własnego ojca; lecz tu­taj naszym zdaniem przyda się precyzacja — prze­stańmy dowodzić, że obecni ojcowie mieli za ojca pana i władcę, wyniosłego i niedostępnego. To może być nadal prawdą (choć nie do końca) w niektórych przy­padkach, lecz przypomnijmy, że pokolenie rocznika '68 dziś jest... dziadkami; dorastają już wnuki postę­powych, liberalnych dziadków, którzy rozprawili się z dawnymi tabu, zapoczątkowali „wyzwolone" relacje między kobietami a mężczyznami, zarówno w życiu społecznym, jak i domowym.

Z tego powodu ojcowie, o których mowa, mieli lep­szych ojców w porównaniu z poprzednim pokoleniem, mniej autorytarnych, przytłaczających, niedostęp­nych; liczni synowie ojców z generacji lat 60. sami mają dzieci od dziesięciu, piętnastu lat, czyli praktykują oj­costwo już od ponad dekady. Dopiero gdy wejdą w rze­czywisty okres młodzieńczy, warto będzie zaobserwo­wać, jak sobie poradzą. W każdym razie, wielu dzi­siejszych ojców jest synami mężczyzn, którzy umieli zmieniać pieluszkę i bawić się z własnymi dziećmi.

Cóż więc się stało? Trudności nie zniknęły, wręcz przeciwnie. Anegdota: młody tata opowiadał nam rozbawiony, jak pewnego razu jego ojciec, goniąc go za jakieś wykroczenie, żeby dać mu nauczkę, znalazł się... na dachu, z którego nie umiał zejść. I śmiał się jeszcze na wspomnienie tego porywczego ojca, który tak się zapamiętał w gniewie, że potrafił wbiec za nim aż na dach, by znieść potem takie upokorzenie. On nigdy nie zachowałby się w podobnie komiczny sposób. Lecz ten sam tata, śmiejący się z własnego ojca unieruchomionego na dachu, kilka lat później sam gonił samochodem syna na skuterze, a ponieważ syn wjechał w wąskie uliczki, ten młody ojciec — zaciekły jak jego własny — nagle spostrzegł, że zablokował się w jednej z nich i nie może ruszyć w żadną stronę!

Rozliczyć się z własnym ojcem

Cały problem polega na tym, że trzeba rozliczyć się z własnym ojcem, takim, jakim był — z jego nadgorli­wością, błędami, podobieństwem, niepewnością oraz niezrozumiałymi decyzjami; owszem, z nim, który nie stanowił dla syna wzoru ojcostwa. Zdarza się czasami, że im jesteśmy starsi, tym chętniej go idealizujemy, a nawet dystansujemy; wysłuchaliśmy tych wszyst­kich opisów ojca, które brzmiały „Wspaniały pracow­nik, uczciwy, powściągliwy" i kropka. To nieruchomy i unieruchamiający portret.

Potrzebne są „bliskie spotkania trzeciego stop­nia", które syn/ojciec aranżuje z własnym ojcem, gdyż to jedyny sposób otwierający drogę do identycznych spotkań z własnym synem/córką w okresie młodzień­czym (powrócimy do tego tematu w roz. 6); tutaj po­wiedzmy jedynie, że nigdy nie odważymy się na tego rodzaju spotkania, jeśli uciekamy w monotonne „Nie będę taki, jak mój ojciec", albo „Powinienem postępo­wać tak, jak on, ale nie potrafię" (co, z perspektywy wychowania nastolatka, i tak niczym się nie różni!).

„Nie będę taki, jak mój ojciec" to pewnego rodzaju program, który już w zalążku skrywa wirus, ataku­jący go w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy specjaliści do spraw rodziny wysłuchują zdumionych narzekań — jakim cudem ostatecznie i tak robię to, czego przysięgałem się wyrzec (na przykład wyzywam i biję moje dziecko); albo jak to się dzieje, że pomimo bycia przeciwieństwem mojego ojca (na przykład po­przez łagodność i ustępliwość), otrzymuję ten sam re­zultat (choćby w postaci agresywnego i rozwścieczo­nego syna, jakim sam niegdyś byłem)?

Bliskie spotkania (jak zobaczymy) zgłębiają nie­znaną część własnego ojca, być może pozwalają zdjąć matczyne (czy babcine) okulary, przez które wcześniej go oglądałem. Jeśli nie odważymy się na to nowe po­znanie ojca, pozostaniemy chronicznymi dziećmi, jak wspaniale to określił M. Andolfi[1]. Piorunujący przy­kład: Alex, osiemnastolatek, zamknął się na klucz w łazience po gwałtownej kłótni z mamą; ona już jest zaniepokojona, każe mu wyjść, choć obawia się jego agresywnej reakcji. Syn nie wychodzi, a więc kobieta woła męża z biura. „Dobry" tata zaklina syna, żeby wyszedł. Nie ma rady. Wobec tego ojciec odzywa się dokładnie w te słowa: „Jeśli nie wyjdziesz w ciągu dziesięciu sekund, zejdę na dół i zawołam dziadka!". Syn wychodzi jak zahipnotyzowany. Wszyscy wydają się chwilowo podniesieni na duchu, ale ojciec Alexa zachował się jak „chroniczne dziecko" dziadka, który sprawia wrażenie jedynej osoby wciąż cieszącej się au­torytetem w tej delikatnej rodzinie. Postawa ojca — chronicznego dziecka — jest niszcząca dla syna, szcze­gólnie w okresie dorastania. Z jakiej racji ten ojciec musi posiłkować się autorytetem dziadka, by wpły­nąć na syna? Dlaczego rozwścieczony syn jest pozosta­wiony sobie samemu? Dlaczego ojciec nie myśli o so­bie jak o pełnoprawnym ojcu, takim, jak jego własny? Dlaczego porzuca swój uświęcony tytuł?

Gdy zadaję pytania temu ojcu, odpowiada językiem zaniżania własnej wartości, wychowawczej rezygnacji, strachu: „Mnie nie posłucha. Nie dociera do niego to, co mówię. Nie wiem, czy byłbym w stanie się z nim zmierzyć, gdyby doszło do konfrontacji, jest ode mnie silniejszy...". Jakim ojcem może być osoba rozumu­jąca w ten sposób? Jego autoopisy budzą politowanie: „Jestem pokojowym człowiekiem, nie lubię podnosić głosu, dlaczego trzeba zawsze robić tragedie? To moja żona popełnia błąd, stawiając wszystko na ostrzu noża, a potem ja muszę interweniować". Niech nam będzie wolno podkreślić, że to „tchórzliwe" opisy tego, kto jeszcze nie postanowił oddać życia dla dziecka.

Istnieją także chroniczne dzieci nadopiekuńczej, uspokajającej matki, która podejmuje za nie decyzje, matki mającej zawsze rację, z którą nie można otwarcie się nie zgodzić. Te chroniczne dzieci hiperodpowiedzialnych matek żenią się; może nawet z pewną siebie kobietą, która podejmuje zawsze właściwe decyzje, niczego się nie obawia, zawsze się nim opiekuje, wie, czego im po­trzeba wcześniej niż oni sami. I może nastoletnia córka, w samym środku swojego buntu, zada sobie pytanie: „Jakim cudem tata jest zawsze posłuszny mamie? Czy nie widzi, że ona nim rządzi, że musi robić wszystko, co tylko mu każe?". I może jeszcze wspomniana matka, czując, że już nie daje sobie rady z dziećmi, które rozpętują własne wojny, narzeka: „Nie mam dwójki dzieci, tylko trójkę — mój mąż jest gorszy niż dziecko!".


[1] M. Andolfi, II padre ritrouato. Alla ricerca di nuoue dimen-sioni paterne nella prospettwa sistemico-relazionale, Franco Angeli, Milano 2001.

 

Poniżej przedstawiam proste pytania, które spontanicznie przychodzą na myśl rodzicom. War­to je przytoczyć i zachęcić rodzica do poszukiwa­nia w tekście adekwatnych odpowiedzi, które przy­najmniej zmodyfikują pytanie!

Dlaczego ojcowie ustępują pola matkom, gdy chodzi o reguły, zakazy, znaczenie i kierunek obra­nej drogi? Dlaczego ojcowie nigdy nie przebudzają się sami? Czy matkom przypada zadanie wzmac­niania ojców? Czy w rodzinie powinno się walczyć o wszystko, nawet o „głupoty"? Trzeba wydawać polecenia, wiedząc, że nie zostaną wysłuchane? Co naprawdę oznacza bycie ojcem?

Ewentualnie chroniczny syn może postępować w ten sposób jedynie wobec własnej matki, która z de­finicji ma zawsze rację, a której okazuje uwagę oraz czułość, wzbudzające zazdrość żony (ta zaś zazwy­czaj obraża się na teściową, winiąc ją za nadmierne przywiązanie syna, nie dostrzega jednak tego, co robi syn, w sposób mniej lub bardziej jawny, by dostarczyć matce pretekstów do takiej „działalności").

Faktem jest, że chroniczni synowie potrzebują superodpowiedzialnych kobiet i doprowadzają do perfekcji sztukę posyłania ich na pierwszy ogień, narażania na szwank, pozwalania, by odniosły rany na polu walki. I zazwyczaj, tego rodzaju kobiety — żony czy matki — wpadają w tą pułapkę, gdyż z przyzwycza­jenia poczuwają się do odpowiedzialności za wszyst­kich i za wszystko. Tym zaś, kto cierpi straszliwe osamotnienie w tej interakcji jest syn/córka, szczególnie w momencie swych „społecznych narodzin" (jak zobaczymy w roz. 6). Na szczęście jednak, nastolatek (nieświadomie!) „pracuje" nad tym, aby ojciec wyszedł ze swego ukrycia, oddalenia, niechęci zaryzykowania w pierwszej osobie. Dzięki nastolatkowi ojciec może odkryć, że potrafi być ojcem pomimo własnych ograni­czeń, nawet jeśli nie zawsze wygrywa, nawet jeśli czuje się „przepytywany". W ten sposób decyduje o podjęciu samodzielnych działań, choćby nie wiadomo ile go to kosztowało.

Mężczyźni bowiem, jak wiadomo, są samcami — przekonani, że gdy wyruszają na front muszą wygrać wojnę; w przeciwnym razie tam się nie udają, a nawet potrafią zanegować jego istnienie! Tymczasem nasto­latek, jeśli jest zdrowy/a, wzywa na front — spotkamy się tam w cztery oczy tato, tylko ja i ty. Jeżeli tylko — a to naprawdę przygnębiająca sytuacja — ten syn/ córka już nie zdecydował, że nie będzie walczył i za­trzyma się na niemej urazie, niechęci, by wydorośleć.

Nas tutaj interesuje ten moment, w którym ojciec wychodzi ze swej „wspaniałej izolacji" (oczywiście wspaniałej jedynie dla niego, w tym sensie, że jesz­cze sobie nie pobrudził rąk). To chwila, gdy „pochyla się" — z miłości! — nad życiem syna/córki i przecho­dzi z nim część drogi samodzielnie, może nawet rezyg­nując z poczucia bezpieczeństwa zapewnianego przez aprobatę współmałżonki. Powiedzieliśmy już — są takie kobiety, które roszczą sobie prawo do uczenia mężów zawodu ojca i wkładają w to wszystkie siły, są hojne oraz irytujące (nie zdając sobie z tego sprawy). Lecz w każdej kobiecie, nawet najbardziej dominu­jącej, mieszka ukryte pragnienie silnego mężczyzny, który potrafi walczyć na własną rękę. A gdy już taki mężczyzna się ujawni, czy może krytykują go i z nim walczą? Cóż, owszem. Ale to niewystarczający powód, by rezygnować z samodzielnej konfrontacji. Powta­rzam — choćby nie wiadomo ile kosztowała. Wtedy nagrodą dla „walczącego" będzie kapitulacja jego part­nerki oraz podziw, jaki dostrzeże w jej oczach.

Jak rodzi się ojciec

Przedstawimy teraz magiczny moment, w którym rodzi się ojciec — prawdziwe świadectwo, za które jeste­śmy wdzięczni. Takiego przykładu nie sposób wymyślić, brzmi nazbyt autentycznie; czy jesteśmy rodzicami, pracownikami socjalnymi, a może duszpasterzami, stańmy przed nim z szacunkiem i pragnieniem naucze­nia się czegoś od tego prostego ojca robotnika. Najpierw się nim delektujmy, a następnie go skomentujemy. Za­rys sytuacji: Giulio jest gniewnym, pozbawionym woli dwudziestolatkiem, jego pierwsze doświadczenia za­wodowe okazały się porażką i teraz, pod pretekstem rezygnacji z kursu, który mu się nie podoba, przesia­duje w domu, robi, co mu się żywnie podoba, krytykuje matkę, mnoży żądania. Matka nieustannie wszczyna awantury, że wraca nad ranem, wyleguje się w łóżku do południa, nie szuka pracy. Ojciec jest milczący i bez­silny. W tej sytuacji — z inicjatywy matki — zwracają się z prośbą o pomoc. W kilku odsłonach zapraszamy tego ojca, by wyszedł ze swej izolacji i stawiamy go wo­bec faktu, że jego bezsilne milczenie jest interpreto­wane przez syna jako przyzwolenie, a przecież nie może pozwolić, by jego żona (a nie po prostu matka jego syna!) była znieważana, słusznie lub nie. Wszystko to przez dłuższy czas kłębi się w umyśle tego taty, aż wreszcie: „Pewnej piątkowej nocy, kiedy nie mogłem zasnąć, poczułem się napełniony jakąś siłą i jasnością, których nigdy wcześniej nie doznałem. W mojej głowie prze­suwały się, jeden za drugim, problemy i rozwiązania, niczym wagony pociągu, każdy ze swym ładunkiem; na lokomotywie widniał bardzo jasny napis: «Głowa rodziny», i to na nim skonstruowałem platformę dla uwidocznienia ważności tej roli. Dosyć, nie mogłem już dłużej bezczynnie czekać, aż problemy same się rozwiążą, nie mogłem zostawić żony w takim położeniu, to zadanie należało tylko do mnie; nie mogłem dalej przymykać oka na to, że czasami syn stawał po mojej stronie w kłótniach z matką; a w następnym przebły­sku pomyślałem o zwierzętach. One również, podąża­jąc za instynktem, wybierają przewodnika stada, by utrzymał porządek. To on zdecydowanie reaguje, gdy trzeba ukrócić sprzeczki, a w odpowiednim momencie również staje w obronie. Jeszcze inne myśli kłębiły się w mojej głowie, aż wreszcie stanowczo podjąłem de­cyzję: jutro w południe przy stole zażądam ciszy, żeby przedstawić to, o czym myślałem w nocy.

Rzeczywiście, po skończonym obiedzie zabrałem głos mówiąc, że odtąd w tej rodzinie wiele rzeczy uleg­nie zmianie. Ja wreszcie zajmę należne mi miejsce, z którego zbyt długo rezygnowałem. Moją żonę popro­siłem, aby nie mieszała ról i przestała wszystkim się zajmować, a zaczęła być tylko żoną i matką.

Syn oniemiał, słysząc, że i dla niego wiele rzeczy się zmieni; nie będę dłużej akceptował jego stylu życia i będę od niego więcej wymagał, dla jego własnego do­bra, ale podkreśliłem również, że w potrzebie będzie mógł na mnie liczyć, zamiast szukać pomocy poza ro­dziną, jak to miał w zwyczaju.

Ku memu zdumieniu syn i żona wysłuchali mnie bez słowa, a w ich oczach dostrzegłem łzy. Poczułem się dumny z roli, w którą właśnie wchodziłem, choć wiedziałem, że nie będzie łatwo. W przyszłości wciąż miały nas czekać poważne konflikty, ale w tamtym mo­mencie jednego byłem absolutnie pewien — stawką był mój honor, nie cofnąłbym się nawet o krok, przekonany, że rozegram «bitwę» aż do samego końca. Uważam, że wszyscy skorzystamy na zajęciu z powrotem naszych miejsc i poczujemy się wreszcie jak prawdziwa rodzina.

Po upływie kilku miesięcy nadal jestem przekonany o słuszności podjętej decyzji. Mimo wciąż istniejących ewidentnych zatargów, zauważam, że mój wybór przy­nosi owoce, choć wciąż pozostaje wiele do zrobienia. Cokolwiek by się nie działo, nie mam zamiaru zmniej­szyć czujności, «nie ustępuję))."

Co tutaj nastąpiło? Pewnej bezsennej nocy ojciec przepracowuje swoją decyzję odrzucenia bierności, zaryzykowania osobiście, uwierzenia w siebie jako ojca. Wszystko to przydarza mu się piątkowej nocy, ale wewnętrzny proces trwa już od dawna. Wreszcie wchodzi w kontakt ze swoim pragnieniem bycia ojcem na własną rękę — to wszystko świetnie obrazują wa­gony pociągu „każdy ze swym ładunkiem"; teraz, obok arcyznanych problemów, ten ojciec pozwala sobie na myślenie o rozwiązaniach, czyli samodzielnych pró­bach, zresztą pozbawiony złudzeń: „wciąż miały nas czekać poważne konflikty". Czołowy obraz jest nie­zwykle trafny: „na lokomotywie widniał bardzo jasny napis: «Głowa rodziny)". Istotnie, prawdziwą głową rodziny jest para, ale ten mężczyzna samodzielnie od­krywa, że jeśli nie zaangażuje się w pierwszej osobie, żona nadal będzie zajmowała się wszystkim, zawłasz­czając rodzicielską przestrzeń. „Stanowczo podjąłem decyzję" to coś na kształt (zdrowego!) wypowiedzenia wojny, której wynik wprawdzie jest nieznany, ale ina­czej co to by była za wojna? Nieznany do tego stopnia, że zadziwia przede wszystkim jego samego: „Ku memu zdumieniu wysłuchali mnie"!

Ojciec ma pewność co do jednego, a mianowicie, że „stawką był mój honor". To prawda. Tutaj zaczyna się dar ojcostwa — używanie siły jest niewygodne (kto wie, ile razy ten ojciec, gdy przyszło mu zmie­rzyć się ze sporami w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie praktykował, powtarzał sobie: „Może wcześniej było lepiej, kiedy pozwalałem, by żona wszystkim się zajmowała, a ja przyznawałem sobie prawo do jej ci­chego krytykowania, a może nawet czucia się ofiarą") , straszliwie trudna jest decyzja kochania syna/córki bardziej niż siebie samego.

Nasuwa się jednak pytanie: a gdyby to nie wystar­czyło? Gdyby tamtego dnia, przy stole, nie dopuścili go do głosu? Uwadze syna tak zaciekle dręczącego rodzi­ców nie może umknąć, że to nie był kolejny manewr matki instruującej ojca, wręcz przeciwnie. Matka nic o tym nie wiedziała, tak samo jak on; syn musiał więc poczuć, że coś się zmieniło. A gdyby nawet udał, że nic się nie stało, znowu trzasnął drzwiami, żeby nie sły­szeć, byłby to tylko jeszcze jeden sygnał dla ojca, który powinien z większym zdecydowaniem bronić własnego stanowiska.

A żona? Oto potwierdzenie napisane własnoręcz­nie — coś w rodzaju nietypowego werdyktu, w którym nareszcie nie ma oskarżonych.

„Jeśli chodzi o mnie, zauważam, że w rodzinie sprawy nieco się poprawiły, choć jeszcze czasami nie udaje mi się milczeć; niestety to wina mojego charakteru i braku cierpliwości, chciałabym widzieć efekty natych­miast, ale ufam mężowi i jestem z niego dumna. Często myślę o tamtej «magicznej» nocy, dla mnie to był praw­dziwy cud". Gdyby kobiety wiedziały, jaką siłę i chęć do zmian generują u ojca słowa „Jestem z ciebie dumna", ileż razy wypowiadałyby je na głos i w myślach!

Ukazaliśmy przygodę czekającą wielu ojców w okresie dorastania dzieci — wyjście ze „wspa­niałej izolacji", czyli zaangażowanie się w pierw­szej osobie, położenie na szali własnego honoru, jak mówi przytoczone przez nas świadectwo, decyzja o kochaniu syna/córki bardziej niż siebie samego (i własnej wygody). To oznacza również pracę nad nową solidarnością pary małżeńskiej. Zbadali­śmy także inne interakcje ojcowskie, wyrastające z braku szacunku dla dorastającego nastolatka.

 

Ojcowie wszechobecni i zbyt pobłażliwi dla siebie

Zajmijmy się teraz krótko tymi ojcami, zdecydo­wanie mniej licznymi, którzy, inaczej niż ojcowie na marginesie, są zawsze obecni; muszą o wszystkim wiedzieć; ukradkiem czytują pamiętniki, sms-y — są gorsi niż ich żony!

Mania zajmowania się wszystkim, pragnienie dowiedzenia się wszystkiego (to odnosi się również do matek) to jedna z ostatnich syren alarmowych, którą włącza nadmiar inwestowania w dzieci, jakby wiedza wystarczyła sama w sobie. „Ja nie mam przed moim ojcem tajemnic" mówiła (sprytnie) sie­demnastolatka: „Mówię mu, że mój chłopak używa prezerwatywy, wie, kiedy spotykamy się sami na całe weekendy w domu... itd.". Wspomniany ojciec stał się „więźniem" szczerości córki — nie dostrze­gał, że w ten sposób podawała mu „środek uspoka­jający", praktycznie uniemożliwiający okazywanie zdrowej dezaprobaty. Ponadto, powstrzymywała go tym samym przed „wyprzedawaniem" (to termin użyty przez ojca) swych sekretów matce. Ci ojcowie nie potrafią już powiedzieć zdrowego „nie", nawet jeśli nie są nastawieni na rywalizację. Wbili sobie do głowy, że zakaz musi być respektowany, a za­tem wolą go nie wypowiadać albo zachowywać się jak kumple, czasem kradnąc dziecku odrobinę jego młodości. To ojcowie „primadonny", którzy muszą wszędzie wetknąć nos, być może wydając się bar­dziej młodzieżowi, przemądrzali czy modni. Jaki pożytek mają dzieci z tych ojców — braci, ojców — przyjaciół, ojców — konkurentów? Na początku są wygodni, więc dzieci pozwalają sobie na ferowanie wyroków: „O moim ojcu nie powiem złego słowa, wszystko gra". A któż im dał pozwolenie na mó­wienie czegokolwiek, wydawanie ocen? Dlaczego rodzice pozwalają sobie przyklejać łatkę „fajnych" i nie potrafią pokazać dzieciom ich miejsca? „Wo­lałbym mieć bardziej surowego ojca, o wiele surowszego od ciebie", napisał pewien trzynastolatek, za­nim rzucił się w przepaść.

Muszę teraz dotknąć bardzo delikatnego tematu. Na jego dogłębne omówienie potrzeba całej książki[1]. Tutaj ograniczymy się do dwóch uwag, które, mam nadzieję, przyprawią o drżenie pewnych ojców zbyt pobłażliwych dla siebie samych.

Pierwsza: podczas naszej pracy konsultanta spotykamy pewne eks nastolatki, które z oporami i rumieńcem, pod warstwą uczuciowych porażek, niepewności, poczucia winy, opowiadają nam o (dziwnych) objawach zainteresowania ze strony ojców. Oczywiście nie chodzi o kazirodztwo czy wykorzystywanie seksualne. To raczej coś o wiele bardziej subtelnego i nieuchwytnego, rodzaj nieustannej aluzji, być może natychmiast wycofywanej. Przykłady? „Nie mów do mnie «tato», kiedy wychodzimy razem tam, gdzie nas nie znają; chciałbym, żeby ktoś wziął cię za moją młodą kochankę. Jesteś taka śliczna!" „Wytrę cię, jak skończysz prysznic!" „Nie tato, nie wchodź!" „A niby czemu?! Chcę cię tylko wytrzeć! Chyba się mnie nie wstydzisz! Przecież to ja cię wychowałem!". „Nie wchodź do mojego pokoju bez pukania, może akurat wtedy się przebieram!" „Chcę cię lepiej zobaczyć, masz taką ładną figurę! Jesteś moją córeczką!" Czasami — może podczas wspólnego używania komputera — zostaje muśnięta pierś. Eks dziewczynka nie może nic powiedzieć, byłaby posądzona o złą wolę. Niektórzy ojcowie nie widzą niczego złego w podobnych sytuacjach. A jednak profanują coś świętego — rozkwitające ciało. Zadaję sobie pytanie, jak można odczuwać rodzaj dumy „posiadacza", zamiast głębokiego szacunku, również w spojrzeniu na nastoletnią córkę. Żadna nastolatka nie powinna być zmuszana do oddalania się od ojca (egocentrycznego i nieprzygotowanego).

Druga: istnieją ojcowie, którzy sięgają po pornografię; eks chłopczyk na nią trafia i staje wobec ojca, który nie dość, że się nie wstydzi, to jeszcze stwarza pozory ukrytej wspólnoty — męskich spraw. Być może tacy ojcowie (jednego słyszałam na własne uszy) sądzą, że to „instrukcje na życie" — tylko jakie życie, skoro mówi synowi (czynami), że ciało jego kobiety mu nie wystarcza, nie jest otoczone szacunkiem, że musi szukać gdzie indziej (próżnych) podniet? I na nic tutaj wymówki, że w czasach Internetu ci „niewinni" synowie znajdują o wiele więcej, a może nawet są bardziej uświadomieni od ojców. Ten argument nie ma racji bytu, ponieważ powoduje źle rozumiane „zniżanie się" ojca — brak poszanowania dla siebie samego (ze strony ojca!). Podobnie, a w tym przypadku to nawet ważniejsze, ojciec (i oczywiście matka) nie powinien być wspólnikiem, jeśli nieletni syn wspomina o własnej (przeczuwanej i budzącej strach) homoseksualności. „Nieważne, kochanie, nic nie szkodzi, akceptuję cię takim, jakim jesteś" — to lekkomyślne odpowiedzi, bez wyobraźni i rozsądku. Szanujący syna ojciec jest daleki od deprecjonowania go, odrzucania, pogardy, musi jednak wspólnie z nim walczyć, musi wierzyć, że jeszcze ujawni się heteroseksualna strona syna, nie wolno mu zbyt wcześnie się poddawać.

Poniżej przedstawiamy krótkie opowiadanie do interpretacji, opatrzone pytaniami. Pedagodzy oraz rodzice będą mogli porównać własne odpowiedzi z naszymi propozycjami, w oparciu o prze­prowadzoną przez nas analizę.

Jest 23:00; dwudziestoletnia córka rozmawia przez czat od ponad dwóch godzin; ojciec już dwa razy prosił ją, żeby skończyła, na co ona odpowiada, że dobrze się bawi. Słysząc to ojciec wkracza do akcji i wyciąga wtyczkę. Wściekła córka obraża go i krzyczy: „Bo mama ci tak kazała! Dobrze o tym wiem! Przez was chce mi się rzygać od tej całej rodziny!". Następnego ranka córka znajduje na stole przy śniadaniu list napisany niewprawną ręką ojca robotnika: „Utknęliśmy w tym miejscu dlatego, że dotąd nie potrafiłem okazać zdecydowania. Sprawa tego rozmawiania przez komputer wcale mi się nie spodobała, ponieważ poświęcasz temu więcej czasu niż twoim obowiązkom. Nie spodobały mi się słowa «przez was chce mi się rzygać», poczułem się zraniony, nie uważam naszej rodziny za wzór cnót, ale nie jest też tak, jak ty myślisz. Pamiętaj, że cię kocham, szczególnie w tym okresie jesteśmy ci bliscy i nie podajemy ci kamieni zamiast chleba. Twój tata".

Co chciał przekazać ojciec w tym liście? Co go uderzyło? Dlaczego podejmuje działanie? Co mówi w liście? Po czym można poznać jego zaangażo­wanie? Sądzicie, że to samodzielna inicjatywa czy może zasugerowana przez matkę? Co każe wam tak myśleć? Jak zareaguje córka? Czy warto było pisać list, niezależnie od jej reakcji?

Ten ojciec podejmuje inicjatywę na własną rękę, a to tylko może pomóc jego rodzinie, jakakolwiek byłaby odpowiedź córki. Możemy wyobrazić sobie, że matka (złączona z ojcem przez to „Przez was chce mi się rzygać") jest wdzięczna za tą ojcowską interwencję; a przynajmniej życzylibyśmy sobie, by nie wykorzystała jej jako okazji do wymówek: „Dopiero teraz? Najwyższa pora!". Albo „Powinie­neś był to zrobić, ale nie w ten sposób, zbyt surowo się z nią obszedłeś, itd.". Jeśli matka z całego serca zaakceptuje to posunięcie ojca, być może odkryje, że nie jest przeciwko niej, wręcz przeciwnie — za­kończenie listu w liczbie mnogiej wskazuje na od­budowany sojusz rodzicielski, dzięki któremu cór­ka może ostatecznie poczuć się szanowana (ojciec odrzuca wyzwisko, ale go nie odwzajemnia!) oraz powściągana.

*** Następny krok ***



[1] Zbadaliśmy ten temat w: M. Zattoni, G. Gillini, Contro U drago. Abusi sessuali sui minori: storie e itinerari di guarigione, Queriniana, Brescia 1998.

 

1. Odpowiedź na zmiany
czyli Nauka poznawania się na nowo

2. Przeobrażanie się związku rodziców
czyli Jak zostać współpracownikami

3. Ojciec nastolatka
czyli Kiedy nastolatek wzywa na front

4. Przybrany rodzic
czyli Komplikacje nietypowych sytuacji małżeńskich

5. Społeczne narodziny, etap pierwszy
czyli Rola przyjaźni

6. Społeczne narodziny, etap drugi
czyli Życie, śmierć i cuda „grupy”

7. Bliskie spotkania
czyli Pojednanie pomiędzy pokoleniami

Mariatresa Zatoni

Wydawnictwo Bratni Zew

Kraków 2010

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak mądrze wychować nastolatka
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.