Nowy Testament przedstawia cudowną i porywającą wizję naszej relacji z Bogiem Ojcem. Tyle że gdy tylko próbujemy porównać tę wizję z naszym obrazem Boga, czujemy się wstrząśnięci istniejącym między nimi kontrastem.
Jedną z przyczyn, a może nawet główną przyczyną wojującego ateizmu oraz poczucia obcości współczesnego człowieka w stosunku do religii i wiary jest to, że ludzie mają wypaczony obraz Boga. Jezus tym bardziej powinien dziś powtórzyć to stwierdzenie: "Ojcze święty, świat Cię nie poznał" (J 17,25).
Jakie są "ustawienia domyślne" - sięgając do języka komputerowego - jeśli chodzi o obraz Boga w zbiorowej ludzkiej podświadomości? Aby to odkryć, wystarczy zadać sobie i innym pytanie: jakie idee, jakie słowa, jakie rzeczywistości spontanicznie przychodzą ci na myśl, przed jakąkolwiek refleksją, kiedy mówisz: "Ojcze nasz, któryś jest w niebie, [.] bądź wola Twoja"? Odpowiedź jest często zaskakująca! Zdajemy sobie sprawę, że bardzo często nieświadomie łączymy wolę Boga ze wszystkim, co nieprzyjemne, bolesne, co stanowi próbę, konieczność rezygnacji, wyrzeczenie, ze wszystkim, co w taki czy inny sposób może być widziane jako ograniczające wolność i indywidualny rozwój. Tak jakby Bóg był nieprzyjacielem wszelkiego świętowania, radości, przyjemności. A przecież wola Boża jest w Nowym Testamencie nazywana eudokia (Ef 1,9; Łk 2,14), co znaczy "dobra wola", "życzliwość". Dlatego mówiąc "bądź wola Twoja", prosimy w istocie: "Niech się dokona we mnie, Ojcze, Twój plan miłości".
Bóg jest widziany przede wszystkim jako najwyższa Istota, jako Pierwsza Przyczyna, najwyższy Pan nieba i ziemi, Wszechmocny, Pan czasu i historii. Ktoś, kto ma pełne prawa do swoich stworzeń i komu stworzenia powinny być posłuszne. Jest więc postrzegany jako Bóg Prawa. Jako istota, która z zewnątrz narzuca jednostce coraz to bardziej drobiazgowo i precyzyjnie sformułowane Prawo. Nie umknie Mu żaden szczegół ludzkiego życia.
Przekroczenie Prawa, czyli nieposłuszeństwo Jego woli, nieuchronnie wprowadza nieporządek w ład ustanowiony przez Niego przed wiekami. W konsekwencji Jego nieskończona sprawiedliwość domaga się zadośćuczynienia: trzeba będzie coś dać Bogu, aby przywrócić w stworzeniu zaburzony porządek. To wynagrodzenie będzie polegało na pozbawieniu się czegoś, na wyrzeczeniu. Ponieważ jednak Bóg jest istotą transcendentną, nieskończenie doskonałą, nigdy nie będziemy mieć pewności, że zadośćuczynienie jest wystarczające. Stąd niepokój przed stanięciem oko w oko ze śmiercią, a przede wszystkim z sądem. Bóg jest Panem, który wymaga, aby spłacić Go co do grosza!
Oczywiście Kościół nigdy nie ignorował miłosierdzia Bożego! Ale przypisał mu jedynie zadanie łagodzenia nieodzownych rygorów sprawiedliwości. Co więcej, przedstawiono rzecz w taki sposób, że miłość i przebaczenie, jakich Bóg udziela, są uzależnione od miłości i przebaczenia, jakie ofiaruje się innym: jeśli przebaczysz temu, kto cię obraził, Bóg będzie mógł przebaczyć również tobie. W rzeczywistości jest to droga prowadząca do rozpaczy. W stosunku do Boga powstała relacja kupczenia. Czyż nie mówi się, że trzeba gromadzić zasługi, aby zapracować sobie na raj? I czy nie przypisuje się wielkiej wagi wysiłkom, jakie trzeba podjąć, Mszom, które trzeba sprawować, świecom, które należy zapalić, nowennom, jakie należy odprawić?
Wszystko to - ponieważ pozwoliło tak wielu ludziom w przeszłości okazywać Bogu swoją miłość - nie może być wyrzucone na śmietnik. Istnieje jednak ryzyko, że zaczniemy wyznawać religię utylitarystyczną, u której podstaw tkwi założenie, że relacja z Bogiem zależy od człowieka. Nie można stanąć przed Bogiem z pustymi rękami, trzeba Mu mieć coś do zaofiarowania, Bóg jest zaś jak automatyczny dystrybutor: wrzuca się monetę i człowiek ma prawo do otrzymania czegoś w zamian! Oczywiście jeśli nie dostanie się niczego, jeśli nie uzyska się odpowiedzi, rodzi się rozczarowanie, dezaprobata, a nawet bunt.
Istnieje wiele powodów, dla których można mieć złe relacje z Ojcem niebieskim. Zostawmy na boku wyjaśnienie Freuda oparte na teorii o kompleksie Edypa, to znaczy wodzonej rywalizacji między ojcem a synem z powodu matki, którą każdy chciałby mieć tylko dla siebie. Odwołując się do kompleksu Edypa, Freud tłumaczy wszystko, również pochodzenie i sens religii, ale pozostaje to czystą teorią, niewyjaśniającą niczego. Zostawmy na boku także motywy okazjonalne i indywidualne, wynikające ze złej relacji z własnym ojcem ziemskim, choć one również wpływają w niektórych przypadkach na stosunki z Bogiem Ojcem. Podstawowy powód wyjaśniający ten straszliwy "domyślny" obraz Boga jest jasny - zgodnie z tym, co wyżej powiedzieliśmy, jest nim Prawo, przykazania.
Dopóki człowiek żyje w reżimie grzechu, pod Prawem, Bóg jawi mu się jako surowy pan, ktoś przeciwstawiający się spełnianiu jego ziemskich żądz przez te stanowcze: "Będziesz... Nie będziesz...", którymi są przykazania. W tym stanie człowiek gromadzi na dnie serca ślepą urazę do Boga, postrzega Go jako przeciwnika swego szczęścia i gdyby to zależało od niego, byłby bardzo szczęśliwy, jeśliby Bóg nie istniał.
Przyjrzyjmy się, jak Duch Święty - odpowiednio do tego, jak jest przyjmowany - zmienia tę sytuację. Pierwszą rzeczą, jakiej dokonuje, przybywając do nas, jest ukazanie nam innego oblicza Boga, Jego prawdziwej twarzy. Kim jest naprawdę Ojciec - odkrywamy dopiero dzięki Chrystusowi. On powiedział: "Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca" (J 14,9). A co widzimy w Chrystusie? Boga, który klęka przed człowiekiem, by umyć mu nogi (por. J 13,4nn)! Boga, który nie jest panem człowieka, ale jego sługą!
Duch Święty pozwala nam odkryć Ojca jako sprzymierzeńca, przyjaciela, jako Tego, który dla nas "nie oszczędził swego Syna" (Rz 8,32). Jednym słowem, przekazuje nam uczucie, które Jezus żywił wobec swego Ojca. Pojawia się zatem synowskie uczucie, które spontanicznie przeradza się w wołanie: Abba, Ojcze! Jakbyśmy chcieli powiedzieć: "Ja Cię nie znałem albo znałem Cię ze słyszenia. Teraz Cię znam, wiem, kim jesteś, wiem, że mnie naprawdę kochasz i że jesteś mi przychylny". Syn zajął miejsce niewolnika, miłość zastąpiła lęk. Tak właśnie - na płaszczyźnie subiektywnej i egzystencjalnej - dokonuje się odrodzenie przez Ducha.
Droga wiary jest zapisana w Credo
Dla chrześcijan Credo to znacznie więcej niz recytowanie dogmatu. To publiczne wyznanie, ze prawdy wiary stały się treścią ich życia. Czy jesteśmy świadomi, co tak naprawdę deklarujemy, ilekroć powtarzamy słowa "Wierzę w jednego Boga…"?
Raniero Cantalamessa pokazuje, że poznanie historii i zrozumienie znaczenia symbolu nicejsko-konstantynopolitanskiego, który odmawiamy podczas Mszy, może mieć kluczowe znaczenie na drodze do nawrócenia.
Credo to mapa, która może nam pomóc odkrywać teren, to znaczy stanowi narzędzie pozwalające zbliżyć sie do wielkich spraw wiary, przede wszystkim do trzech Osób Boskich. Wskazuje nam ono główna drogę, tę wytyczoną przez Kościół, która - jak każda droga - jest istotna nie ze względu na nią sama, ale z racji celu, do którego prowadzi.
Raniero Cantalamessa OFMCap - ceniony w Polsce i na świecie duszpasterz oraz kierownik duchowy, kaznodzieja Domu Papieskiego, autor wielu książek. Doktor teologii i literatury klasycznej, wykładowca historii początków chrześcijaństwa na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie.
Skomentuj artykuł