Stacja Piekło

(fot. (fot. © 1986 Túrelio (Wikimedia-Commons) / Lizenz: Creative Commons CC-BY-SA-2.0 de)
Roberto Allegri

"Ten człowiek, cały zakurzony, dlaczego leżał na ziemi? Dlaczego on, a nie ja? Nikt nie może rozwiązać tej zagadki, sam Bóg decyduje o naszym losie" - tłumaczy samej sobie Matka Teresa z Kalkuty.

To najcieplejszy okres w roku. Wilgotny upał utrudnia oddychanie, a każdy ruch kosztuje dużo wysiłku.

Teresa postanawia wyjechać do Darjilingu nocą, gdy jest chłodniej. Czeka na zachód słońca, aż cienie się wydłużą i zmieszają z mrokiem. W końcu z płócienną torbą w rękach idzie na dworzec.

Prawie dwadzieścia lat wcześniej odbyła podróż w odwrotnym kierunku. Z gór ku ujściu Gangesu, z dworca do szkoły St. Mary's. Aby rozpocząć pracę nauczycielki. Wydaje jej się, że to było sto lat temu.

DEON.PL POLECA

Teraz wraca do miejsca, gdzie powietrze pachnie liśćmi herbacianymi. Potrzebuje mądrości najwyższych gór świata. Wraca do początków, pełna nadziei.

Ulice Kalkuty są poranione po ostatnich, trwających niemal dziesięć dni zamieszkach. Wiele domów zamieniło się w zwęglone gruzy, z niektórych nadal unosi się dym. Inne zupełnie straciły kształt, a ich wnętrzności można dostrzec gołym okiem. Trzeba się nagimnastykować, aby ominąć walające się kawałki murów.

I wszędzie ludzie.

Ludzki dywan zaściela ulice, zrujnowane chodniki, a także podłogę wielkiej hali dworcowej, szczególnie pod oknami, przez które przenika blade światło księżyca. Na tłustych matach i wilgotnej słomie, na gazetowym papierze leżą stwory, w których trudno rozpoznać człowieka.

Teresa idzie ostrożnie, patrzy na nich oczyma przepełnionymi zdziwieniem, litością i bólem. Mieszka w Kalkucie od wielu lat i wie, że to jedno z najbardziej mizernych miast na świecie. Wychodząc czasami ze szkoły, żeby załatwić różne sprawy, widywała biedaków żebrzących o jałmużnę. Bywało też, że bezdomni próbowali znaleźć namiastkę domu w załomach szkolnych budynków. Ale nigdy wcześniej Kalkuta nie pokazała jej swego najokrutniejszego oblicza. Nigdy miasto nie wzięło jej za rękę i nie poprowadziło pomiędzy tysiące legowisk i zbudowane naprędce obozowiska.

Teresa nigdy nie poszła ze swoimi uczennicami do Motijhil. W głębi duszy bała się, że nie będzie miała odwagi wrócić do wygodnego życia w szkole. Że nie będzie w stanie dotrzymać ślubów posłuszeństwa i zostanie wśród tych nędzarzy, aby przynieść im ulgę w cierpieniu. O biedzie w Indiach wiedziała dotąd tyle, ile napisał jej w listach ojciec Anthony i opowiedziały dziewczęta pracujące jako wolontariuszki w szpitalu dla ubogich.

Teraz ta bieda otula ją, wciąga, trzyma w bolesnym uścisku i wykrzykuje jej w twarz całą swą rozpacz.

Siostra Teresa idzie jak zahipnotyzowana. Rytmicznie kieruje spojrzenie to na prawo, to na lewo. Co krok odkrywa kolejny człowieczy dramat. Wątpi, czy da radę znieść jeszcze jeden, ale udaje się jej.

Na legowisku z rozdartego worka śpią cztery osoby, jedna obok drugiej. Skulone, całkowicie zawinięte w kawałki szarego materiału, leżą bez ruchu. Z zawiniątek przypominających kokony olbrzymich owadów wystają jedynie stopy, pokryte wrzodami i brudem. Obok jednej ze śpiących osób siedzi mały czarny pies z długimi zagiętymi uszami. Ciężko dyszy. To niemal sam szkielet zwierzęcia, nie ma nawet sił, żeby podnieść głowę. Tuż obok torów staruszek wyglądający jak uschnięta oliwka zbudował szałas z suchych gałęzi i słomy. Przykrywa teraz swą budowlę zielonymi i niebieskimi szmatami, śmierdzącymi jak ścieki. Kawałek dalej płonie małe ognisko otoczone cegłami wyjętymi prosto z chodnika. Dwie kobiety coś gotują, są powolne i jakby bez życia.

Te same obrazy musi oglądać po wielokroć, nie widzi już niczego innego. Zdaje się jej, że z każdym oddechem w Kalkucie przybywa nędzarzy. Wychodzą z mroku, rodzą się w świetle ulicznych latarni, wypełzają z kryjówek. Dworzec w Kalkucie to ich oaza, ale też grzęzawisko nędzy, które wciąga Teresę. W swoich czystych ubraniach bardzo się wyróżnia, ale niewielu mieszkańców tego miejsca zwraca na nią uwagę.

Ten dworzec to piekło. To królestwo stale głodnych dzieci, których ciała składają się jedynie z wyschniętych kończyn. Królestwo kobiet tak chudych, że znikają w załamaniach szat. Królestwo tych, którzy przeżyli masakrę, ale ich oczy nadal wypełnia przerażenie i wspomnienie pożogi, a ropiejące rany przypominają o okrucieństwie.

Nagle siostra Teresa dostrzega w głębi dworca człowieka chowającego się pod zakurzoną narzutą. Podchodzi do niego, a wtedy mężczyzna powoli podnosi oczy. Ma czarne włosy i głębokie spojrzenie, w którym jest tyle rozpaczy, że Teresa niemal mdleje. Nie wie, co robić. Wykonuje kilka nieporadnych ruchów rękami, a potem ociera łzy. Piersią wstrząsa szloch, który jednak nie wydostaje się na zewnątrz. Teresa nie może oddychać.

Sama nie wie, kiedy znajduje się w pociągu. Gdy się odwraca, dostrzega, że wielu z tych, których uznała za śpiących, w rzeczywistości jest od wielu godzin martwych. Może nawet od kilku dni. Zasnęli w tym tłumie w samotności i zostali pośród żywych. Przed wschodem słońca dołączy do nich jeszcze wielu słabych i chorych.

Ostatnim, co Teresa dostrzega przez okno pociągu, są trzy trędowate. Siedzą skulone w kąciku. Teresa wie, że pochodzą z dzielnicy Haura, że żyją razem z siedemdziesięcioma innymi chorymi w kanałach pełnych szczurów schowanych w ciemnych zaułkach. Trzy kobiety bez stóp i rąk wyglądają jak groteskowe marionetki. Żadna z nich nie podnosi wzroku.

Potem pociąg odpływa w ciemność. Przejeżdża przez miasto, zostawia za sobą to morze rozpaczy i wjeżdża na równinę.

Góry są jeszcze daleko, chowają się w ciemności. Pokażą się wraz z pierwszymi promieniami słońca, a w świetle poranka staną się różowe.

Teresę podczas podróży ogarnia jedynie litość. Zamyka oczy, ale wciąż widzi znękane twarze ludzi, bez serc, bez ducha.

Rozmyśla, ściskając ręce złożone na kolanach, jakby chciała zatrzymać cały ten żal. Powoli jej myśli przechodzą w modlitwę.

"Ten człowiek, cały zakurzony, dlaczego leżał na ziemi? Dlaczego on, a nie ja? Nikt nie może rozwiązać tej zagadki, sam Bóg decyduje o naszym losie" - tłumaczy samej sobie. "Ale ja Ciebie proszę, Panie, przemów do mnie. Proszę Cię, oświeć mnie. Dłużej już nie dam rady! Pomóż mi zrozumieć. Powiedz mi, jak mam żyć, wskaż mi, czego ode mnie chcesz".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Stacja Piekło
Komentarze (1)
ZL
z l
11 września 2016, 10:52
I tu pojawia się problem: Kiedy możesz powiedzieć, że masz naprawdę duży problem? Kiedy w dniu Sądu Ostatecznego stoisz w kolejce do Pana Boga tuż za Matką Teresą, a Bóg mówi do niej: - No cóż, córko, chyba wiesz, że można było zrobić dużo więcej ... Króluj nam Panie Jezu Chryste