To podstawa duchowego patrzenia. Pomaga z dystansem i spokojnie obserwować to, co się wydarza
Myślenie w kategoriach „wszystko albo nic” bardziej niż jakakolwiek inna moja wada doprowadziło mnie do wielkich pomyłek, złych ocen, ran zadanych sobie i innym, braku miłości i mylnie zinterpretowanych sytuacji. W gruncie rzeczy nie ma nic złego w binarnym myśleniu – w wielu sytuacjach jest wręcz konieczne, natomiast całkowicie nie sprawdza się w odniesieniu do zasadniczych pytań i dylematów życia - pisze Richard Rohr w książce "Nagie teraz. Widzieć tak, jak widzą mistycy".
Co sprawia, że tak trudno wycofać się z raz przyjętego poglądu?
Dlaczego robimy to sobie i innym? Czyżbym nie wiedział, że każdy punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Dlaczego nie mogę się cofnąć i w spokoju obserwować moich preferencji, skłonności, potrzeb, pewnie czasem nawet dobrych i pożytecznych? Czyżbym nie wiedział, że część wiedzy nigdy nie stanowi całej wiedzy? Co sprawia, że tak trudno wycofać się z raz przyjętego poglądu, gdy już zaistnieje w moim umyśle, a zwłaszcza gdy zaprezentuję go publicznie? Owa zdolność wycofania się i spokojnego obserwowania wewnętrznych dramatów, bez ich natychmiastowego oceniania, to podstawa duchowego widzenia. (…) Wolne od ego spojrzenie – różnie nazywane, np. uspokojeniem – jest we wszystkich kulturach i religiach niezmienną cechą ludzi, którzy osiągnęli najwyższy poziom działania i miłowania. Nazywamy ich mędrcami, światłymi kobietami czy też świętymi mężami. Patrzą oni oczami mistyków.
To dlatego pytam, czy religia dobrze spełnia swoją funkcję
Już od kilku wieków nie praktykuje się na Zachodzie systematycznego nauczania tego wyższego poziomu patrzenia. Tragiczne skutki to racjonalizm, sekularyzacja i ateizm na lewicy oraz fundamentalizm, myślenie w kategoriach tylko swojej grupy czy brak elastycznego rozumowania na prawicy. Nie służy nam ani jedno, ani drugie. To dlatego pytam, czy religia dobrze spełnia swoją funkcję. Na szczęście wciąż mamy dostęp do starej, odwiecznej tradycji. Przepraszam konserwatywnych chrześcijan, ale to tradycja o wiele starsza od chrześcijaństwa, oparta na trwałych fundamentach, która może nauczyć nas wszystkiego na nowo. Ci, którzy powinni byli wiedzieć lepiej i powinni być lepiej przygotowani przez swoje religie, muszą dzisiaj przeżywać wiele niepotrzebnego cierpienia.
Kończy się na tym, że rzeczy święte widzimy niejasno
Na Zachodzie religia pochłonięta jest bardziej uczeniem tego, co trzeba wiedzieć, niż tego, jak trzeba wiedzieć; bardziej uczy tego, co należy widzieć, niż tego, jak patrzeć. Skończyło się na tym, że Rzeczy Święte widzimy niejasno, próbujemy zrozumieć Boga przy pomocy naszego ograniczonego umysłu i kochać Go naszym własnym podzielonym sercem. Wygląda to trochę jak próby obserwowania galaktyk przy pomocy lornetki za pięć dolarów. Jak zobaczymy, kontemplacja – moje określenie owego szerokiego spojrzenia – pozwala na zachowanie otwartości; pozostaje bezbronna wobec tego, co niesie chwila, zdarzenie czy osoba – wobec tego, co dzieli, próbuje zawładnąć czy zdobyć kontrolę. Kontemplatycy bronią się przed tworzeniem sztucznych dychotomii, przed dzieleniem wszystkiego, by szybko usatysfakcjonować swoje ego. Nie uciekają się do spolaryzowanego myślenia, aby uwolnić się od lęków zrodzonych w umyśle. (…)
Kontemplatyk powie, że trzeba rzeczy doświadczyć taką, jaka jest
Kontemplacyjny umysł na Wschodzie i na Zachodzie powstrzymuje się od szybkiego nadawania rzeczom nazw, dzielenia ich na kategorie, bo chce je zobaczyć takimi, jakie są same w sobie, bez określeń lub koncepcji, które stają się ich substytutami. Ludzie zwykli myśleć, że godząc się lub nie godząc na jakąś ideę danej rzeczy, są w stanie rzeczywiście doświadczyć istoty tej rzeczy. Kontemplatyk powie, że to nie do końca prawda, ponieważ trzeba tej rzeczy doświadczyć taką, jaka jest. To doświadczenie nazywam „obecnością”, to zupełnie inny sposób poznawania i doświadczania danej chwili. To postawa bezbronności i wyrzeczenia się poczucia kontroli. Tomasz miał swoje wyobrażenie o Jezusie, ale zanim mógł „rozpoznać” prawdę, musiał ufnie włożyć rękę w Jego bok (J 20,27). Takie panoramiczne, pogłębione spojrzenie wymaga praktyki, ale nagroda jest sowita i, jak wierzę, konieczna do doświadczenia radości oraz prawdy w tym świecie.
Często zastanawiałem się, jak mogliśmy zagubić ogromną mądrość wielu wieków. Nie dziwi mnie to w systemach władzy, które muszą być dualistyczne, by przetrwać. Niestety również instytucjonalna religia zbyt często proponuje swym wyznawcom łatwą i fałszywą dychotomię. Papieże, patriarchowie, mułłowie, rabini, imamowie, biskupi czy duchowni – a więc ci, którzy powinni być mędrcami i nauczycielami, którzy powinni wiedzieć lepiej dzięki swoim studiom i modlitwie – wydają się opowiadać za myśleniem „albo – albo”. Daje im ono poczucie pewności, władzy i kontroli nad zagmatwanym zbiorem danych. Kiedy trzeba przemawiać w imieniu całej grupy, do głosu dochodzi wiele uprzedzeń i stereotypów. Ma to niewiele wspólnego ze złymi intencjami. Protokoły, procedury, dyplomacja, konsekwencja, zatrudnianie i zwalnianie, komunia i ekskomunika – to wszystko, jak się wydaje, zaczyna być nieodzowne.
Czy chodzi o to, by być wiernym, posłusznym i zaprowadzić porządek?
Na tym poziomie zaczynamy angażować się w coś, co Wallace Stevens nazwał „błogosławioną furią w imię porządku”, aczkolwiek nasz założyciel, Jezus, całkiem spokojnie znosił nieustanny nieporządek tego świata. Jak pogodzić te dwie postawy? Czy to w ogóle możliwe? Znaczny odsetek ludzi religijnych staje się nieugiętymi wyznawcami, ponieważ religie uczą ich, że aby być wiernymi, posłusznymi i kroczyć mężnie Bożymi drogami, muszą najpierw zaprowadzić porządek. Oczywiście to nie są źli ludzie, po prostu nikt ich nie uczył, że mądrość, paradoks, tajemnica stanowią sedno natury wiary. Kiedy tak wiele osób zostaje kościelnymi urzędnikami, nie przechodząc wcześniej żadnej głębszej duchowej transformacji, zaangażowanie religijne staje się drogą kariery, a kościół miejscem, do którego się uczęszcza. Prawdziwa przemiana wewnętrzna nie jest wtedy wymagana ani nawet pożądana.
---
Tekst jest fragmentem książki Richarda Rohra "Nagie teraz. Widzieć tak, jak widzą mistycy", wydanej przez Wydawnictwo WAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł