Cena za dziecko

To, czy dane małżeństwo nadaje się na rodziców, potrafią określić specjaliści z ośrodków adopcyjno-opiekuńczych, których w przypadku adopcji ze wskazaniem nikt nie pyta o zdanie... (fot. diegodiazphotography / flickr.com)
Renata Krzyszkowska / slo

Z roku na rok wzrasta w Polsce liczba adopcji ze wskazaniem, czyli poza kontrolą ośrodków adopcyjno-opiekuńczych. Część z nich to transakcje biznesowe, bo dzieci są po prostu kupowane.

Noworodki wprost ze szpitala trafiają do nowych rodziców, wskazanych przez biologiczną matkę. Według szacunkowych danych w 2009 r. takich adopcji było przynajmniej kilkaset, według niektórych źródeł nawet 900. Ile kobiet oddaje swoje biologiczne dzieci – nie tyle z troski o ich przyszłość, co dla zarobku – nikt dokładnie nie wie. Fora internetowe pełne są ofert adopcji ze wskazaniem za pieniądze. Pojawiły się nawet firmy w tym pośredniczące, nie zawsze uczciwe.

„Szukając maluszka do adopcji ze wskazaniem, trafiliśmy na firmę (…) z myślą, że nam pomogą. Okazało się, że jest dużo mam, ale trzeba im zapłacić od 30 do 50 tys. zł plus prowizję dla firmy. W końcu trafiła się mama, która nie chciała pieniążków, tylko znaleźć dom dla swojego synka. Super, ucieszyliśmy się bardzo, że w końcu się uda. No cóż, firma wyciągnęła od nas 12 tys. zł za pomoc w adopcji, a dziecka nie dostaliśmy. Pieniążki miały być niby na badania, dojazdy i prawników, ale mama się rozmyśliła i pieniądze przepadły, a firma się wykręca, że mama ma prawo do rezygnacji, choć w umowie jest co innego. Nie chodzi nam już o pieniążki, ale o nadzieję, którą nam dali. Pokoik już gotowy, ciuszki poukładane, a my zostaliśmy dalej z marzeniami” – napisał ktoś na forum serwisu www.adopcjazewskazaniem.pl.

Coraz częściej rodzą tzw. surogatki, czyli kobiety, które w wyniku in vitro poczęły cudze dziecko dzięki komórkom rozrodczym pary niemogącej zostać rodzicami w inny sposób. Ceny za taką usługę są różne, ale zdesperowani rodzice biologiczni są w stanie zapłacić dużo, np. równowartość dobrego auta.

DEON.PL POLECA

– W myśl niedawnej nowelizacji Kodeksu karnego handel dziećmi w celach adopcyjnych przestał być kwalifikowany jako handel ludźmi, a stał się przestępstwem przeciwko rodzinie. Matce za sprzedanie dziecka w ramach adopcji ze wskazaniem praktycznie nic nie grozi. Każda adopcja, także ta ze wskazaniem, aby była legalna, musi zostać zatwierdzona przez sąd, który najczęściej nie docieka kto, komu i ile zapłacił – mówi Anna Wójcik, dyrektor Publicznego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Sosnowcu, członek Koalicji Ośrodków Adopcyjno-Opiekuńczych. Są oczywiście matki, którym zależy tylko na dobru dziecka, są też takie, które proszą jedynie o pokrycie wydatków poniesionych w czasie ciąży (leki, badania, odżywki, zdrowa żywność). Część jednak czeka na konkretne, niemałe wynagrodzenie.

Można by przypuszczać, że dziecko na tym procederze nie cierpi, bo dzięki sądowi trafi w odpowiednie ręce. Niestety, nie wystarczy mieć dobrą sytuację materialną i nie być przestępcą, by zostać dobrym rodzicem adopcyjnym. To, czy dane małżeństwo nadaje się na rodziców, potrafią określić specjaliści z ośrodków adopcyjno-opiekuńczych, których w przypadku adopcji ze wskazaniem nikt nie pyta o zdanie. Adopcje te nie podlegają właściwej weryfikacji i kontroli, traktują dziecko jak przedmiot transakcji lub umowy między dorosłymi i można je nazwać eksperymentem na dzieciach.

– Polskie prawo zobowiązuje sądy opiekuńcze do konsultowania się z ośrodkami adopcyjno-opiekuńczymi w celu weryfikacji kandydatów na rodziców adopcyjnych. Jednak w praktyce sądy często tego nie robią. Zamiast do nas zwracają się o opinię do innych instytucji niewskazanych w przepisach prawa do rozstrzygania w sprawach adopcji. Zgodnie z zapisami Ustawy o pomocy społecznej jedynie ośrodki adopcyjno-opiekuńcze uprawnione są do wydawania takich opinii. Tylko konsekwentna realizacja obowiązku zasięgnięcia opinii ośrodka adopcyjno-opiekuńczego przez sądy oraz dokładna analiza okoliczności, w jakich doszło do kontaktu potencjalnych rodziców adopcyjnych z dzieckiem, zabezpiecza przed wszystkimi niebezpieczeństwami związanymi z adopcją ze wskazaniem – mówi dyrektor Anna Wójcik.

Matki oddające dzieci do adopcji ze wskazaniem nie są w stanie właściwie ocenić kandydatów na nowych rodziców. Często są nie najlepiej wykształcone i niezamożne, łatwo je zmylić, oszołomić statusem majątkowym. Zazwyczaj powierzchownie oceniają kandydatów: po prezencji, symbolach materialnej zamożności czy wykształceniu. To za mało, by wiedzieć, jacy są naprawdę, czy mają zdrowe relacje, czy są uczuciowo dojrzali itd. Gdy komuś się bardzo spieszy i chce mieć dziecko najprostszą drogą, zawsze nasuwa to podejrzenie, że kieruje się tylko własną potrzebą zostania rodzicem, a nie rzeczywistym dobrem dziecka.

Przyszli rodzice też często nie są w stanie samodzielnie rozeznać, czy chcą adopcji z właściwych powodów. Zdarza się, że dziecko ma być lekiem na rozpadające się małżeństwo, sposobem na pozbycie się depresji albo ma się stać substytutem biologicznego potomka, niejako jego protezą. – Jedną z częstszych przeszkód w adopcji jest niezamknięcie procesu akceptacji straty, czyli niepogodzenie się z niemożnością posiadania biologicznego dziecka. Adopcja może być próbą zagłuszenia związanego z tym bólu. Kandydaci na rodziców adopcyjnych w czasie kwalifikacji w ośrodku adopcyjno-opiekuńczym spotykają się ze specjalistami – psychologami i pedagogami – i mają szansę przepracować te problemy, by móc w pełni i z właściwych powodów otworzyć się na przyjęcie adoptowanego dziecka – tłumaczy dyrektor Anna Wójcik.

Jedną z przyczyn rosnącej popularności adopcji ze wskazaniem jest obiegowy pogląd, że adopcja jest czymś prostym i powinna odbywać się szybko. Procedury kwalifikacyjne w ośrodkach adopcyjnych uważa się za stratę czasu: trwają długo, wymagają mnóstwa zaświadczeń i odpowiadania na krępujące pytania. Starający się o przysposobienie dziecka nie biorą pod uwagę faktu, że o biologiczne dziecko też trzeba nieraz bardzo zabiegać, długo czekać, przechodzić krępujące badania i zabiegi.

Adopcja, nie wiedzieć dlaczego, ma być łatwa, przyjemna i najlepiej od ręki, jak świeże bułeczki. Tak chyba myślał pewien lekarz z oddziału położniczego, który zadzwonił do jednego z ośrodków adopcyjnych. Poinformował, że ma pacjentkę, która chce oddać nowo narodzone dziecko do adopcji i drugą, która rozpacza, bo jej dziecko właśnie zmarło przy porodzie. Prosił o szybkie przeprowadzenie wszystkich procedur, by zrozpaczona kobieta mogła adoptować porzucone dziecko i wrócić do domu jako matka. Zupełnie nie rozumiał, że taka nieprzygotowana adopcja może zaszkodzić temu dziecku.

Psycholodzy są zgodni, że utratę dziecka czy niemożność jego posiadania trzeba przeżyć jak każdą żałobę. To etap konieczny, by móc wrócić do równowagi. Adopcja nie powinna być wyłącznie zagłuszeniem jakiegokolwiek bólu, bo to utrudnia nawiązanie prawidłowej więzi z dzieckiem. Rodzice, którzy nie uporali się z własną stratą, potrafią, co prawda, zadbać o podstawowe potrzeby adoptowanego dziecka – będzie ono czyste, zadbane, leczone, jednak wszelkie kłopoty wychowawcze, czy choćby niedoskonałości dziecka, będą nasuwać rodzicom myśl, że biologiczny potomek byłby lepszy. Utrudni to miłość bezwarunkową, jakiej potrzebuje każde dziecko.

Rozchwytywane noworodki

Rodzice, którzy szybko chcą mieć potomstwo, nie rozumieją, że adopcja jest długim procesem, a niestety to najczęściej oni sami starają się „załatwić” dziecko na skróty. Na takie zachowanie istnieje przyzwolenie społeczne, w myśl zasady, że każda rodzina jest lepsza niż dom dziecka.

Tymczasem w rzeczywistości noworodki i niemowlęta przygotowane do adopcji nie czekają na nowych rodziców. W każdym ośrodku adopcyjno-opiekuńczym jest kolejka kandydatów, gotowych od zaraz zaopiekować się małym, zdrowym dzieckiem. Od urodzenia dziecka do jego adopcji musi upłynąć jedynie sześć tygodni, kiedy to biologiczna matka może jeszcze wycofać się ze swej decyzji zrzeczenia się praw do dziecka.

Problem ze znalezieniem nowych rodziców jest najczęściej udziałem dzieci starszych lub poważnie chorych, dlatego w ich przypadku sąd zezwala na adopcję nawet osobom samotnym. Noworodki są wręcz rozchwytywane, gdyż w obiegowej opinii łatwiej je wychować, bo nie mają za sobą żadnych traumatycznych przeżyć. Dzieci starsze obarczone są różnymi deficytami, związanymi ze środowiskowym zaniedbaniem.

Tymczasem najmłodsze dzieci są do pewnego stopnia zagadką i wiele poważnych problemów zdrowotnych czy rozwojowych może się ujawnić dopiero z wiekiem, natomiast starsze dziecko łatwiej zdiagnozować.

Nie jest korzystne, by rodzice adopcyjni osobiście poznali rodziców biologicznych, co zawsze ma miejsce przy adopcjach ze wskazaniem. Dostrzeżone u nich wady mogą w nowych domach siłą sugestii być przenoszone na adoptowane dzieci, co utrudnia akceptację i dobre relacje z adopcyjnymi opiekunami. Poza tym przy adopcji ze wskazaniem rodzina biologiczna zna adres rodziny adopcyjnej i jeśli się kiedyś rozmyśli, to wie, gdzie jej szukać.
Nawet jeśli prawo będzie po stronie nowych rodziców, to takie pojawienie się biologicznego rodzica może wiele „namieszać” w życiu nowej rodziny… i samego dziecka. Na razie są to rzadkie przypadki i adopcje ze wskazaniem dopiero stają się popularne. Z czasem takich problemów z pewnością pojawi się więcej.

Ci, którzy nie poznali biologicznych rodziców przysposobionego dziecka, też nie są w komfortowej sytuacji. Na temat kobiet oddających dzieci do adopcji istnieje wiele stereotypów, że np. każda z nich to alkoholiczka, prostytutka albo jest wyzuta z uczuć wyższych. Szkolenia w ośrodkach służą m.in. pokonaniu takich uprzedzeń. Specjaliści pokazują szersze tło problemu, motywy postępowania rodziców biologicznych, którzy najczęściej sami jako dzieci doświadczyli odrzucenia, braku miłości i zaniedbania. Ludziom tym, bez względu na to, jak obeszło się z nimi życie, należny jest szacunek i zrozumienie.

Taka akceptacja pomoże w okazywaniu szacunku także adoptowanym dzieciom i zaszczepieniu w nich poczucia wartości. Jedną z największych krzywd, jakie można zrobić przysposobionemu dziecku, to myślenie i mówienie źle o jego biologicznych rodzicach. Dziecku jest wtedy bardzo trudno mieć o sobie dobre zdanie, skoro jego biologiczni rodzice byli tak niedoskonali. Niedowartościowanie zazwyczaj prowadzi do problemów wychowawczych, ujawniających się najczęściej w okresie dojrzewania.

Przyczyna wzrostu zainteresowania adopcją ze wskazaniem leży niekiedy w pracy samych ośrodków. Ich piętą achillesową jest niedofinansowanie, w wielu nie ma wystarczającej liczby pracowników. Zdarzają się przypadki niezachowywania standardów. Rodzin chcących adoptować dziecko wciąż przybywa, zatem przybywa też pracy. W tych warunkach nietrudno o zwyczajny bałagan, frustrację i wypalenie zawodowe pracowników.

– Po uzyskaniu kwalifikacji na rodzinę adopcyjną czekaliśmy dwa lata na dzieci. Nie byliśmy zbyt wybredni: chcieliśmy kilkuletnie rodzeństwo, płci obojętnej, dopuszczaliśmy też możliwość pewnych problemów zdrowotnych. Zniecierpliwieni czekaniem, udaliśmy się ze swoją „rekomendacją” do ośrodka adopcyjnego w ościennym województwie. Jakie było nasze zdziwienie, gdy powiedziano nam, że miesiąc wcześniej szukali rodziców dla rodzeństwa wprost idealnie spełniającego nasze kryteria. Nie mogąc znaleźć chętnych na swoim terenie, zaproponowali te dzieci ośrodkowi w naszym mieście, na co usłyszeli odpowiedź, że oni też nie mają chętnych. Zupełnie o nas nie pamiętali! Zaczęliśmy więc sami walczyć o swoje szczęście, które musieliśmy wyjeździć i wydzwonić. Nawet już myśleliśmy o adopcji ze wskazaniem, gdy zadzwonił telefon z kolejnego ośrodka, do którego się odezwaliśmy, że czekają na nas dwie córeczki – mówi Elżbieta, matka czteroletniej Wiktorii i dwuletniej Weroniki.

Ośrodki adopcyjne nie przekazują sobie danych. Dlatego małżeństwo, które nie uzyskało kwalifikacji w jednym ośrodku, może udać się do innego i po prostu zataić informacje, jakie były przyczyną niepowodzenia przy pierwszym podejściu. Taki manewr może się udać zwłaszcza w małych, przepełnionych ośrodkach z przepracowaną kadrą.

Problem adopcji ze wskazaniem może niedługo ulec zaostrzeniu, gdyż właśnie powstał rządowy projekt Ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, który zakłada likwidację Publicznych Ośrodków Adopcyjno-Opiekuńczych. Jeśli zostanie przegłosowany przez Sejm i wejdzie w życie, zwiększy tylko zjawisko szarej strefy adopcyjnej. Utrudniony dostęp do ośrodków adopcyjnych zapewne skłoni wiele osób do poszukiwania dziecka na własną rękę.

W niepublicznych ośrodkach adopcyjno-opiekuńczych rodzice muszą pokrywać koszty szkolenia i kwalifikacji. Ceny wahają się od kilkuset zł do nawet 3 tys. i więcej. To mniej niż przy adopcji ze wskazaniem, ale dla wielu nawet taka kwota może być problemem.

W Polsce funkcjonują 104 ośrodki adopcyjne – 55 publicznych i 49 niepublicznych. Na podstawie liczby mieszkańców powiatów i gmin, w których planuje się likwidację ośrodków, obliczono, że ponad 3 mln Polaków utrudni to, bądź uniemożliwi, dostęp do bezpłatnego przeszkolenia i uzyskania kwalifikacji na rodziców adopcyjnych.

Dlaczego w państwie deklarującym prowadzenie polityki prorodzinnej chętni do adopcji będą musieli płacić za kwalifikacje, szkolenie, dobór dziecka do rodziny i opiekę postadopcyjną? Chyba że hasło troski o rodzinę to tylko wyborcza fikcja.
Szkoda, że w myśl projektu nowej ustawy zamknięte mają być nie ośrodki najmniej wydolne, ale jedynie te, do których państwo musi dopłacać, nawet jeśli działają one prężnie organizacyjnie i bez merytorycznych zarzutów. Rodzi się następne pytanie: Co ma na uwadze rząd, gdy zamykając państwowe ośrodki adopcyjne, pozbawia się wpływu na przebieg adopcji? Jeśli nic się nie zmieni, może dojść do tego, że w majestacie prawa małe dzieci staną się po prostu towarem.

(Wybrane wpisy z forum serwisu www.adopcjazewskazaniem.pl )

„Nie stać mnie na wychowanie nowego człowieka (dziewczynki). Nie chciałabym wpadać za bardzo w trybiki machin państwowych. Szukam nowych rodziców dla małej (b. małej)”.

„WITAM WSZYSTKICH, JESTEM W ÓSMYM MIESIĄCU CIĄŻY I POSZUKUJĘ RODZINY DLA MOJEGO DZIECKA. JEST TO CHŁOPIEC – POTRZEBUJĘ POMOCY. MAM TRUDNE WARUNKI MATERIALNE I MIESZKALNE. WIĘCEJ NA PW to e-mail do mnie; ewelinadom@...”

„DZIEWCZYNY ZNOWU KOBIETA CHCE DOSTAĆ PIENIĄDZE ZA DZIECKO I TO NIEMAŁE, A JEJ NICK NA TYM PORTALU TO ELA0206 i e-mail; mala.pysia@... ta kobieta mieszka koło Żnina w województwie kujawsko-pomorskim. NASTĘPNA HANDLARA!!!!!!!!!!!!!!!”

Liczba wniosków o adopcję, które wpłynęły do polskich sądów w poszczególnych latach:

  • 1998 – 2849
  • 1999 – 2861
  • 2000 – 2926
  • 2001 – 2970
  • 2002 – 2854
  • 2003 – 2731
  • 2004 – 2981
  • 2005 – 3011
  • 2006 – 3157
  • 2007 – 3348
  • 2008 – 3424
  • 2009 – 3432

Źródło: Ministerstwo Sprawiedliwości RP

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cena za dziecko
Komentarze (8)
PM
Przyszła mama
12 września 2011, 17:13
Problem ze znalezieniem nowych rodziców jest najczęściej udziałem dzieci starszych lub poważnie chorych, dlatego w ich przypadku sąd zezwala na adopcję nawet osobom samotnym. - co to ma niby znaczyć?! że osoby samotne mogą mieć tylko duże dzieci albo chore?! co to za logika!? z tego co wiem to również samotne osoby adoptują dzieci malutkie i zdrowe, a nie tylko duże albo chore.....
S
Słaba
12 maja 2011, 22:39
"Tak jak - analogicznie - często najwspanialsza jest "pierwsza miłość", a nie mąż/żona po 15 latach małżeństwa -prawda?" Mam nadzieję, że w dobrym małżeństwie to nie jest prawda... :-) Doświadczeń osobistych tu nie mam. No i wydaje mi się, że powiedzenie "o zmarłych nie mówi się źle", to postulat, którego należałoby przestrzegać ze względu na szacunek. Niestety mi się zdarza myśleć źle o niektórych zmarłych. :-( Więc jakoś nie czuję, że idealizacja jest bezwzględnie konieczna. Tak czy owak odmówienie takiej adopcji "z miejsca", jako reguła, bez sprawdzenia kim są rodzice chcący zaadoptować dziecko po stracie własnego i czym się kierują - wydaje mi się błędem i bezdusznością(?). Rozumiem, że motywacją może być tu długa kolejka oczekujących... Gdyby jeszcze uzasadniano to tym, że rodzice będą przeżywać mieszane uczucia, żalu i radości i że to może jakoś zaważyć na psychice dziecka, to uznałabym, że może i tak jest. Choć osobiście nie przeceniałabym tego faktu, jeśli ci ludzie podchodzą dojrzale do życia i orientują się, jak się zachowują małe dzieci...
S
Słaba
12 maja 2011, 21:16
Czy autorka tego tekstu jest pozbawiona normalnych ludzkich uczuć? :-( Żeby taką sytuację nazywać "łatwą, przyjemną i najlepiej od ręki, jak świeże bułeczki."...:-((( ... Koniec świata! To akurat była ironia w kierunku tych, którzy chcą adopcję przeprowadzać "supermarketowo", bez zastanowienia. Bez wysiłku i poświęcenia. "Za pieniądze można wszytsko." Czytajcie ze zrozumieniem. Jednak autorka powinna uważać, jaki przykład podaje na ilustrację tego, o czym wyraża się z ironią. Ironia w przypadku podanej sytuacji jest, bardzo delikatnie mówiąc, niestosowna. Słowa "tak chyba myślał pewien lekarz z oddziału położniczego" są oprócz tego, moim zdaniem, błędną oceną sytuacji. Sądzę, że lekarz kierował się dobrem wszystkich swoich pacjentów. Rozumował w sposób prosty i próbował okazać miłosierdzie...
I
Ika
10 maja 2011, 15:40
A swoją drogą, czy kto może mi wytłumaczyć, dlaczego taka adopcja nie mogła zostać przeprowadzona? Bo dalsze wywody, zmierzające do konkluzji, że: "jednak wszelkie kłopoty wychowawcze, czy choćby niedoskonałości dziecka, będą nasuwać rodzicom myśl, że biologiczny potomek byłby lepszy. Utrudni to miłość bezwarunkową, jakiej potrzebuje każde dziecko." wydają mi się zupełnie nieprzekonujące! Zwłaszcza że ten "biologiczny potomek" zmarł... Właśnie dlatego, ze zmarł. Proszę, przeczytaj artykuł jeszcze raz, pogadaj może z psychologiem na temat straty, kompensacji - wytłumaczy Ci jak działa psychika ludzka. Czasem pozornie irracjonalne zachowania są naturalne dla człowieka. Ja dodam tylko przysłowie ludowe "o zmarłych nie mówi się źle". Tym bardziej śmierć dziecka powoduje podświadomie nawet wielkie idealizowanie tego dziecka. Tak jak - analogicznie - często najwspanialsza jest "pierwsza miłość", a nie mąż/żona po 15 latach małżeństwa -prawda?
I
Ika
10 maja 2011, 15:40
6 tygodni wynika z regulacji prawnej, nie z "widzimisia pań z ośrodka". Przy tym wiadomo, że przyszli rodzice mogliby wziąć dziecko do domu wcześniej - ale wiąże się to z ryzykiem, że matka bilogiczna zmieni zdanie i zabierze dziecko - i nikt na to nic nie poradzi, takie prawo. I praktyka pokazuje, ze nie ma jakoś par chętnych na takie rozwiązanie, żeby dziecko miało czułość i miłość od początku. Dlaczego? Tak naprawdę to zapewne dlatego, ze pary jednak kierują się raczej swoim dobrem, a nie dziecka - bojąc się potencjalnego bólu rozstania. Jest to zrozumiałe - ale przyznajcie, nieco jednak egoistyczne. "Kupno" dziecka nie spowoduje przyspieszenia procedury - formalnie i tak adopcja może być orzeczona dopiero po tychże 6 tygodniach i zrzeczeniu matki (która de facto może się i tak rozmyślić...) Czy autorka tego tekstu jest pozbawiona normalnych ludzkich uczuć? :-( Żeby taką sytuację nazywać "łatwą, przyjemną i najlepiej od ręki, jak świeże bułeczki."...:-((( ... Koniec świata! To akurat była ironia w kierunku tych, którzy chcą adopcję przeprowadzać "supermarketowo", bez zastanowienia. Bez wysiłku i poświęcenia. "Za pieniądze można wszytsko." Czytajcie ze zrozumieniem.
S
Słaba
4 maja 2011, 20:38
"Adopcja, nie wiedzieć dlaczego, ma być łatwa, przyjemna i najlepiej od ręki, jak świeże bułeczki. Tak chyba myślał pewien lekarz z oddziału położniczego, który zadzwonił do jednego z ośrodków adopcyjnych. Poinformował, że ma pacjentkę, która chce oddać nowo narodzone dziecko do adopcji i drugą, która rozpacza, bo jej dziecko właśnie zmarło przy porodzie. Prosił o szybkie przeprowadzenie wszystkich procedur, by zrozpaczona kobieta mogła adoptować porzucone dziecko i wrócić do domu jako matka. Zupełnie nie rozumiał, że taka nieprzygotowana adopcja może zaszkodzić temu dziecku." Czy autorka tego tekstu jest pozbawiona normalnych ludzkich uczuć? :-( Żeby taką sytuację nazywać "łatwą, przyjemną i najlepiej od ręki, jak świeże bułeczki."...:-((( ...    Koniec świata! A swoją drogą, czy kto może mi wytłumaczyć, dlaczego taka adopcja nie mogła zostać przeprowadzona? Bo dalsze wywody, zmierzające do konkluzji, że: "jednak wszelkie kłopoty wychowawcze, czy choćby niedoskonałości dziecka, będą nasuwać rodzicom myśl, że biologiczny potomek byłby lepszy. Utrudni to miłość bezwarunkową, jakiej potrzebuje każde dziecko." wydają mi się zupełnie nieprzekonujące! Zwłaszcza że ten "biologiczny potomek" zmarł...
K
klik
2 maja 2011, 18:45
Co za idiotyczne wnioski w artykule! Pewnie, niech dziecko czeka aż paniusie z ośrodków wytestują potencjalnych rodziców na milion dwieście sposobów. Niech maluszek leży pozbawiony miłości czułości więzi z jedną kochającą go mamą a nie z przewijajacym się tłumem pań opiekunek. Cała psychologia rozwoju do kosza na śmieci! Co za dramat:(((( I faktycznie wielkie zło, że surogatka odda stęsknionym rodziców ich wyczekane dziecko! No skandal! Lepiej przecież podrzucić noworodka do Okną życia, bez papierów, bez unormowanej sytuacji prawnej... Niech jest niczyje, niech przechodzi przez zastępy rodzin zastępczych... Super! Debilny artykułw, tyle w temacie: (((((((((((((((((((((
JO
Justyna Ołdak
2 maja 2011, 12:55
"Od urodzenia dziecka do jego adopcji musi upłynąć jedynie sześć tygodni" JEDYNIE SZEŚĆ TYGODNI??? 6 tygodni w których prawie nikt dziecka nie przytula, nie mówi do niego, nie uśmiecha się, dziecko leży pozostawione samo sobie, czasem płacząc długo zanim ktoś przyjdzie to mało? (niestety tak to wygląda w wielu szpitalach i domach małego dziecka) To AŻ 6 tygodni. Dziecko w rodzinie ok. 6 tygodnia potrafi już skupić wzrok na twarzy osoby dorosłej, ok. 8 tygodnia zaczyna się uśmiechać i nawiązywać pierwsze wymiany min i wokalizacji z rodzicem, natomiast 6-tygodniowe dziecko w szpitalu czy domu dziecka często nawet nie patrzy na osobę która trzyma ją na rękach... i czasem wiele czasu musi upłynąć zanim zacznie reagować na wysyłane do niego sygnały. Ogólnie autorka artykułu ma wiele racji, ale to jedno zdanie mnie rozłożyło... Jestem psychologiem dziecięcym i miałam praktyki w domu małego dziecka i uważam że każdy tydzień spędzony w takim miejscu wyrządza dziecku ogromną krzywdę.