Chcesz pokonać kryzys? Zacznij od spotkania z sobą
"Trzeba powrócić na drogę do siebie. Dotrzeć do intymnego wnętrza, gdzie w nieustannym wysiłku przekształcania tkana jest prawda. Jak nigdy dotąd człowiek jest dzisiaj wezwany do wejścia w siebie" - pisze ks. Jean-François Noel w książce "Życie odnalezione". Autor uczy w niej, jak odrzucić poczucie winy, dojść do prawdy o sobie oraz zadbać o swój dobrostan.
Nie można zdradzać siebie bez końca. Wcześniej czy później fałszywy krok, złe samopoczucie lub pojawienie się lęku na nowo obudzą pytania, które pozornie znalazły już swoje odpowiedzi, pytania o siebie i własne życie, narzucające się naszej świadomości z taką mocą, że staną się niemożliwe do odparcia. Tak wygląda początek powrotu do siebie. "Wtedy zastanowił się" - powiedziano o synu marnotrawnym patrzącym na niejadalne strąki - i tu rozpoczął się jego powrót do siebie i do Ojca.
Ogród wewnątrz siebie
Nadejście kryzysów często zauważa się na początku nowych etapów dojrzewania, od których biorą one swoje nazwy - na przykład kryzys wywołany przez "demona południa" (wyrażenie "demon południa" pochodzi z tradycji ojców pustyni i oznacza pokusę zniechęcenia nawiedzającą mnichów w połowie dnia. Tutaj odnosi się ono raczej do tzw. kryzysu wieku średniego kiedy osoba osiągająca pełną dojrzałość wchodzi niejako w drugą połowę życia - przyp. tłum.).
Chociaż w tych momentach stają się one wyraźniej widoczne, to w rzeczywistości są nieustannie obecne w naszym życiu i wyznaczają rytm naszego wzrostu. Jak mógłby wzrastać organizm, gdyby nie owe "metamorfozy", na które godzimy się mniej lub bardziej chętnie, gdy chodzi o nasze ciało, a niechętnie w odniesieniu do życia psychicznego? Rodzące się pytania próbują najpierw określić, co jest nie tak. Dumne ze swej nowej przenikliwości - zbyt często branej za inteligencję - rzucają podejrzenie na nasze życiowe zaangażowania i wybory, które jakoby wprowadziły nas w ślepy zaułek albo pułapkę. W pierwszym odruchu chcielibyśmy się więc od nich uwolnić. Poczucie dyskomfortu może się stać tak nieznośne, że popchnie nas do szukania szybkich rozwiązań. Jak będę jeszcze miał okazję wielokrotnie powiedzieć, błędne odpowiedzi nie unieważniają prawdziwego pytania. Powrót do siebie oznacza więc, że musimy podjąć na nowo, jedno po drugim, pozostawione w zawieszeniu pytania, nie dając się zwieść zbyt łatwym rozwiązaniom. Znaleźć czas na przechodzenie od jednego pytania do drugiego - pierwsze sformułowanie otworzy możliwość następnego i tak dalej. W ten sposób może się rozpocząć "praca nad sobą".
Nasza psychika rozwija się, jak gdyby wstępując na kolejne piętra. To trochę tak, jakby musiała od swego powstania wciąż na nowo uczyć się oddzielać, opuszczać... jakby pewnego rodzaju żałoba - w szerokim znaczeniu tego słowa, będąca, jak zobaczymy, raczej piękną i porywającą zagadką - była faktycznie jej zwyczajnym sposobem bycia. Tak sobie tłumaczę nieodwołalne stwierdzenie tego wersetu Księgi Rodzaju: "Dlatego mężczyzna opuszcza swego ojca i matkę" (Rdz 2,24), podczas gdy Adam i Ewa, bez ojca i matki, zaledwie obudzili się do świadomego życia. Polecenie dane Abrahamowi: "Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca" (Rdz 12,1), ma podobne znaczenie.
Jednocześnie trzeba stwierdzić, że współczesny podmiot zachodni padł ofiarą nowej trudności - trudności bycia sobą i pozostania wiernym sobie. Zwrócił na to uwagę już Marcel Gauchet, pisząc: "Schyłek religijności przerodził się w trudność bycia sobą" (Marcel Gauchet, Le désenchantement du monde, Gallimard). Od tego czasu pojawiły się inne czynniki. Oprócz schyłku religijności można zauważyć między innymi spadek zaufania do życia wspólnego (na co wskazuje zanik zmysłu politycznego) czy mondializację obrazu, by wspomnieć tylko niektóre. Wszystkie one przyczyniły się do oczywistego osłabienia podmiotu. Podmiot zadaje sobie dzisiaj pytania w sposób dotąd nieznany, a jeszcze nie zawsze dysponuje odpowiednimi narzędziami do spokojnego rozeznawania. Stąd mnożące się "terapie", od psychoanalitycznych po wspierające osobisty rozwój.
Osobie zamierzającej poddać się psychoanalizie zalecano dawniej, by na czas jej trwania zawiesiła podejmowanie wszelkich decyzji. Chodziło o to, by pozostawić świadomości miejsce i czas, aby przebudziła się zgodnie z własnym rytmem; inteligencji - by głębiej nasyciła myśl, przystępując do lektury relacji z samym sobą oraz z innymi; zaś zmysłom - by odnalazły swobodę i smak życia. Dzisiaj zbyt często działa się w pośpiechu, szukając skutecznego uwolnienia i próbując dróg na skróty.
Pozbawiając się zaproszenia do spotkania z sobą, do wejścia w siebie, człowiek powoli się od siebie oddalił.
To, co wiąże się z religią, postrzegane pod kątem obowiązków, oceniane jako najbardziej ograniczające i najmniej skuteczne jarzmo, dość prędko odstawia się w kąt. Pewnego dnia, czekając przy drzwiach mojego kościoła na orszak żałobny przed rozpoczęciem ceremonii pogrzebu, usłyszałem zaskakujące wyznanie: "Ach, religie… Próbowałem wszystkich - żadna nie działa". Bywa też odwrotnie, sfera religijna zostaje przeinwestowana i człowiek próbuje ukryć w nadmiarze dobrych uczuć nienawiść do świata, świata, przed którym ucieka, chroniąc się w jakimś rodzaju transcendencji, bezpiecznej od zarażenia jego wpływem. Zarówno porzucenie religii, jak i jej wypaczenie dają ten sam efekt: odczucie ulgi jest natychmiastowe. I krótkotrwałe, oczywiście. Zapomina się w ten sposób, że religia, która wydawała się tak ograniczająca, rozwijała jednak zdolność interioryzacji, otwierała dostęp do intymności i pobudzała do podejmowanej wciąż na nowo pracy w "ogrodzie wewnątrz siebie". Choćby przez zaproszenie do modlitwy. Pozbawiając się tego zaproszenia do spotkania z sobą, do wejścia w siebie, człowiek powoli się od siebie oddalił. Ponieważ nie da się ukryć obecnych w tej wewnętrznej sferze pytań (o sens życia, cierpienie, pochodzenie zła…), nie ryzykując przy tym wyrządzenia sobie krzywdy, współczesny człowiek przywykł do tworzenia sobie religijności lepiej dostosowanej do jego potrzeb i odciętej od wszelkiej transcendencji. Oddaje się jej bez zastrzeżeń, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego nowa nieświadoma niewola jest gorsza od tej, z której chciał się uwolnić. Uwięziony poza sobą, oddala się od siebie. Stąd mnożące się kryzysy, które przywołują go do porządku.
Trzeba mu więc powrócić na drogę do siebie. Dotrzeć do intymnego wnętrza, gdzie w nieustannym wysiłku przekształcania tkana jest prawda. Jak nigdy dotąd człowiek jest dzisiaj wezwany do wejścia w siebie. Praca nad sobą polega na "rozszerzaniu przestrzeni namiotu", innymi słowy na otwieraniu, na ile to możliwe, pola świadomości.
Fragment książki ks. Jeana-Françoisa Noela "Życie odnalezione".
Skomentuj artykuł