Chrześcijański lider cz. II

Ludzie w organizacji są oczywiście integralną częścią odpowiedzialności lidera (fot. FMG2008/flickr.com)

Jedną z charakterystycznych cech wielkich liderów jest to, że wyszukują najlepszych ludzi, angażują ich, współpracują z nimi, doceniają, słuchają. Kościół w Polsce ma tu stale wielkie możliwości.

[-konferencja_-_czesc_ii.mp3-]

Relacje z ludźmi

DEON.PL POLECA

Ludzie w organizacji są oczywiście integralną częścią odpowiedzialności lidera. Proces kierowania powinien oznaczać uzdalnianie innych (ang. empower – dosłownie „udzielenie mocy”). W duszpasterstwach należałoby się zastanawiać, do czego wychowujemy ludzi, czy uczymy ich przejmowania odpowiedzialności. Patrząc krytycznie należałoby się zastanawiać, co dzieje się z ludźmi trakcie formacji, czy się zmieniają i w jakim sensie. Skauting kobiet w USA jako misję przyjął zadanie uczynienia z dziewczyn pewne siebie kobiety. Szkoła rugby – uczynienie dżentelmenów z dzikusów. Takie sformułowanie misji wprowadza jednocześnie kryteria, dzięki którym można ocenić własną skuteczność. W naszych środowiskach nierzadko brak jest kryteriów, które pozwoliłyby na stałe ulepszanie form wychowawczych.

Katolickie organizacje młodzieżowe są czasem tworzeniem szklarniowych środowisk, nierealistycznych, niemal sekciarskich zwyczajów. Sekty starają się uzależnić ludzi sztucznie wytworzonym ciepłem relacji. Z kolei wychowywanie do odpowiedzialności zakłada wolność, ale też stawianie wymagań. Potrzeba wówczas pewnej „żołnierskości”, mądrej konfrontacji; potrzeba informacji zwrotnej. Jeżeli informacje są tylko negatywne, to mogą pogłębić niskie poczucie wartości; jeśli zawsze tylko pozytywne – narcyzm. Stawiając ludziom wymagania narażamy się na utratę popularności, ale ignacjańska intuicja pedagogiczna nakazuje kochać i wymagać.

Kolejną umiejętnością lidera o odniesieniu do ludzi jest umiejętność delegowania. W jednej z firm jednocześnie wysłano na urlop dyrektorów wszystkich dobrze funkcjonujących departamentów. Te z nich, które pod nieobecność dyrektorów utraciły zdolność dobrego funkcjonowania, otrzymały nowych dyrektorów. Starym postawiono zarzut nieumiejętności delegowania. Delegowanie to nie wyręczanie szefów. Szef który wszystko scedował na ludzi i tylko kontroluje pracę innych, robi to kosztem działań, które tylko on (ona) może podjąć. Delegowanie to nie „cudzonakładanie”. Jakich spraw nie można delegować? Za co odpowiedzialny jest lider? Za rzeczy najważniejsze, za przyszłość organizacji, za strategię, która przygotuje organizację na przyszłe wyzwania.

Delegowanie zakłada model partycypacji i uczenia współodpowiedzialności. Jest to trudne zadanie, a szczególnie dla liderów, którzy są narcystyczni. Żalenie się na ludzi, że „beze mnie nic nie zrobią” jest znakiem słabego przywództwa. Lider nie powinien bać się ludzi zdolnych, lepszych od siebie i świadomie trzymać takich ludzi na dystans – aż odejdą. Takie straty to grzech wobec własnej organizacji. Z kolei delegowanie powinno odbywać się wg stopni zaufania. Na niskich poziomach sprowadza się ono do wydawania poleceń (poziom „dziecka” lub „automatu” – wykonuj to, co ci każę, nie zadawaj pytań). Na wysokich poziomach współpracownicy traktowani są zgodnie z regułami partycypacji („ambasador”, „prawa ręka”, „zastępca”), (zob. Stocki R., Zarządzanie dobrami, Kraków, 2003).

Ważna informacja o organizacji i liderze zawarta jest w systemie kar i nagród. To one pokazują, co jest akceptowalne, a co niedopuszczalne. Same deklaracje mogą niewiele znaczyć, są jak expose polityka, który dużo obiecuje. To, o co naprawdę chodzi widoczne jest w nominacjach i degradacjach: jakie zachowania są nagradzane, a jakie niecenione czy wręcz odrzucane. Nominacje i degradacje nie są bezkarnie. P. Drucker: jeśli ludzie w organizacji nagradzani są za pochlebstwa, lojalność kosztem pracowitości (czyli ważniejsze są układy – nasz człowiek, a brak inicjatywy, lenistwo i ogólna miernota są akceptowane), to organizacja szybko popadnie w styl podlizywania się, w lenistwo i układy.

Nepotyzm jest silnie zakorzenionym elementem polskich realiów, w których występują silne powiązania układami, a kryterium kompetencji zepchnięte jest na dalszy plan. Przysłowiowe są już tzw. „organizacje rodzinne” (niekoniecznie chodzi tu o rzeczywiste pokrewieństwo). Takie organizacje, wg słów jednego z krytyków, gorliwie mówią o byciu jedną rodziną i z równą gorliwością promują członków własnej rodziny. Różne „królewskie rody”, żeby nie powiedzieć „mafie”, psują organizację swoim uwikłaniem (czasem opinia „nie mamy ludzi” oznacza, że nie mamy tak samo uwikłanych jak my).

Rola lidera w grupie

Naiwnością byłoby utrzymywać, że lider to ten, który sam wszystko wymyśla, wie najlepiej, a inni mają trzymać się w jego/jej cieniu. Charakter problemów przed jakimi dziś stajemy jest taki, że potrzebujemy wspólnego działania. Pierwszą decyzją, w zależności od charakteru organizacji, jest: jakich współpracowników lider sobie wybierze. A dokładnie: w jakim kluczu. Problem powstaje wówczas, jeśli najważniejszym kryterium jest przychylność wobec lidera, tzn. szukanie ludzi podobnych do siebie, otaczanie się pochlebcami, klakierami, przy jednoczesnych zapewnieniach, że kryterium są umiejętności, że mamy najlepszych fachowców, itp.

Problem z jednorodnymi, bezkrytycznymi środowiskami jest taki, że nie ma w nich kreatywności, nie ma odważnych, innowacyjnych rozwiązań. Te powstają jedynie poprzez ścieranie się różnych opcji. Jeżeli ludzie mają poczucie odpowiedzialności za organizację, to mogą debatować i się kłócić i będzie to prowadzić do dobrych rozwiązań.

W wielu firmach do pracy zespołowej dobiera się ludzi o różnym wykształceniu i odmiennym charakterze (np. humanistów z inżynierami, analityków z ludźmi działającymi intuicyjnie, itp.). Tymczasem nasze środowiska nierzadko najbardziej cenią święty spokój, za wszelką cenę unikają konfliktów, nie pozwalają na tarcia, różnicę zdań, troszcząc się jedynie o jedność, w której nie ma różnorodności. Jedność nie oznacza różnicy. Liderowi potrzebni są współpracownicy, którzy czasem zakwestionują jego czy jej tok myślenia. Dobrą zasadą jest ta podana w XVIII w. przez Johna Wesley’a: „W rzeczach zasadniczych jedność, w drugorzędnych wolność, a we wszystkim miłość.”

Prawda jest rozproszona, nie rezyduje w jednej głowie. Zbieramy ją rozmawiając z wieloma różnymi ludźmi. Wszelkie getta są konstruowane kosztem organizacji. Lekceważenie innych, którzy mają odmienne zdanie może oznaczać utratę istotnej dla przetrwania koncepcji. Przypomina to bajkę Anthonego de Mello o uciekinierze, ściganym przez żołnierzy, który ostatecznie został wydany w ich ręce przez starszyznę wioski, zresztą ludzi bogobojnych. Po jakimś czasie wioska popadła w straszne problemy, a jej mieszkańcy zostali zdziesiątkowani. Prorok, który przechodził przez wioskę powiedział im, że to uciekinier był posłańcem od Boga, który miał ich uratować. Zdumieni odpowiedzieli, że wydali go, ponieważ szukali podpowiedzi w Biblii, gdzie było napisane, że lepiej jest, jeśli jeden umrze za naród… Prorok odpowiedział, że powinni patrzeć nie tylko na literę Pisma, ale również w oczy uciekiniera.

Jedną z charakterystycznych cech wielkich liderów jest to, że wyszukują najlepszych ludzi, angażują ich, współpracują z nimi, doceniają, słuchają, itp. Kościół w Polsce ma tu stale wielkie możliwości.

ks. Andrzej Sarnacki SJ - pracownik Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej ‘Ignatianum’; zajmuje się filozofią społeczną, teoriami kultury, duchowością i zarządzaniem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Chrześcijański lider cz. II
Komentarze (23)
18 lipca 2010, 10:03
Fajny artykuł napisał kiedyś na ten temat Leszek Kołakowski "Charyzmatyczny przywódca". Przykładem takiego charyzmatycznego przywódcy mógłby być np Hitler. Choć nie tylko, bo również postacie nie kojarzone aż tak negatywnie. Charyzmatycznemu przywódcy Kołakowski przeciwstawia charyzmatycznego nauczyciela, który może być tym który prowadzi, ale tylko w tych bardziej dojrzałych społecznościach. Chrystus też bywał bardzo często odrzucany przez tych, którzy szukali kogoś, kto zechce nimi rządzić a nie wskazywać drogę.
18 lipca 2010, 09:51
Cóż zatem znaczy Jezusowe "Ja jestem drogą"? Czy lider to nie ten, który prowadzi? Czy prawdziwa wspólnota w Chrystusie to nie ta, w której jest Lider?
18 lipca 2010, 09:49
.
8 lipca 2010, 20:06
Tam gdzie (prawie) nie ma grzechu, tam (prawie) nie potrzeba lidera (w w.w. sensie), bo powstaje prawdziwa Wspólnota w Chrystusie, taka jak np. (prawie) bezgrzeszne małżeństwo. Cóż zatem znaczy Jezusowe "Ja jestem drogą"? Czy lider to nie ten, który prowadzi? Czy prawdziwa wspólnota w Chrystusie to nie ta, w której jest Lider?
K
kok
8 lipca 2010, 12:37
Oczywiście, że liderzy są potrzebni. Im większy grzech, tym silniejszego trzeba lidera: rządu, policji a nawet więzienia. Liderzy, jak słusznie pisze A.Sarnacki, wyszukują najlepszych, a tych, którzy nie odpowiadają wyższym kryteriiom (jakim?, czyim?) - zwalniają. Kościół zaś podnosi grzeszników, nie zwalnia ich, ale uświęca; grzesznik sam siebie odłącza od Kościoła i szuka liderów zwykle poza Nim. Dlatego ten tekst jest świetny dla biznesmenów i policjantów, ale nie dla Kościoła (świętych); może się też podobać "rodzicom", którzy musztrują swoje dzieci, bo sami nie wiedzą, od czego jest ojciec czy matka. Tam gdzie (prawie) nie ma grzechu, tam (prawie) nie potrzeba lidera (w w.w. sensie), bo powstaje prawdziwa Wspólnota w Chrystusie, taka jak np. (prawie) bezgrzeszne małżeństwo.
R
rozsądny
7 lipca 2010, 19:40
Ciekawe zatem, dlaczego powstają książki typu "Biblijni liderzy" (ks. Wojciech Żmudziński, zresztą jezuita). Czyżby wszystkim się pomieszało i tylko kok wie jak to jest naprawdę?
7 lipca 2010, 18:46
Owszem, w Kosciele istnieje hierarchia służby, rozeznania, wspomagania... Ale to nie jest (automatyczna) socjotechnika. Ale przecież nikt nie sprowadza liderowania do automatycznej socjotechniki. Przykładowo - każdy rodzic jest liderem dla swojego dziecka - i stosuje w wychowaniu takie, czy inne techniki wychowawcze. Ale przecież to nie ogranicza rodzicielstwa do kwestii czysto technicznych. Przełożony katolicki ma do wyboru: albo naśladować Pana Jezusa albo "kierować" (jak w artykule). Ależ Jezus kierował swoimi uczniami. Wybrał tych, którzy będą przydatni do Jego misji. Innych odsyłał. (Mk 5 18-19). Przydzielał uczniom zróżnicowane zadania. Posyłał w konkretne miejsca. Wysłuchiwał "raportów". Wystarczy posłuchać czytań, które daje nam Kościół w liturgii w ostatnich dniach. Iluzja ludzi Kościoła polega na tym, że wydaje im się, że są od rządzenia... Są od zarządzania. Weźmy np. św. Piotra, który otrzymał klucze do Królestwa. Czyim symbolem były klucze do Królestwa? One były atrybutem zarządcy pałacu królewskiego (Iz 22,22 - do tego nawiązują słowa Jezusa skierowane do Piotra). Jezus tak ustanowił Kościół - z liderami, zarządcami. Od rządzenia jest przemijający rząd. Ktoś to ładnie powiedział: "Kościół potrzbuje świadków, nie biznesmenów". To nie oznacza, że świecki nie może być biznesmenem, ale żaden czasowy biznes go nie zbawi, a Kościół - tak; w biznesie trzeba rządów i liderów, w Kościele - służby i świętych. Nikt przecież nie twierdzi, że biznes zbawi. A lider, to niekoniecznie biznesmen. Pamiętaj, że Jezus był liderem. On prowadził ludzi, wychowywał do dojrzałości, odpowiedzialności.
K
kok
7 lipca 2010, 18:38
Chodzi o grzechy ciężkie. Grzechy powszednie, gdy jest dobra wola, łatwo usunąć zwykłą małżeńską miłością.
Aleksandra Adamczyk
7 lipca 2010, 17:24
W bezgrzesznym małżeństiwe nikt nawet nie myśli o liderowaniu; Będę się czepiać, ale jeśli mnie rozumiesz, to się zgodzisz, a jeśli nie to tym bardziej muszę to uściślić. Nie ma bezgrzesznego małżeństwa, bo nie ma bezgrzesznego człowieka (oprócz Maryi rzecz jasna). Ubierajmy nasze myśli w odpowiednie słowa - to ważne dla dobrego zrozumienia siebie nazwajem.
K
kok
7 lipca 2010, 15:34
Owszem, w Kosciele istnieje hierarchia służby, rozeznania, wspomagania... Ale to nie jest (automatyczna) socjotechnika. Przełożony katolicki ma do wyboru: albo naśladować Pana Jezusa albo "kierować" (jak w artykule). Iluzja ludzi Kościoła polega na tym, że wydaje im się, że są od rządzenia... Od rządzenia jest przemijający rząd. Ktoś to ładnie powiedział: "Kościół potrzbuje świadków, nie biznesmenów". To nie oznacza, że świecki nie może być biznesmenem, ale żaden czasowy biznes go nie zbawi, a Kościół - tak; w biznesie trzeba rządów i liderów, w Kościele - służby i świętych.
Maciej Kempin
7 lipca 2010, 14:50
No wybacz ~kok, wymień organizację, instytucję, jakieś medium, partię polityczną, firmę ,tak zwaną katolicką, w których nie ma lidera? Liderzy zawsze będą czy to w Kościele, czy poza. Mogą być formalni albo nieformalni, którzy opieraja się choćby na autorytecie. Hierarchia zawsze istniałą w dziejach ludzkiości, w Kościele, tak jest i teraz.
K
kok
7 lipca 2010, 09:26
"Liderami" w Kościele są święci i to oni zmieniają świat, inne zmiany są pozorne. Kłopot z tym, że świat świętych nie chce... Nie o takich "liderach" jest tutaj mowa. Kościół jest w istocie tam, gdzie jest eucharystia, konfesjonał, modlitwa - tam, gdzie Jezus, jedyny lider. Święci nie chcą być liderami, oni chcą pomagać, nie rządzić. W bezgrzesznym małżeństiwe nikt nawet nie myśli o liderowaniu; w małżeństwie pełnym grzechu, jedno chce być lepszym liderem niż drugie... Podobnie w różnych tzw. katolickich organizacjach, instytucjach, mediach, politykach, firmach itd.
6 lipca 2010, 20:32
Ten tekst może pasuje do organizacji charytatywnych czy innych, ale nie do Kościoła czy jego liderów. Wbrew pozorom, ten tekst pasuje również do liderów w Kościele. Duch Św. działa przez ludzi, bazując na ich zdolnościach i talentach, ale też wiedzy i wyuczonych umiejętnościach. Niedawno wpadła mi w ręce książka-poradnik na temat przywództwa w zarządzaniu fimą. Z doświadczenia działania we wspólnocie, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczyłam jak wiele tych prakycznych sposobów, które mają zastosowanie w zarządzaniu pracownikami firmy, może pięknie pracować dla organizacji chrześcijańskiej. Jako najważniejszą umiejętność lidera (np. kierownika działu), we wspomnianej książce wymieniono umiejętność słuchania. I to co świeccy autorzy ksiązki napisali o słuchaniu można by wspaniale dopasować do ignacjańskiej zasady praesupponendum oraz do zasad rozeznawania - szukania tego co głębiej. Za najważniejszą zaś cechę lidera korporacyjnego autorzy uznali posiadanie wizji, celu, świadomośc tego co chce osiągnąć. Wypisz wymaluj - tak powinno być również w organizacjach chrześcijańskich, skoro mają one przemieniać świat - muszą się kierować wizją świata, do którego dążą. Skonkretyzowaną w zależności od rodzaju działalności, od charyzmatu. Jak często liderzy naszych wspólnot, stowarzyszeń kościelnych, czy grup parafialnych mają wizję celu? ps. Niestety nie mogę przypomnieć sobie co to za ksążka, podczytywałam ją bratu i nie zanotowałam sobie tytułu ani autorów.
R
Rapsody
6 lipca 2010, 17:13
Tak, tak, "dobrzy", a może jeszcze "do-rany-przyłóż" albo "poczciwi" jezuici. De Lubac'owi akurat nieobca była sztuka myślenia, rozróżniania i wnikliwości, w odróżnieniu od dogmatyzmu, obskuranctwa i zapychania luk w myśleniu wyuczonymi formułkami, niczym papuga. Kościół jest znakiem Królestwa, ale nigdy nie jest w 100% tożsamy z Królestwem. Skąd w ogóle takie idee? Chyba ze słabej katechezy dla myślących inaczej.
K
kok
6 lipca 2010, 16:47
"Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus" Mistrz, lider... a Królestwo Boże nie jest z tego świata... o tym pisali dobrzy jezuici, jak np. de Lubac.
R
Rapsody
6 lipca 2010, 15:51
O tym, że w pracy z ludźmi w Kościele obowiązują zupełnie inne zasady niż w pracy z ludźmi w innych organizacjach mogą pisać ludzie, którzy nigdy nie wzięli na siebie żadnej poważnej odpowiedzialnosci w Kościele. W historii taki kierunek nazywa się kwietyzmem. Innymi słowy jest to bujanie w obłokach, lekceważenie ludzkiej natury, a w języku teologicznym: niezrozumienie faktu Wcielenia. Takie beztroskie dusze, pozornie duchowi ludzie są zmorą Kościoła. Wystarczy poczytać Rahnera, de Lubaca i paru innych, którzy z żalem opisywali tę pseudo duchowość, od wieków obecną w Kościele. Tymczasem należy uczyć się jak łączyć elementy, które dla umysłów fundamentalistycznych są nie do pogodzenia. Żaden z zakonów nie zrozumiał tego lepiej niż jezuici.
K
kok
6 lipca 2010, 13:57
Kościół to jest prawdziwa rzeczywistość, wszystko inne to podróbki; chodzi oczywiście o ludzi świętych. To oni są przewodnikami po ścieżkach Bożych w tym realnym świecie, nie socjotechnika.
I
i9hrs
6 lipca 2010, 13:41
Kościół nie jest dziełem ludzi, ale ludzie go tworzą. A gdyby wszyscy ludzie mieli "czyste serca", jak piszesz, żylibyśmy w raju, a nie na ziemi. Oczywiście jest takie pojęcie jak "raj na ziemi", ale lepiej będzie dla nas i jakości naszej dyskusji, byśmy mieli oparcie w rzeczywistosci.
K
kok
6 lipca 2010, 13:35
Ten tekst może pasuje do organizacji charytatywnych czy innych, ale nie do Kościoła czy jego liderów. To jest mylenie porządków, bo Kościół nie jest dziełem ludzi. Wystarczy, aby ludzie nie grzeszyli w Kościele; gdy będą mieć czyste serce, będą wiedzieć co czynić bez socjotechniki.
5 lipca 2010, 11:34
Dziękuję za oba teksty i proszę o jeszcze w tym temacie :)
Z
zatroskany
4 lipca 2010, 13:58
Czy naprawdę już nie ma autorytetów w Kościele Rzymsko-Katolickim, że trzeba się powoływać na protestanta ,twórcę <kościoła> metodystów?
Artur Demkowicz SJ
3 lipca 2010, 16:37
wielkie dzieki! już działa... :-) poz. ADsj
Aleksandra Adamczyk
3 lipca 2010, 16:32
Link do pierwszej części nie działa poprawnie.