Czy psychoterapia nie za bardzo wzmacnia ego?

Mamy dziś coraz więcej specjalistów od wąskich dziedzin, a coraz mniej nauczycieli, mistrzów, autorytetów, którzy z mądrością patrzą na całego człowieka, obejmują szerszą perspektywę, umieją łączyć różne dziedziny – mówi w rozmowie z Magdaleną Pajkowską Tomasz Gaj OP.
Magdalena Pajkowska: Skąd teraz taka moda na psychologię?
Tomasz Gaj OP: - O jakim braku w ludziach to mówi? Bardzo dużo mówi się dziś o emocjach i przyznaje się im znaczące miejsce w naszym świecie. Pomimo to większość problemów, z którymi ludzie nie umieją sobie poradzić i z którymi trafiają do psychoterapeuty, ma naturę właśnie emocjonalną. Czym innym jest więc teoria, a czym innym praktyka. W praktyce jesteśmy raczej uczeni, by bardziej skupiać się na działaniu, szukaniu znaczenia tego, co się wydarzyło, a nie doświadczaniu emocji. Stąd bierze się wiele problemów. Ponadto wielu nie radzi sobie z otaczającym światem, który coraz więcej wymaga, nie mając jednocześnie naturalnego wsparcia w coraz słabszej rodzinie. Z drugiej strony psychologia może być również modą. Do jednego z braci przyszła starsza pani, która stan naszej cywilizacji podsumowała krótko: „Dzisiaj wszystko to psychologia, chemia i komputery…”. Coś w tym jest.
Czasem wydaje mi się, że ze wszystkich stron zalewają nas gadające, psychologiczne głowy z językiem wprost z gabinetów terapeutycznych.
- Śmieszą mnie czasem wypowiedzi psychologów, którym się wydaje, że mają coś do powiedzenia na każdy temat. Wiele programów telewizyjnych zaprasza ekspertów, najczęściej mówiących zaledwie kilka niewiele znaczących zdań. Także przez to język psychoterapii mocno wchodzi we wszystkie sfery życia i powoli wypiera inne sposoby opowiadania. Kiedyś słyszałem kazanie, w którym ksiądz mówił o Eliaszu, który miał… depresję.
W języku codziennym brzmiałoby to: mocny człowiek walczy ze zmęczeniem i zniechęceniem.
- Psychologicznie: sfrustrowany Eliasz zapada na depresję.
Dziś mamy fachowców od wszystkiego. Może także stąd ta potrzeba zwracania się po pomoc także do psychologów?
- Może rzeczywiście mamy dziś coraz więcej specjalistów od wąskich dziedzin, a coraz mniej nauczycieli, mistrzów, autorytetów, którzy z mądrością patrzą na całego człowieka, obejmują szerszą perspektywę, umieją łączyć różne dziedziny.
Zacznijmy od początku. Spotkanie religii i psychologii było burzliwe. Twórca psychoanalizy Zygmunt Freud utrzymywał, że religia jest zbiorową nerwicą ludzkości, a Bóg jest projekcją obrazu własnego ojca. Religia jest nie tylko niepotrzebna, ale może być wręcz szkodliwa dla człowieka. Po Soborze Watykańskim II nastąpiła znacząca zmiana. W dokumentach soborowych można znaleźć takie zdania: "Rozwijające się nauki biologiczne, psychologiczne i społeczne nie tylko pomagają człowiekowi do lepszego poznania samego siebie, ale wspierają go też w tym, by […] wywierał bezpośrednio wpływ na życie społeczeństw. […] W duszpasterstwie należy uznawać i stosować w dostatecznej mierze nie tylko zasady teologiczne, lecz także zdobycze nauk świeckich, zwłaszcza psychologii i socjologii, tak żeby również i wiernych prowadzić do rzetelniejszego i dojrzalszego życia wiary*". Jak to wygląda dziś?
Rzeczywiście początki relacji psychologii i religii były dosyć burzliwe. Trudno się dziwić. Jeśli Freud zakwestionował istnienie prawdziwego Boga i ograniczył Go do świata subiektywnych projekcji, a religię uważał za wyraz psychopatologii, musiało to wywołać w wierzących słuszny sprzeciw i nieufność wobec takich poglądów. Dlatego, nieco upraszczając, można powiedzieć, że historia napięcia między psychologią a religią jest historią napięcia między psychoanalizą a religią. Jednak, jak powiedział Hermann Ebbinghaus, psychologia ma krótką historię, ale długie dzieje. Co prawda psychologia zaczyna się w drugiej połowie XIX wieku, a więc w czasach, w których żył Freud, ale przecież już wcześniej człowiek próbował zrozumieć siebie i swoje zachowanie. Od mniej więcej stu lat psychologia próbuje ująć to w ramy naukowe. Wcześniej nie trzeba było tego robić, bo religia wszystko opisywała i tłumaczyła. Nikt nie funkcjonował poza kontekstem religijnym.
Gdzie psychologia umiejscawia życie duchowe?
- Psychologia religii zajmuje się fenomenem religijności, czyli tym, jak człowiek reaguje na fenomen Absolutu. Bada, jakie są zachowania, motywacje człowieka religijnego, obraz Boga, który tworzy w swoim umyśle. Psychologia nie wypowiada się na temat tego, czy Bóg jest, czy Boga nie ma i czy życie duchowe jest realne, czy nierealne. Jeśli chodzi natomiast o psychoterapię, to jedną z podstawowych zasad obowiązujących terapeutę jest zasada neutralności. Mówi ona, że terapeuta powinien szanować światopogląd pacjenta i nie może w niego ingerować.
Gdyby przyjrzeć się celowi psychologii i religii, to w obu dziedzinach chodzi o zejście w głąb człowieka po to, by pójść do przodu, by tego człowieka pociągnąć dalej. Skąd więc to napięcie?
Psychologia koncentruje się na człowieku, na jego ego: „Co czujesz? Jaka jest twoja motywacja? Jakie są twoje decyzje?”. Religia natomiast koncentruje się na tym, jak mamy opuścić, porzucić nasze ego i zjednoczyć się z Bogiem. Istotne są nie tyle moje subiektywne stany, ile obiektywna droga do Boga. Te ujęcia wydają się z pozoru przeciwstawne. Opozycja znika, jeśli dostrzeżemy, że w tajemnicy wcielenia między człowieczeństwem i boskością nie ma rywalizacji, ale jest przenikanie i wzajemne dopełnianie. Bóg, stając się człowiekiem, włącza naszą naturę w obszar swojego życia. Jak mawiali Ojcowie Kościoła: Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem. Lubię stwierdzenie, że psychologia wzmacnia ego, a religia pozwala je opuścić. Pozwala je przekroczyć. W drodze do Boga muszę najpierw wejść w siebie, poznać siebie i przyjąć siebie – w tym mogą pomóc mi narzędzia psychologiczne. To dla wierzącego dopiero część drogi. Kolejny etap to wyjście poza własne „ja” i powierzenie go Bogu. Czasem chcielibyśmy pójść na skróty: oddać Bogu kota w worku: „Nie wiem, jaki jestem, co mną kieruje, jakie są moje mocne i słabe strony”. I wtedy najczęściej Bóg mówi: „Spójrz na siebie, zrozum siebie, zobacz, jaki jesteś piękny, i przyjmij siebie, bo ja cię przyjmuję”. Dopiero wtedy otwiera się przestrzeń dla świadomego i wolnego daru z własnego życia.
Pójściem na skróty jest powierzenie Bogu kota w worku. A czy nie można pójść na skróty, widząc w psychoterapii „lek na życie”?
- To też droga na skróty. Psychoterapia nie jest lekiem na życie. Jak każda terapia jest po to, aby pomóc, ale nie może zastąpić życia. Niektórzy łudzą się, że terapia rozwiąże wszystkie ich problemy i dopiero wtedy zaczną żyć pełnią życia. Obawiam się, że mogą się rozczarować.
Czym jest redukcjonizm religijny?
To pogląd mówiący między innymi o tym, że religia powinna osobie wierzącej wystarczyć do rozwiązania wszelkich jej problemów. Przykładem tego jest powiedzenie, że wszystkie problemy da się rozwiązać modlitwą. Ale jest również redukcjonizm psychologiczny, który mówi, że wszystko rozwiąże psychoterapia. Jeden i drugi redukcjonizm jest uproszczeniem, właśnie pójściem na skróty. Są momenty, gdy potrzeba modlitwy, a są też takie, gdy potrzeba pomocy terapeutycznej. Jedno nie wyklucza drugiego. Poza tym osoba wierząca idąca na terapię nie przestaje wierzyć w Bożą opiekę i pomoc. Zaczyna jednak dostrzegać, że Pan Bóg w swoim działaniu najczęściej posługuje się innymi ludźmi, również psychologami. Pewną analogią jest pójście do lekarza. Korzystając z jego pomocy, nie przestaję się modlić o zdrowie, ale wierzę, że jeśli Bóg będzie mnie chciał uzdrowić, to znajdzie odpowiedni sposób. Czasami, bardzo rzadko, odbywa się to w sposób cudowny, zazwyczaj jednak Bóg potrzebuje naszej współpracy i posługuje się innymi ludźmi.
Ludzie są samotni i nie mają komu opowiedzieć, że jest im źle, że coś się zawaliło, że z czymś sobie nie radzą. Co jest powodem szukania pomocy u psychoterapeuty?
- Cierpienie. Rodzaj dyskomfortu, który informuje: „To już za dużo. Nie chcę tak żyć. To mnie boli”. Człowiek czasami zmagający się latami z tym samym problemem chce zmiany, stara się o nią, to jednak ciągle tkwi w martwym punkcie. Może używa nie tych narzędzi, których trzeba. Psychoterapia nie jest kupowaniem uwagi czy przyjaźni. Jeżeli czuję się samotny i idę na psychoterapię, to nie po to, żeby mnie ktoś posłuchał, ale po to, by zrozumieć, jaki mam udział w moim cierpieniu, i abym mógł zdobyć narzędzie, które pomoże mi przełamać samotność, wyruszyć ku ludziom, wejść w relacje. Dziś zupełnie inaczej definiujemy cierpienie, niż robili to nasi dziadkowie. Pamiętam, jak kiedyś pomagałem siostrom misjonarkom miłości, które prowadziły dom starców dla bezdomnych mężczyzn. Opiekowałem się tam panem po osiemdziesiątce. Był niewidomy i miał amputowane nogi. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem jego cierpienie, nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem go jakoś pocieszyć i powiedziałem: „Trzeba się modlić i ofiarować swoje cierpienie Bogu”. On uśmiechnął się i powiedział: „Tak, kiedyś to było cierpienie… Wojna, obozy… Teraz mamy jedynie lekkie dolegliwości”.
Dawniej ludzie rozmawiali w domach z bliskimi. Czy można zaryzykować twierdzenie, że rozkład rodziny sprzyja rozwojowi psychologii?
- Psychologia to znacznie szersza dziedzina niż psychoterapia. Pewnie prawdziwsze byłoby stwierdzenie, że kryzys rodziny związany jest z rozwojem psychoterapii, która próbuje zaradzić coraz częstszym kłopotom emocjonalnym. Dawniej rodzina była mocniejsza, często wielopokoleniowa. Jej członkowie naturalnie uczyli się, czym jest bliskość, zależność, ale również autonomia i odrębność. Poza tym można było porozmawiać, poradzić się czy po prostu wypłakać. Ludzie wspólnie przeżywali radość, ale i żałobę. Dziś rodzina z poszarpanymi relacjami po pierwsze nie uczy, jak budować bliskie więzi, a po drugie nie jest odpowiednią przestrzenią do radzenia sobie z problemami, które przynosi codzienne życie. Jeśli ktoś wychowuje się w domu, w którym nie ma mocnych więzi, idzie w świat, napotyka podwójne wyzwanie. Musi rozwiązywać bieżące problemy, które przynosi codzienność, a jednocześnie mierzyć się z brakiem wystarczającej bazy wyniesionej z domu, na której mógłby się oprzeć. Tutaj psychoterapia może przyjść z pomocą. (...)
Jest wiele rodzajów psychoterapii. Różnią się wizją człowieka i sposobem podejścia do pacjenta.
- Wielość szkół psychoterapeutycznych, które można zamknąć w pięciu zasadniczych podejściach, wynika z różnego sposobu patrzenia na człowieka i opisywania jego problemów psychologicznych. I choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wykluczają się nawzajem, to tak naprawdę opisują tego samego człowieka, tylko że przez inny pryzmat. Podejście psychodynamiczne będzie akcentować rolę procesów nieświadomych, behawioryzm zajmuje się głównie widocznym zachowaniem, psychoterapia poznawcza bada nasze myśli i przekonania, psychoterapia humanistyczna podkreśla naturalne dążenie człowieka do samorealizacji, a terapie systemowe koncentrują się przede wszystkim na odniesieniach i relacjach w rodzinie. Dzisiaj często łączy się różne podejścia w tak zwany model integratywny.
Czy terapia nie za bardzo wzmacnia ego?
- Miałem kiedyś pacjenta, który powiedział mi pod koniec terapii, że obawiał się, że z altruisty stanie się egoistą. Kończąc psychoterapię, nie zrezygnował z pracy na rzecz innych, ale robił to z większą wolnością i świadomością prawa do własnego wyboru. Wcześniej pomagał w każdej sytuacji, proszony i nieproszony. Nie potrafił odmówić. Pomagał nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że czuł się w jakiś sposób przymuszony. Poproszony o pomoc, przestawiał cały swój kalendarz i dostosowywał swoje plany do innych. Poza tym nie zdawał sobie sprawy, że był to dla niego nie tylko wyraz bezinteresownej pomocy, ale też sposób na zdobywanie uznania i szacunku. Wzmocnienie ego sprawiło, że zyskał więcej wolności w bezinteresownym służeniu innym. Poza tym przestało to być dla niego drogą do podbudowywania własnej wartości. Potrafił więc odmówić, ale potrafił również pomóc. Według mnie nie można za bardzo wzmocnić ego. Problemem może stać się nie tyle wzmocnienie „ja”, ile jego rozdęcie. Niektórzy kończą więc terapię nie ze wzmocnionym ego, ale z ego rozdętym.
A co to jest „rozdęte ego”?
To ego, które nie widzi większej wartości od siebie samego, egoistycznie kręci się wokół siebie. Dlatego często dostaje zawrotów głowy i nie potrafi trzeźwo patrzeć na świat.
* * *
Skomentuj artykuł