Frankl: U niedojrzałych pokusa, jaką niesie psychiatria, polega na obietnicy zyskania władzy nad drugim człowiekiem
Myślę, że u osób niedojrzałych pokusa, jaką niesie psychiatria, polega na obietnicy zyskania władzy nad drugim człowiekiem, kontrolowania go i manipulowania nim. Wiedza to władza; nasza wiedza o mechanizmach, których inni sobie nie uświadamiają, choć nam samym są doskonale znane, oznacza jedno: władzę nad innymi – czytamy w autobiografii prof. Viktora E. Frankla, psychiatry i twórcy jednego z najważniejszych nurtów psychologicznych – logoterapii.
Byłem jeszcze w szkole średniej, gdy wyniesione z dzieciństwa marzenie o tym, by zostać lekarzem, przerodziło się u mnie pod wpływem psychoanalizy w pragnienie zostania psychiatrą.
Przez pewien czas się droczyłem, wspominając, że wybiorę raczej dermatologię albo położnictwo. Uprawiałem tę kokieterię do chwili, gdy pewnego dnia inny student medycyny, W. Oesterreicher, który później osiedlił się w Amsterdamie, zapytał, czy słyszałem o Sorenie Kierkegaardzie. Mówił, iż do mojej niezdecydowanej postawy pasują słowa Kierkegaarda „o zwątpieniu, że się nie chce być sobą”. Twierdził, iż mam zadatki na psychiatrę i powinienem się przyznać do tego talentu.
Beztrosko rzucona uwaga
Nie do wiary, jak wielki wpływ na ważne wybory życiowe może mieć tak beztrosko rzucona uwaga drugiego człowieka. W każdym razie odtąd byłem już całkowicie zdecydowany nie odpychać od siebie mojego „psychiatrycznego samospełnienia”.
„Czy jednak rzeczywiście mam uzdolnienia w kierunku psychiatrii?” – zadawałem sobie pytanie. Wiem jedno: jeśli to prawda, moje zdolności psychiatryczne wiążą się z innym talentem, a mianowicie z talentem do rysowania karykatur.
Jako karykaturzysta, podobnie jak jako psychiatra, dostrzegam w człowieku najpierw jego słabości, ale jako psychiatra, czy przynajmniej jako psychoterapeuta, staram się pokonać te (faktyczne) słabości, intuicyjnie dostrzegając (fakultatywne) możliwości ich przezwyciężenia, próbując wyjść poza marność danej sytuacji i odkryć jej sens, by w ten sposób pozornie bezsensowne cierpienie zmienić w dzieło prawdziwie ludzkie. Jestem też głęboko przekonany, że nie ma sytuacji, która nie zawierałaby w sobie jakiegoś możliwego sensu. Przekonanie to w znacznej mierze przyczyniło się do powstania logoterapii, w której zostało wyrażone, omówione i usystematyzowane.
Pokusa władzy nad drugim człowiekiem
Czym jednak byłyby uzdolnienia psychiatryczne kogoś, kto nie chce zostać psychiatrą? Nie pytajmy zatem o to, dzięki czemu ktoś nim został, lecz raczej o to, co go do tego skłoniło! Myślę, że u osób niedojrzałych pokusa, jaką niesie psychiatria, polega na obietnicy zyskania władzy nad drugim człowiekiem, kontrolowania go i manipulowania nim. Wiedza to władza; nasza wiedza o mechanizmach, których inni sobie nie uświadamiają, choć nam samym są doskonale znane, oznacza jedno: władzę nad innymi.
Najbardziej widoczne jest to w przypadku hipnozy. Muszę przyznać, że w młodości interesowałem się również hipnozą i już w wieku piętnastu lat potrafiłem rzeczywiście hipnotyzować.
W książce Psychotherapie für den Alltag (Psychoterapia na co dzień) opisuję, jak kiedyś hospitowałem oddział ginekologiczny szpitala Rothschilda i zostałem poproszony o znieczulenie pacjentki. Mój szef, Fleischmann, który kierował oddziałem, powierzył mi zaszczytne i do tego wiele obiecujące zadanie zahipnotyzowania pewnej staruszki. Miała być operowana, ale nie zniosłaby zwykłej narkozy. Znieczulenie miejscowe z jakiegoś powodu również nie wchodziło w grę. Faktycznie więc spróbowałem wprowadzić tę biedną kobietę w stan, który całkowicie uwolniłby ją od bólu – i w pełni mi się to udało.
„Pana powieki stają się ciężkie”
Nie obyło się jednak bez problemów. Hymny pochwalne na cześć lekarzy i serdeczne wyrazy podziękowania ze strony pacjentki mieszały się bowiem z gorącymi i gwałtownymi wyrzutami pielęgniarki, która asystowała przy operacji jako instrumentariuszka. Jak mi potem powiedziała, przez całą operację musiała ogromnym wysiłkiem woli walczyć z sennością, która ogarniała ją na dźwięk moich monotonnych sugestii. Niechcący uśpiłem nie tylko chorą, lecz także pielęgniarkę!
Viktor E. Frankl „Życie z sensem. Autobiografia” - okładka książki, wyd. MANDO
Kiedy indziej, gdy byłem młodym lekarzem w szpitalu neurologicznym Maria-Theresien-Schlössel, zdarzyła mi się rzecz następująca. Mój szef profesor Gerstmann1 poprosił mnie, bym pomógł zasnąć jednemu z pacjentów, leżącemu w dwuosobowym pokoju, poddając go hipnozie.
Późnym wieczorem wszedłem więc cicho do pokoju, usiadłem na łóżku chorego i przez przynajmniej pół godziny powtarzałem następującą sugestię: „Jest pan zupełnie spokojny, jest pan coraz bardziej senny, oddycha pan zupełnie spokojnie, pana powieki stają się ciężkie, wszystkie troski odchodzą w dal – zaraz pan zaśnie”.
Po trzydziestu minutach, gdy chciałem cicho wymknąć się z pokoju, ku memu rozczarowaniu stwierdziłem, że nie udało mi się pomóc człowiekowi, na którego działałem hipnozą.
Telefon o 3.00 nad ranem
Jakież było moje zdziwienie, gdy nazajutrz rano dobiegł mnie z tego pokoju entuzjastyczny głos: „Wspaniale spałem dziś w nocy, panie doktorze! Gdy zaczął pan mówić, po kilku minutach zapadłem w głęboki sen”. Był to drugi pacjent, sąsiad chorego, którego miałem poddać zabiegowi.
Niejednokrotnie przeceniano też moje psychiatryczne umiejętności i możliwości. Niedawno – o trzeciej nad ranem – obudził mnie telefon od pewnej pani z Kanady.
Okazało się, że mam pokryć koszty połączenia. Gdy zaprotestowałem, mówiąc że nie znam osoby, która ma ze mną rozmawiać, odpowiedziano mi, że chodzi o coś bardzo ważnego – o sprawę życia i śmierci. Zgodziłem się więc zapłacić za rozmowę, podczas której szybko stwierdziłem, że mam do czynienia z przypadkiem paranoi: moja rozmówczyni czuła się prześladowana przez CIA.
Była przekonana, że jestem jedynym człowiekiem na świecie, który ma niezbędną władzę, by ją uwolnić od napastników. Musiałem ją rozczarować. Nie na tyle jednak, by zapobiec następnemu telefonowi – również o trzeciej nad ranem. Tym razem jednak odmówiłem, sugerując, że koszt rozmowy może pokryć CIA…
Wpływ lekarza
Władza czy nie władza… trzymam się opinii Johna Ruskina, który kiedyś powiedział: „Istnieje tylko jedna władza: władza ratowania ludzi. I tylko jeden zaszczyt: zaszczyt pomagania”. Jeśli dobrze pamiętam, było to w 1930 roku; prowadziłem wówczas kurs w ramach wiedeńskiego centrum edukacji dla dorosłych w gimnazjum przy Zirkusgasse.
Na zajęciach mówiłem o chorobach psychicznych, o tym, jak powstają i jak należy im zapobiegać (co warto podkreślić: nie o ich rozpoznawaniu i leczeniu). Przypominam sobie, jak pewnego wieczoru – zapadał zmierzch, ale sala wykładowa czy klasa, w której siedzieliśmy, była jeszcze nieoświetlona – mówiłem do grupy ludzi, którzy słuchali mnie niezwykle uważnie. Na sali było kilkadziesiąt osób. Mówiłem, jak ważne jest zorientowanie na sens, oraz o tym, że każde życie jest bezwarunkowo sensowne.
Czułem, że ci ludzie są wrażliwi na moje słowa, że do nich dotarłem, że dałem im coś na drogę, że w jakimś sensie są gliną w rękach garncarza. Inaczej mówiąc, zrobiłem użytek z „władzy ratowania”.
Każde życie jest bezwarunkowo sensowne
Jak mówi Talmud, jeśli ktoś uratuje choćby jedną duszę, należy uznać, że uratował cały świat. Przypomina mi się niemłoda już córka pewnego sławnego zoologa, która w 1930 roku była moją pacjentką, gdy pracowałem w ośrodku psychiatrycznym Am Rosenhügel.
Cierpiała na ciężką postać nerwicy natręctw i leżała tam już od wielu lat. Także i wtedy zapadał zmrok; siedziałem w jej pokoju – był to pokój dwuosobowy – na brzegu pustego sąsiedniego łóżka i natarczywie do niej przemawiałem.
Chciałem za wszelką cenę skłonić ją do tego, by zdystansowała się od swoich kompulsywnych zachowań. Używałem wszelkich możliwych argumentów, uśmierzałem wszystkie jej lęki. Stawała się coraz spokojniejsza, coraz bardziej swobodna i mniej przygnębiona. Najwidoczniej każde moje słowo padało na żyzną glebę. I znów to poczułem – glina w rękach garncarza…
***
Fragment pochodzi z książki „Życie z sensem. Autobiografia”, wydanej nakładem wyd. MANDO.
Skomentuj artykuł