Gdy nie daje się zapomnieć

Karta Piotra Majchrzaka na portalu 13grudnia81.pl
Anna Piasek-Bosacka / slo

Nie tak dawno temu, w małej, dusznej salce Duszpasterstwa Akademickiego Ojców Dominikanów w Poznaniu pewna starsza pani wzięła do ręki mikrofon i zaczęła opowiadać, jak 32 lata temu w podobny jak ten dzisiejszy, majowy wieczór do domu wracał jej syn, 19-letni Piotr Majchrzak… Chyba nie tylko ja zadałam sobie to pytanie - co czuje matka, którą wymiar sprawiedliwości oszukuje tyle lat.

Wtedy, 11 maja 1982 r., było jeszcze widno, niedawno zniesiono godzinę milicyjną i dało się to zauważyć na ulicach, chodziło po nich po prostu więcej osób. W Polsce od pięciu miesięcy  trwał stan wojenny. Piotr Majchrzak pewnym krokiem wracał do domu, spieszył się, chwilę wcześniej jechał tramwaj numer osiem, chciał na niego zdążyć, nie zauważył, że tuż za filarami w okolicy popularnej restauracji WZ stoi czterech zomowców. Chwilę wcześniej przed lokalem miała miejsce bójka, ale kiedy Piotr doszedł do "WZ-tki", było już spokojnie.

Jak ustaliła rodzina, Piotr wdał się z zomowcami w ostrą wymianę zdań, której przyczyną był prawdopodobnie noszony przez niego opornik, symbol sprzeciwu wobec komunistycznej władzy, który najchętniej nosili uczniowie i studenci. Za noszenie oporników w 1982 r. karano grzywną, więzieniem, czasami też bito. Świadkowie, do których dotarła później matka zamordowanego chłopca, twierdzili, że funkcjonariusze użyli pałek służbowych. Nieprzytomnego Piotra godzinę później zawieziono do szpitala. Przytomności już nie odzyskał.

Łzy rodziców

"Siedem dni konał, siedem długich dni. Wozili go, tak im podskakiwał, nie wóźcie go tak, bo go to boli, mówiłam" - tak wspomina ostatnie chwile życia syna pani Teresa. "Jego już nic nie boli, jego już nic nie boli" - słyszała w odpowiedzi.

Cały czas siedziała przy łóżku konającego syna, czasami towarzyszył jej ktoś z rodziny lub najbliższych przyjaciół Piotra. "Kiedy rączki są ciepłe, a buzia rumiana, to człowiek cały czas ma nadzieję, że jeszcze będzie dobrze, siedziałam, modliłam się, czekałam na cud".

O śmierci Piotra dowiedziała się od sąsiada, dentysty, który jako jedyny w okolicy miał telefon. On miał jej przekazać tę wiadomość, przyszedł, mimo że była druga w nocy. Pani Teresa wybiegła na ulicę, głośno krzycząc. "Odchodziła od zmysłów, myśleliśmy, że oszaleje z tego bólu i rozpaczy - wspomina pan Jerzy, ojciec Piotra. Uratowało ją, że urodziła Łukasza, musiała się nim zająć". Wkrótce w domu państwa Majchrzaków pojawili się funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, grożąc pogrążonej w żałobie rodzinie. "Było to właściwie jakieś dwa dni po śmierci Piotra. Jak nie przestaniecie szukać, to zginie Pani młodszy syn i mąż" - tak ich wizytę zapamiętał Radek, młodszy brat Piotra.

Rodzina nie dała się zastraszyć. Sprawa śmierci Piotra Majchrzaka stawała się coraz bardziej głośna. Teresa i Jerzy Majchrzakowie trafili do kościoła o. dominikanów w Poznaniu, gdzie bardzo prężnie działał wówczas komitet udzielający pomocy represjonowanym, prowadzony przez niezwykle charyzmatycznego zakonnika - o. Honoriusza Kowalczyka i skupionych wokół niego młodych ludzi. Oni pierwsi starali się pomóc rodzinie Majchrzaków. Z polecenia o. Honoriusza rodzice zamordowanego chłopaka trafili do broniącej opozycjonistów kancelarii adwokackiej mecenasa Aleksandra Bergera. Mecenas pisał odwołania i wykazywał indolencję komunistycznej władzy w ramach obowiązującego wówczas prawa. Do Majchrzaków, zachowując wszystkie zasady konspiracji, docierali też redaktorzy pism podziemnych, głównie "Obserwatora Wielkopolskiego".

Było to pismo cytowane przez Rozgłośnię Polską Radia Wolna Europa i Deutsche Welle,  dzięki czemu sprawa zamordowania Piotra Majchrzaka przez "nieznanych sprawców" stawała się coraz bardziej znana i nagłaśniana. Co z tego, chciałoby się niestety powiedzieć dzisiaj, skoro nadal, po ponad 30 latach od śmiertelnego pobicia nie wiadomo, kto tak naprawdę zamordował Piotra.

Oficjalna wersja

Dzień po śmierci Piotra Majchrzaka podporucznik Wydziału III SB Waldemar Kazimierczak sporządził notatkę: "Matka Teresa Majchrzak (...) twierdzi, że zmarł on na skutek pobicia przez funkcjonariuszy ZOMO. (...) Dotarła ona do świadków zdarzenia, którzy twierdzą, że patrol MO zatrzymał go w momencie, gdy biegł on na nadjeżdżający tramwaj nr 8. Pomiędzy funkcjonariuszami a P. Majchrzakiem dojść miało do ostrej wymiany zdań. Funkcjonariusze użyć mieli pałek służbowych.

Świadkowie twierdzą, że P. Majchrzak bronił się, stosując karate (był członkiem klubu karate «Feniks»). (…) Osoby będące świadkami zdarzenia w rozmowie z matką P. Majchrzaka zastrzegły, że w obawie przed ewentualnymi represjami nie zgodzą się na oficjalne przedstawienie wersji zdarzenia". Już wtedy jednak pilnowano, by w sprawie przyczyn śmierci Piotra zaczęła obowiązywać, inna, wygodna dla władz komunistycznych wersja. W śledztwie pojawił się świadek pobicia - zomowiec Mieczysław M. Sporządził on notatkę, z której wynikało, że widział mężczyznę bijącego Piotra parasolką. W notatce można przeczytać: "Zauważyłem iż ob. będący pod wpływem alkocholu (pisownia oryginalna - przyp. red.) O. Marian podszedł do przechodzącego koło lokalu ob. Majchrzak Piotr którego uderzył parasolem". W późniejszym czasie zomowiec zmienił swoje zeznania.

W sierpniu 1982 r. pojawił się artykuł w resortowym periodyku milicyjnym "W służbie narodu", gdzie sformułowano hipotezę o pobiciu Piotra Majchrzaka parasolem przez pijanego mężczyznę Mariana O. Artykuł ujawniał także szereg informacji z prowadzonego w tym czasie śledztwa. Jednocześnie nasilały się też szykany ze strony komunistycznej władzy wobec rodziny. Przed domem Majchrzaków stacjonował codziennie star milicyjny, tzw."lodówa", z której można było obserwować to, co się dzieje w mieszkaniu, dawni przyjaciele i znajomi przestawali odwiedzać rodzinę Piotra. W akademiku Akademii Medycznej znajdującym się naprzeciwko kamienicy, w której mieszkali Majchrzakowie, "tajniacy" wynajęli pokój i obserwowali ich mieszkanie. "Nieznani sprawcy" pobili też  Radosława. Trafił potem do szpitala, ale miał więcej szczęścia niż jego brat. "Trzy żebra miał złamane, ale dzięki Bogu przeżył" - mówi Jerzy Majchrzak.

Wkrótce dzięki kontaktom rodziny z opozycją pojawiła się możliwość jego wyjazdu na stałe do Niemiec. Doszedłszy do zdrowia, Radosław skorzystał z okazji i wyjechał za granicę. Wrócił w latach 90., kiedy w Polsce było już bezpiecznie. "Skłamałbym, mówiąc, że bardzo bałem się o własne życie, ale miałem tego wszystkiego dość" - tak wspomina teraz, po latach.

Zachować w pamięci

Poznałam państwa Majchrzaków prawie 30 lat później, kiedy na ich wniosek wznowiono postępowanie sądowe. Był to bardzo dramatyczny i nerwowy dla nich czas. Towarzyszyłam im z kamerą przez trzy lata. Podobnie jak dziennikarki Radia Merkury - Maria Blimel i Wanda Wasilewska, dotarłam z Sylwią Karwowską do naocznych świadków pobicia Piotra Majchrzaka przez ZOMO. Prokuratorzy, mimo przeprowadzenia czterech postępowań, takich świadków nie znaleźli.

Majchrzakowie nie dostali nawet zadośćuczynienia za śmierć syna. W zeszłym roku w sprawie śmierci Piotra Majchrzaka zapadł kuriozalny wyrok Sądu Najwyższego, według którego formacja ZOMO nie jest organem ścigania w rozumieniu polskiego prawa. Oznacza to, że jeśli kogoś pobili lub zabili funkcjonariusze ZOMO w latach 80., to raczej nie uzyska odszkodowania w polskich sądach, o postawieniu sprawców przed wymiarem sprawiedliwości nie wspominając. Podobnie jak inne rodziny ofiar stanu wojennego, Majchrzakowie skarżą polski wymiar sprawiedliwości do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Z jakim skutkiem, to się dopiero okaże.

Rodzina Piotra Majchrzaka to głęboko wierzący katolicy. Pani Teresa wielokrotnie powtarzała publicznie, że jej rodzina i ona sama przetrwała to wszystko tylko dzięki Bożej Opatrzności i wierze w opiekę Matki Bożej. Jednym z jej najcenniejszych wspomnień są słowa św. Jana Pawła II, który 3 czerwca 1997 r., w czasie pielgrzymki do Polski powiedział rodzicom Piotra, że ich syn jest w niebie.

Historię dramatu tej rodziny opowiedziałam w filmie dokumentalnym Pod opieką operacyjną. Ten film miał swoją premierę w grudniu ubiegłego roku w Poznaniu, w marcu pokazało go Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy. Tylko tyle mogłam na razie zrobić, by utrwalić historię walki o pamięć i sprawiedliwość, którą od ponad 32 lat prowadzą ci dzielni ludzie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdy nie daje się zapomnieć
Komentarze (11)
B
bebe
30 maja 2014, 10:23
Bóg nad nami sprawiedliwy. Osądzi według zasług czyli miłosci bliźniego.
L
leszek
29 maja 2014, 21:47
W wypadku Jaruzelskiego zadziałał niestety pewien automat. Nigdy nie wydano formalnego wyroku, nawet czysto symbolicznego, w sprawie różnych postępków generała. Jednak 25 lat kłamania, kręcenia i fałszowania przyniosło w końcu owoce. WIęc z formalnego punktu widzenia niewiele się da zrobić,  w końcu denat piastował najwyższe, państwowe stanowisko, zaś na mundurze pokrytym medalami i orderami, które generał dostał dostał od szefów PZPR w kraju i swoich pryncypałów na Kremlu w podzięce za wierną, lojalną i długoletnią służbę pewnie już dawno wolnego miejsca zabrakło.  W roku 1970 rodziny zabitych przez podwładnych generała Jaruzelskiego musieli chować swoich bliskich po nocy, zastraszani przez SB, zaś kata się teraz chowa za dnia, w pełnej chwale na Powązkach Wojskowych. Ale wielu na to pracowało, żeby kłamstwo, krętactwo i fałsz się dobrze zadomowiło w zyciu publicznym.
J
Joanna
29 maja 2014, 20:41
To dobrze, że autorka artykułu zrobiła film na ten temat. To jest robota dla mediów. W końcu jesteście realną władzą i siłą realnego wpływu. Nikt nie mówił, że po upadku komunizmu będzie sprawiedliwie, a ludzie staną się prawi. Przekręty będą zawsze. Ważne, żeby istniały mechanizmy walki z nimi i żeby byli ludzie, którym chce się walczyć z układami. W przeszłości nie było to w ogóle możliwe. 
J
ja25
29 maja 2014, 21:10
życzę ci powodzenia w walce z układem. polecam film a propos "ukłąd zamknięty". myślę, że tam znajdziesz odpowiedź na twój komntarz.
J
Joanna
29 maja 2014, 21:41
To jest film. Źródła mojego komentarza pochodzą z mojego własnego życia. Nie zawsze udaje się dowieść prawdy, ale z góry zakładając niemożność i nic nie robiąc - nie udaje się nigdy. 
J
ja25
29 maja 2014, 20:13
a wy więcej szacunku macie do Jaruzelskiego niż do śp Lecha Kaczyńskiego. Polacy to okropny naród. nie dziwię się, że na Zachodzie nikt Polaków nie lubi, a oni sami się do siebie nie przyznają.
OS
obywatelka SE
29 maja 2014, 22:42
Co ty człowieku wypisujesz-ja25 ?Dość tych bzdur o Polakach! Na zachodzie Polacy są lubiani i przyznają się do swojej polskości z dumą. A szanowny ja25 wie coś o tym? Ja tak, bo mieszkam tu ponad 6 lat.
29 maja 2014, 18:55
PZPR-owska mętownia ma się świetnie. SB-cy i ZOMO-wcy otrzymują wysokie emerytury - wszak ,,ciężką pracę'' wykonywali. Zdrajca i agent sowiecki Jaruzel ze wszystkimi honorami zostanie pochowany na Powązkach. Jest to splunięcie w twarz wszystkim ofiarom PRL. Ale cóż. Oto wymarzona III RP Adasia Michnika, Jacka Kuronia, Mazowieckiego i paru innych zaprzanców. Czekam jeszcze na laurkę dla Jaruzela od ,,Tygodnika POwszechnego'' i będzie gites-cymes!
MM
Marek Matusiewicz
29 maja 2014, 18:48
Dzisiaj w Sądach równie trudno będzie dojść sprawiedliwości. Skoro na stolkach sędziowskich siedzą osoby świadomie kłamiące, oszukujace i mataczące w sprawach, działajace wbrew logice aby tylko wydać niesprawiedliwy wyrok (co jest sprzeczne z interesem społecznym). Wszystko to się działo tylko w jednej sprawie. Pięciu ludzi na stolkach sędziowskich i (niestety) z takimi tytułami, w zorganizowany sposób walczyło by sprawiedliwy wyrok nie zapadł i nie bylo szans na odwolanie od ich kłamstw.
S
student
29 maja 2014, 17:58
I chwała bohaterom kominizmu! Chowajmy ich na Powązkach z oficjalną asystą! Chwała generałom! Chwała oficerom! Chwała zomowcom! Kochani komuniści!
S
studentka
29 maja 2014, 16:33
Osoby, odpowiedzialne za to są wynagradzane teraz! Dobrowolnie służyły i wykonywały te rozkazy.... Mój wujek zginął przez Zomo....