Kiedy pozwalasz sobie na słabość i płacz, okazujesz sobie miłosierdzie
Kiedy pozwalasz sobie na słabość i płacz, okazujesz sobie miłosierdzie. Ono daje przestrzeń na miłość i na spotkanie. Miłosierdzie to reakcja na biedę, którą być może w sobie nosisz - to uznanie i przytulenie swojego wewnętrznego dziecka, które było wielokrotnie opuszczane, zwłaszcza wtedy, gdy najbardziej potrzebowało akceptującej bliskości. Teraz, jako dorosły, możesz ją sobie dać.
Kiedy jesteśmy zamknięci w swoim smutku, bezradności i tęsknocie za bliskością, boimy się, i wtedy czasem udajemy, że możemy obejść się bez innych. Odgrywamy mit „niezależności”: wmawiamy sobie i światu, że nikogo i niczego nie potrzebujemy do szczęścia. Jednak takie podejście niesie ze sobą wiele innych strat. Rezygnujemy z życia, ruchu, tańca, radości.
Stajemy się bryłami lodu - na zewnątrz silni, lekko niedostępni, czasami nawet podziwiani za to, jacy jesteśmy twardzi i jak wspaniale sobie w życiu radzimy, a w środku trawi nas pragnienie, by ktoś podszedł blisko i nas przytulił. Do lodowej skały trudno się przytulić.
Dlatego potrzebujesz czułości - delikatnie przykładanej ciepłej dłoni, która powoli i cierpliwie rozpuszcza lód. Nie chodzi o łamanie go, kruszenie, roztrzaskiwanie - tego już dużo było w twoim życiu.
Chodzi o delikatne ciepło, o traktowanie siebie i swojego ciała z delikatnością, na jaką zasługuje, a jakiej być może nigdy nie doświadczyło. Do tego, by wzrastać i dojrzeć to, co w nas wymaga opieki, potrzebujemy bliskości z drugim człowiekiem, wzajemności.
Drugi człowiek jest dla nas lustrem, a my jesteśmy lustrem dla niego. Dojrzewanie oznacza rozpoznawanie w sobie obszarów wzrostu.
Możliwe, że doświadczenie przemocy od najbliższych spowodowało, że emocje zostały zamrożone - żebyś nie musiał(a) się już bać, cierpieć, żebyś nie płakał(a), bo płacz też był karany… Wiesz, że dziecko potrafi podjąć decyzję: „nie pozwolę nikomu podejść blisko”? To oczywiste, że się boi, bo jest bezradne wobec przemocy.
Dorosły może o siebie zadbać, użyć siły, postawić granice.
Jak wyjść z zamknięcia?
Pierwszym krokiem do wyjścia z tego zamknięcia może być opłakanie przeszłości, pozwolenie sobie na łzy - one nie oznaczają słabości, są informacją o tym, że coś w środku boli i powinno być zobaczone, objęte opieką i przyjęte.
Łzy to nie krwotok z nosa - nie trzeba ich powstrzymywać. Nie są powodem do wstydu. Łzy to słowa, które kiedyś nie mogły być wypowiedziane - o smutku, o samotności, bezsilności i lęku. Muszą wypłynąć, by zrobić miejsce na słowa miłości i czułości.
Czasami karcimy się za łzy, a przecież one informują, że płynie w nas życie, że za czymś tęsknimy lub coś nas boli. Często podczas warsztatów słyszę zdania: „Znowu beczę”, „Nie chcę płakać, bo to słabe”, „Ile można płakać i rozczulać się nad sobą?!”. A właśnie tego rozczulania się bardzo potrzebujemy!
Wrażliwość to droga do bliskości
Rozczulenia się nad dzieckiem, które nie doświadczyło bliskości, a tak bardzo za nią tęskni. Wrażliwość to droga do bliskości - boimy się jej. Mężczyźni uważają ją za „niemęską”, a kobiety za „słabość”. Jednak kluczem do pełnego i radosnego życia jest uwolnienie wrażliwości dziecka, a potem jej pełna akceptacja w życiu dorosłym.
Wrażliwość nie zniknie, nie schowa się pod kocem, nie odłożymy jej na późniejszy okres życia. Jest sposobem odczuwania i odbierania świata.
Wrażliwość to zaangażowanie w życie całym sercem. Wymaga od dzieci wielkiej odwagi, aby otwierać się na nowe poruszenia i odsłaniać własną wartość. Ta wartość najczęściej wypływa z głębokiej pasji i palącej potrzeby dzielenia się swoją jakością życia, wrażeniami, przemyśleniami. A skoro odczuwają więcej i mocniej, naturalnie pragną też dzielić się coraz bardziej.
Łzy powodują przepływ, a życie potrzebuje przepływu. Kiedy zatrzymujemy łzy w sobie, to, co ważne, utyka w nas, pragnienie bycia przyjętym zostaje niewypowiedziane, samotność otula nas jak całun śmierci. Kładziemy się w tym grobie, ponieważ wmówiono nam, że „nie zasługujemy na nic lepszego”, że „należy się cieszyć z tego, co jest”, że „inni mają gorzej, więc nie ma na co narzekać”. A przecież nie o narzekanie tu chodzi; chodzi o autentyczną bliskość.
Pragniemy się spotkać w tym, co dla nas ważne. Chcemy być przyjęci ze łzami, ze smutkiem, z naszą tęsknotą… Chcemy pozwolić przepłynąć stracie przez nas, by nie zaległa, tak by można było zrobić miejsce na nowe…
Łzy rozpuszczają ciężar. Są ciepłe i niosą ze sobą ciepło, o którym już zapomnieliśmy - dostrzegasz to? Być może mądrość ciała polega na tym, że ich ciepło ma z największą delikatnością rozpuścić jakiś kawałek lodu albo rozluźnić napięcie. Są subtelne i łagodne, ale trzeba pozwolić im płynąć. Kiedy wzrastamy, potrzebujemy czasu i czułości, żeby tkwiące w nas kłamstwa czy ból mogły minąć. Tak jak praca u fizjoterapeuty wiąże się z pewnego rodzaju bólem, który w końcu mija, tak my potrzebujemy łagodności i zaufania do siebie, by przeprowadzić siebie przez trudne doświadczenia ku zdrowiu.
Łzy robią miejsce na łagodność.
- Zbyt długo byliśmy silni.
- Zbyt długo wytrzymywaliśmy.
- Zbyt długo ukrywaliśmy nasze emocje.
- Zbyt długo byliśmy jak skała.
- Zbyt długo chroniliśmy innych zamiast zadbać o siebie.
Łzy to niewypowiedziane kiedyś słowa. Potrzebują popłynąć.
Kiedy cierpimy w milczeniu, uniemożliwiamy innym autentyczne poznanie i zrozumienie nas, a także okazanie nam empatii i - co ważne - udzielenie pomocy. Tłumiąc owe uczucia, wysyłamy wszystkim napotykanym osobom komunikat: „Mam się dobrze, nawet wtedy, gdy zmagam się z problemami”.
Nie zbliżaj się. Zachowuj dystans. Nie pytaj, dlaczego, bo nie chcę ci powiedzieć, co jest grane. Gdy jednak wyrażamy emocje, mówimy: Oto co i dlaczego czuję. Oto co chciałbym, żeby się teraz wydarzyło. Oto czego teraz od ciebie potrzebuję.
To przypuszczalnie największa intymność, jaką można sobie wyobrazić.
Zauważ, że kiedy cierpimy w milczeniu i odmawiamy kontaktu bliskiej osobie, mówimy jej: nie chcę cię, nie jesteś dla mnie na tyle ważna, by być blisko. To niestety bardzo boli i czasami nie da się tego wytrzymać, bo w bliskości chodzi o to, żeby być blisko i pozwolić być blisko drugiemu człowiekowi.
Jednak boimy się, że nasz ból i nasze cierpienie może być nie do udźwignięcia dla kogoś, kto nas nie zna. Ta niemożność bycia dla siebie dobrym, czyli miłosiernym, powoduje, że odcinamy się od innych. Nadal się lękamy i kiedy lęk ma już wielkość hangaru, okazuje się, że faktycznie nie można podejść blisko, a ciągłe odrzucanie jest po prostu nie do wytrzymania. Tak bym chciała, żebyśmy umieli wychodzić do świata i pozwalali innym być blisko, bo to przynosi ukojenie i daje bezpieczeństwo. Bliskość zakłada autentyczność wrażliwości. Trzeba pozwolić łzom płynąć.
Kiedy pozwalasz sobie na słabość i płacz, okazujesz sobie miłosierdzie. Ono daje przestrzeń na miłość i na spotkanie. Miłosierdzie to reakcja na biedę, którą być może w sobie nosisz - to uznanie i przytulenie swojego wewnętrznego dziecka, które było wielokrotnie opuszczane, zwłaszcza wtedy, gdy najbardziej potrzebowało akceptującej bliskości. Teraz, jako dorosły, możesz ją sobie dać.
„Samym sednem procesu zdrowienia i uzdrawiającym gestem wobec samych siebie jest łagodna, życzliwa akceptacja wszystkiego, co znajdujemy pośród naszych trudności”.
* * *
Fragment pochodzi z książki Agnieszki Kozak „Mądra bliskość. Jak dbać o siebie i innych”, wyd. nakładem wyd. MANDO inside.
Skomentuj artykuł