Mam trudności w związku. Kiedy to znak, żeby się rozstać?

(fot. unsplash.com)

Byś może istnieje jakiś próg frustracji, jakaś masa krytyczna złych wymian emocjonalnych, która sprawia, że związek jest nie do uratowania.

Na podstawie tego, co pisaliśmy wcześniej, wyrażenie „jeśli przeżywamy trudności, to powinniśmy się rozstać” musi od razu budzić zastrzeżenia. Ale chyba tylko dla czytelników naszej książki, bo w codziennym życiu nieraz możemy spotkać się z osobami, które naprawdę tak myślą. To znaczy, nie odczytują trudności jako zaproszenia do pogłębienia relacji poprzez przepracowanie osobistych i międzyosobowych konfliktów. Poddając się zbyt łatwo, nie dają sobie szansy na dojrzewanie. Jest to szczególnie bolesne, gdy stosunkowo młode małżeństwo, tuż po okresie zakochania, napotykając trudności wynikające z różnic osobowościowych, po prostu się rozstaje. W pewnym sensie uciekają z projektu wspólnego życia.

Co mówi o tym terapeuta?

Wojciech: W tym kontekście przypominam sobie małżeństwo, które trafiło na terapię w ostrym konflikcie i kryzysie. Mężczyzna czuł się zaniedbywany i odpychany przez żonę. Kobieta – niesłuchana, nierozumiana i nieszanowana przez męża. Konflikt ten w dużej mierze żywił się bieżącymi zdarzeniami, wynikającymi z zaabsorbowania małżonków opieką nad dwójką małych dzieci, zmęczeniem i napięciem związanym z rolą rodziców. Sytuacja pokazywała, jak trudno było im przejść od etapu życia tylko we dwoje do etapu pary z małymi dziećmi.

DEON.PL POLECA

Uczuciami najczęściej ujawnianymi przez mężczyznę był zawód, rozczarowanie, bezradność i smutek jako efekt wycofywania się partnerki z funkcji żony i identyfikowania się coraz bardziej z funkcją matki. Kobieta zaś często sygnalizowała silną złość, wybuchowość, a nawet nienawiść oraz bezradność, widząc w mężu prześladowcę, tyrana i kogoś, kto ją opuszcza emocjonalnie w trudnościach. Od czasu do czasu posługiwali się „hakami”, które na siebie mieli. On zgłaszał pretensję, że żona unika z nim seksu, akcentując, że jest to niezbywalna funkcja małżeństwa. Ona – że mąż jest alkoholikiem i nie można z tego powodu na nim polegać. W chwili rozpoczęcia terapii mężczyzna kończył jakiś etap swojej terapii uzależnień, a później dołączył do grupy AA. Kobieta zaś była na początku terapii grupowej, którą niestety przed końcem terapii pary przerwała.

Na początku sesje były wypełnione litanią wzajemnych oskarżeń oraz niespełnionych życzeń i rozczarowań. Groźba rozwodu nie raz się tam również pojawiała. Ja byłem zapraszany do roli sędziego, który musi zostać przekonany do racji którejś ze stron. Niełatwo było wyplątywać się z tej niechcianej roli, tym bardziej że przez styl ich kłótni czułem się od czasu do czasu zmuszony wchodzić nieco w rolę rozjemcy. Moje interwencje jednak przynosiły dobry skutek, bo z biegiem czasu małżonkowie znaleźli więcej przestrzeni w sobie na słuchanie partnera bez przerywania mu lub równoczesnego obmyślania swojej riposty.

W trakcie trwania terapii powoli, z sesji na sesję, zaczynałem rozumieć ich swoisty „taniec małżeński”. Im bardziej mąż oczekuje od żony przyjęcia, akceptacji, przynależności, otwarcia, gdzie seks byłby nośnikiem i symbolem tego spełnienia, tym bardziej ona czuje się tym zagrożona i przytłoczona. W geście obronnym, obsadzając męża w roli zaniedbującego, czasem też sadystycznego rodzica, unika z nim kontaktu, odpycha, potrzebuje tylko do spraw techniczno-organizacyjnych rodziny. To z kolei jeszcze bardziej prowokuje mężczyznę do oczekiwania, wręcz żądania przejawów dyspozycyjności żony dla siebie. To błędne koło miało swój nieświadomy cień, układający się w inne błędne koło. Mąż werbalizował swoje potrzeby i oczekiwania w taki sposób, że nieświadomie robił wszystko, aby żona nie miała ochoty zbliżyć się do niego. Żona zaś tak broniła się przed nim, że okazywało się, jak silnie jest od niego zależna i jak bardzo boi się tę zależność utracić. Gdyby spojrzeć na tę parę pod kątem tego, jaki poziom bliskości utrzymywali między sobą, to wychodziło na to, że – na poziomie świadomym – mężczyzna bardzo o nią zabiegał, a kobieta wręcz przeciwnie, za to na poziomie nieświadomym było odwrotnie: żona emocjonalnie była bardzo zależna od męża, wręcz zlana z nim, on z kolei bardzo bał się bliskości. Krótko mówiąc, oboje w tej kwestii zajmowali bardzo oddalone od siebie pozycje. Moje wysiłki zmierzały więc do tego, aby zdestabilizować te skrajne pozycje i uelastycznić przyjmowane przez małżonków role.

Udało się to tylko częściowo. Państwo kończyli terapię z poczuciem, że „niewiele się między nimi zmieniło”, co według mnie jednak nie do końca było prawdą. Przede wszystkim w sposób bardziej zadowalający, szczególnie dla kobiety, wynegocjowali podział obowiązków rodzinno-domowych. Pozwoliło to bardziej docenić mężczyźnie wysiłki jego żony w roli matki, a także pewniej odnaleźć się w roli ojca. Jego żona rozluźniła nieco kontakt z dziećmi i rozpoczęła własną działalność zawodową przy dużej pomocy męża. Możliwe okazało się również prowadzenie ważnych rozmów w domu, co przekładało się na zdolność powstrzymania raniących wybuchów, umiejętność przeproszenia oraz zdolność do owocnej współpracy. Pojawiła się nawet opcja powrotu kobiety do wspólnej sypialni, małżonkowie mieli też w czasie terapii kilka kontaktów seksualnych.

Ostatecznie jednak relacja seksualna nie została trwale nawiązana, a para miała poczucie, że nadal boryka się z konfliktem między sobą, jakby nic radykalnie się nie zmieniło. Kończąc terapię, czuli się przede wszystkim bezradni. Mężczyzna mówił: „Mam poczucie, że wyczerpałem już wszystkie możliwości poprawy związku, nie wiem, co dalej”. Kobieta: „Nie wiem, czy coś fajnego w życiu mnie jeszcze spotka, będę tylko tkwiła w tym związku uwiązana do dzieci i domu”. Wizja rozwodu na nowo stała się aktualna, choć oboje odsunęli decyzję w tym zakresie w bliżej nieokreśloną przyszłość.

Nie poddawajcie się (zbyt szybko) w walce o związek

Jak widać, istnieje być może jakiś próg frustracji, jakaś masa krytyczna złych wymian emocjonalnych, która sprawia, że związek jest nie do uratowania. Jest to szczególnie widoczne, gdy jedna z osób jest uzależniona i nie podejmuje odpowiedzialności. Tak, losy ludzkie są bardzo złożone. Ale wydaje się nam, że w dzisiejszej fastfoodowej kulturze, promującej szybkie, nieskomplikowane rozwiązania bez patrzenia na konsekwencje, warto raczej akcentować znaczenie walki o związek i mobilizować do niezniechęcania się problemami niż opowiadać, że „życie jest trudne i po co się męczyć ze sobą nawzajem”. Warto promować postawę odpowiedzialności za wypowiedziane słowa i dokonane wybory także dlatego, że w rzeczywistości dużo więcej satysfakcji i szczęścia przynosi walka o związek niż kapitulacja. Ta ostatnia ma bardzo krótkotrwały efekt: chwilowa ulga, poczucie uwolnienia się od osoby, która „sprawia mi kłopoty”. Ale żadne odcięcie się o d czegoś nie jest równoznaczne z byciem wolnym d o jakiegoś twórczego dzieła. A dopiero to drugie – zaangażowanie się w jakiś projekt, w jakąś sensowną całość – niesie szanse głębokiego ludzkiego zadowolenia. Omawiając ten mit, właśnie do tego chcielibyśmy was zachęcić: do walki o związek i jego jakość.

Fragment książki "Kocham Cię! Współczesne mity o miłości" (wyd. W drodze)

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mam trudności w związku. Kiedy to znak, żeby się rozstać?
Komentarze (1)
DD
~Dziecko DDA DDD
16 listopada 2020, 09:57
Niestety w związkach toksycznych tak to wygląda z tego co pokazuje tekst terapia nie była zakończona (może czas umowy z terapeutą ale nie terapia). Jako dziecko z podobnego związku bardzo chciałem aby rodzice się rozstali czas kiedy ojciec był w domu to czas strachu, że coś się stanie i on znowu zacznie pić.