Niepewna pewność siebie
Ile jesteś w stanie zapłacić za pewność siebie: dziesięć tysięcy złotych, milion, nie ma takiej ceny? A co jeśli źródło prawdziwej siły masz pod nosem, tylko szukasz go nie tam, gdzie trzeba?
Pewność siebie wynika z poczucia własnej wartości – nie można być pewnym, nie czując się jednocześnie wartościową osobą. Jak je zdefiniować? Według terapeutki Sharon Wegscheider-Cruse poczucie własnej wartości to „moja wartościowa tożsamość zasługująca na wszystko, co dobre” („Poczucie własnej wartości. Jak pokochać siebie”). Wartościowa tożsamość, czyli to, kim jestem i co sprawia, że ma to w moich oczach znaczenie. Sądzę, że jako mężczyźni możemy odczuwać pewność siebie na trzech poziomach – przyjrzymy się im bliżej, zaczynając od poziomu najbardziej „zewnętrznego” i schodząc aż na poziom prawdziwie „istotowy”.
Najgorsze, co może zrobić facet
Tego dnia D. obudził się później niż zwykle, przeciągając się leniwie w łóżku. Nie trzeba było się śpieszyć – akurat jego wspólnik i wiceprezes spółki, a także menadżerowie wyjechali w delegację, w którą zresztą sam ich wysłał. Ostatnie lata to było pasmo sukcesów – odkąd D. został prezesem firmy, podwoił jej dochody sześciokrotnie. Pracownicy cenili go za skuteczność, drapieżność na wolnym rynku, a kobiety na jego punkcie szalały. Codziennie rano siłownia, dieta fit, czarujące spojrzenie, doktor z SGH, kawaler. Z braku lepszych pomysłów D. odpalił aplikację swojego banku, i zaczął przeglądać stan swoich kont. Spodobało mu się to, co zobaczył. Mówią, że pycha to najgorszy z grzechów. Czy to ona sprawiła, że D. uwierzył, że wolno mu więcej niż innym? Po tym, gdy wdał się w romans z żoną swojego wspólnika, ten drugi opuścił statek, którym razem płynęli, firma zanotowała tąpnięcie, a D. przypłacił wszystko ciężką depresją.
Wielu mężczyzn poczucie własnej wartości buduje na takim zewnętrznym poziomie: na sukcesach, osiągnięciach w pracy czy na uczelni, formie fizycznej, grubym portfelu, byciu z kimś w związku lub posiadaniu fajnego auta. Generalnie na rzeczach namacalnych i będących zewnętrzną emanacją dobra, które jest autentyczne i które faktycznie się dzieje. Najgorsze, co może zrobić facet, to oprzeć swoje „Ja” tylko na tym. W książce „Co Cię blokuje? Odzyskaj pewność siebie” Robert Kelsey, na podstawie własnych doświadczeń, naszkicował plan, który ma przeprowadzić nas od kompleksów do pewniejszego stanięcia na własnych nogach. W wielu miejscach się z nim zgadzam i uważam, że autor wniósł duży wkład w rozumienie ludzkich zachowań, nie tylko jeśli chodzi o tytułową pewność siebie. Jednak pojawia się we mnie sprzeciw, gdy Kelsey proponuje, by to nasze osiągnięcia stały się kołem zamachowym nowej, wzmocnionej tożsamości. Z bardzo prostego powodu – jeśli one znikną, stracimy też poczucie, że jesteśmy kimś wartościowym.
Jasne, porażki w związkach, bezrobocie czy dolegliwości fizyczne nadwątlają naszą godność. Pisze o tym wspomniana wcześniej Sharon Cruse, gdy wymienia podstawowe potrzeby, które muszą zostać zaspokojone, jeśli chcemy zbudować poczucie własnej wartości (to: potrzeba snu, dachu nad głową, pożywienia, bezpieczeństwa finansowego, porządku, zdrowia). Mężczyźni również dobrze wiedzą o tym, że kryzys na tym poziomie uderza w jedną z męskich cech, jaką jest sprawczość, a gdy ona obrywa, czujemy się „jak nie facet”. To wszystko jest ważne, buduje naszą tożsamość, jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie powie: „jestem moim związkiem” lub „jestem moim stanem konta”. Ręka nie jest ciałem, choć ciało składa się także z ręki. Osiągnięcia, o których pisze Robert Kelsey, a także inne widoczne „trofea” jak kasa czy gadżety, od których już się dystansuje, to imponujące, ale jednak zamki na piasku pewności siebie. W jej poszukiwaniu zejdźmy poziom niżej.
Wykopywanie skarbów
S. pracował jako mentor w jednej z korporacji, prowadził też własny gabinet terapeutyczny. Ludzie cenili go za trzeźwe diagnozy, szczególnie te dotyczące skomplikowanych sytuacji rodzinnych. Popularność S. szła w parze z majątkiem, na przestrzeni lat zgromadził spory kapitał, a że interes prosperował, mógł oddać się pozostałym pasjom: pisaniu wierszy, medycynie naturalnej, a nawet ornitologii. Z jednej strony racjonalny analityk, z drugiej wrażliwa dusza, prawdziwy człowiek renesansu. Niestety S. miał jedną poważną wadę – był pantoflarzem. W jesieni swojego życia, pod wpływem żony, otworzył się na ezoteryzm: zupełnie serio traktował zjawiska paranormalne i odwiedzał tzw. wróżkę. Ludzie zaczęli się podśmiewywać z S., że oto odznaczający się kiedyś mądrością psycholog wierzy w bajki, które kupić mogłyby tylko małe dzieci. Jego renoma podupadła na tyle, że po oddaniu niegdyś cenionego gabinetu swojemu synowi, ten mierzył się z wielką konkurencją, która odbierała mu potencjalnych klientów.
Drugi poziom, głębszy, jest bardziej uwewnętrzniony. To cechy charakteru, temperament, talenty, świadomość swoich mocnych stron, samopoznanie, doświadczenie życiowe, cnoty. Robert Kelsey w „alchemii pewności siebie” wymienia m.in.: optymizm, znajomość własnych umiejętności, wiarę w zdolność do samodoskonalenia się, odwagę, ekstrawersję i zaufanie innym. To nie tylko wiedza o tym, kim jestem, w czym jestem dobry, lecz też zdolność do refleksji nad samym sobą: „zobacz, teraz jest ci trudno, ale kiedyś osiągnąłeś cel X – potrafisz zdobyć to, na czym ci zależy”. Ludzie dający sobie takie komunikaty są pogodzeni z tym, kim są, a życiowe burze nie tak łatwo ich zniszczą.
Przyznam, że nie spotykam wielu mężczyzn, którzy odznaczają się tego typu pewnością siebie, a przynajmniej nie widać tego na pierwszy rzut oka. Trzeba trochę przeżyć (dobrego i złego) i wykonać pracę nad sobą, by dokopać się do swoich wewnętrznych zasobów. Ale czy gdy się tam znajdziemy, będzie to oznaczało, że to już jestem cały „Ja”? Na tym koniec? Przecież czucie się pewnym z tego powodu, że poznaliśmy własną naturę, to nadal budowanie na sobie, a jako ludzie nie jesteśmy niezawodni. W dodatku nie znalazł się jeszcze człowiek, który jest mocny w każdym aspekcie życia wewnętrznego: ktoś może np. być intelektualną brzytwą, ale mieć emocjonalne blokady. By w pełni i w sposób zdrowy iść przez życie z podniesioną głową, potrzebujemy solidniejszego fundamentu niż my sami.
Niezawodne źródło siły
- Dzień dobry, za ile będziemy na miejscu?
- Dobry. Myślę, że za jakieś 20 minut.
Dla J. to był kolejny dzień jazdy na Uberze. Jak wielu innych w jego rodzinnym mieście przewoził osoby, dostarczał jedzenie – słowem był usługodawcą. Starał się w ten sposób zarobić na utrzymanie swoje i matki, która od 6 lat była wdową i żyła ze skromnej emerytury. Ludzie lubili jeździć z J., bo był otwarty, pogodny i interesował się ich życiem. Tego jednak dnia to ktoś inny zainteresował się jego losem:
- Co za pogoda, aż nie chce się wychodzić z domu. Współczuję panu, że musi pan jeździć w takich warunkach.
- Deszcz, nie deszcz – pracować trzeba. Zwłaszcza że dziś jest spory ruch, klientów nie ubywa, więc przynajmniej mam świadomość, że jestem komuś potrzebny.
- No tak... Ale kokosów pan pewnie z tego nie ma.
- Nie, ale też nie zamierzam wiecznie jeździć Uberem.
- O, a co panu chodzi po głowie?
- Medycyna. Chciałbym leczyć ludzi.
- Tradycje rodzinne?
- Nie, zupełnie nie: tata był rzemieślnikiem, a mama pracowała trochę w gastronomii. Ale głównie zajmowała się domem.
- No to musi pan bardzo wierzyć w siebie, skoro porywa się pan na taki temat.
- Wie pan, mam dobre geny – zauważył z uśmiechem J.
Budowanie poczucia własnej wartości, opierając się na sukcesach i umiejętnościach to sposób, który siłą rzeczy musi wystarczyć osobom nieutrzymującym relacji z Bogiem. Ale ludzie wierzący mogą zejść najniżej i dotrzeć na poziom, na którym żyje się najpełniej, a zarazem dotrzeć na niego jest najtrudniej: mogą czuć się kimś wartościowym ze względu na świadomość, że jest się dzieckiem Bożym. Czerpać siłę ze swojego realnego pochodzenia i nie „zasługiwać na miłość” w oczach ludzi, bo tę najważniejszą miłość już się ma. To bardzo trudne, szczególnie dla facetów. Przede wszystkim dlatego, że musimy wtedy przyjąć, iż życie ma wartość jako takie (jako pochodzące od Boga), a nie po osiągnięciu odpowiedniej „jakości”, którą będzie prestiżowa praca, sześciopak na brzuchu czy samorozwój. Takie podejście idzie też w poprzek myślenia „światowego”, przyznającego punkty za to, co piękne, efektowne i budzące respekt – możemy więc nieraz poczuć się cholernie samotni.
Czerpanie poczucia własnej wartości ze świadomości, kim się jest, nie jest również tak namacalne jak osiągnięcia, a umysł męski lubi konkret. To jak z dzieckiem – można czasem usłyszeć takie głosy, że mężczyźni dopiero po narodzinach syna lub córki odczuli, że są ojcami. Dziecko w brzuchu matki było abstrakcją. Jeśli chcemy czuć się naprawdę silni, musimy pozwolić sobie na taką abstrakcję. Wreszcie w godność, która zbudowana jest na naszym pochodzeniu, o ile trzymamy się Boga, namiętnie uderza Szatan. Mam na myśli wszystkie te momenty, kiedy stajemy się niezadowoleni z siebie, z naszych grzechów, ogarnia nas zwątpienie, czujemy się odrzuceni przez Boga. Na szczęście z pomocą przychodzi ignacjańskie rozeznawanie duchów, które daje narzędzia do rozpoznania i przeciwdziałania tego typu atakom diabła. Gdy już wejdziemy na drogę, na której siłę czerpiemy nie z siebie, ale z Boga, będzie to już nie tyle pewność siebie, co pewność Jego; cicha, spokojna moc, która płynie z zaufania. Ostatecznie po tej stronie Nieba w 100% możemy być pewni tylko Boga – nie siebie ani nawet najbliższej drugiej osoby.
Jak nie dać się znokautować
Wszystkie trzy poziomy pewności siebie, o których była mowa, przenikają się. Jesteśmy całością. Na przykład gdy będziesz przechodził problemy w pracy lub miał pretensje do siebie o to, jak się zachowujesz w konkretnych sytuacjach, poczucie własnej wartości wywodzące się od Boga może być przygaszone. Z drugiej strony, jeśli nie masz relacji z Bogiem, możesz odczuwać pustkę mimo osiągnięć. Różnica między pierwszym, drugim a trzecim poziomem jest subtelna, ale zasadnicza: może ci się mocno posypać na dwóch pierwszych, ale jeśli zrozumiałeś, o co chodzi w tym trzecim, nie wylądujesz na deskach na amen. I odwrotnie, bez ostatniego, choć z pasem mistrzowskim w pozostałych kategoriach, możesz zaliczyć nokaut. Co więc możesz zrobić, by swoją polisę na życie złożyć w Bogu? Na początek zapytaj sam siebie, jak się definiujesz: Kim jestem? Co składa się na moją tożsamość? Z jakiego powodu jestem wartościową osobą? To pozwoli ci się zorientować, w jakim momencie życia obecnie się znajdujesz. Reszta to wynik łaski, modlitwy i pracy nad sobą.
Skomentuj artykuł