Młodzi bez etatu

Najbardziej znamienną zmianą jest niemal całkowite odchodzenie pracodawców od oferowania młodym ludziom etatów. (fot. ro_buk [I'm not there] / flickr.com)
Przemek Gulda / slo

Na fali pomysłów na nazwy kolejnych pokoleń, zaraz po generacji x, generacji nic czy pokoleniu JP2, pojawiła się propozycja bardzo znacząca: pokolenie bez etatu.

Tak może o sobie powiedzieć znaczna większość dzisiejszych młodych ludzi w Polsce około dwudziestego roku życia, którzy właśnie kończą szkoły różnego rodzaju i różnego stopnia, a potem wchodzą w dorosłe życie, szukając pracy. I co? Spotykają się z sytuacją zupełnie różną od tej, którą znali ich rodzice czy ich nieco starsze rodzeństwo. Może i Polska jest dziś "zieloną wyspą", krajem, który nieporównywalnie lepiej od innych państw europejskich znosi światowy kryzys, ale dla wielu młodych ludzi oznacza to, że zamiast do pracy, trafiają raczej na zieloną trawkę.

Kryzysu jako takiego na ulicy czy w sklepach rzeczywiście nie widać. Polsce naprawdę daleko od tego, co dzieje się w najbardziej dotkniętych przez ekonomiczną zawieruchę krajach kontynentu. Ale kiedy porozmawia się z kilkoma przedstawicielami młodego pokolenia, okazuje się, że ich sytuacja nie jest najlepsza. Owszem, radzą sobie jakoś, owszem, potrafią jakoś odnaleźć się w tych warunkach, ale nie mogą nawet marzyć o skali zabezpieczenia socjalnego, na jakie mogły liczyć poprzednie pokolenia. Najbardziej znamienną zmianą jest niemal całkowite odchodzenie pracodawców od oferowania młodym ludziom etatów. Bo one są przecież najbardziej obciążające finansowo - o wiele tańsi są pracownicy, którzy zatrudnieni są w różnych innych formach: na zlecenie, na umowę o dzieło czy w ramach tzw. samozatrudnienia.

To ostatnie z formalnego punktu widzenia polega na tym, że firma podpisuje umowę z inną firmą na kupno jej usług. W praktyce oznacza to, że pracownik musi zarejestrować działalność gospodarczą i sprzedaje swoją pracę, najczęściej jakiejś dużej korporacji. Przykład: Marek, absolwent filologii angielskiej, który w zasadzie nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie. Z formalnego punktu widzenia jest przedsiębiorcą, z praktycznego - siedzi w biurze dużej firmy, dla której pracuje jako specjalista od kontaktów z zagranicą. Kiedyś miałby pewnie etat i w miarę ustabilizowaną sytuację, dziś co miesiąc podpisuje kontrakt ze swoim szefem i nigdy nie jest pewien, czy za miesiąc znów go podpisze.

Na zlecenie pracują najczęściej ci, którzy zarabiają jako barmani czy kelnerki w coraz liczniejszych klubach i restauracjach. W tego typu pracy nie ma szans na etat. Pozostają więc umowy podpisywane na jakiś czas, niepewne i nie dające żadnej szansy na zawodową stabilizację.

Przykład: Ania, absolwentka psychologii renomowanej uczelni warszawskiej z filiami w kilku miastach w Polsce. Nigdy nie pracowała w wyuczonym zawodzie, a to przecież zawód potencjalnie społecznie pożądany, często także lukratywny. Ale Ania cztery razy w tygodniu stoi za barem w jednym z popularnych trójmiejskich klubów. To jedyna praca, jaką w danym momencie, tuż po odebraniu dyplomu, mogła znaleźć.

Są na rozdrożu. Z jednej strony - trochę zadowoleni z tego, że nie biorą udziału w bezlitosnym wyścigu szczurów, który zmusza do pracy po 10-11 godzin dziennie oraz pozbawia szans na prywatne życie i zainteresowania.

Trochę zadowoleni, że nie muszą wiązać się na zawsze z tym samym miejscem pracy i mogą błyskawicznie wykonać jakąś zaskakującą zawodową woltę. Z drugiej - zaczynają coraz boleśniej odczuwać skutki pracy zawodowej w takiej, wiecznie prowizorycznej formule. Pierwszy cios przychodzi zwykle wtedy, kiedy zaczynają myśleć o własnym mieszkaniu i próbują sprawdzić swoją zdolność kredytową. Okazuje się, że nie mają jej prawie wcale.

Banki wciąż krzywo patrzą na osoby, które nie mają etatu i gwarancji stałego zatrudnienia na najbliższe lata, podczas których będą spłacać kredyt. Kolejne wady takiego systemu będą wychodzić na jaw z czasem - to choćby brak pełnego ubezpieczenia zdrowotnego czy emerytalnego. Marek i Ania już dziś wiedzą, że - o ile ich zawodowa sytuacja nie zmieni się w najbliższym czasie diametralnie - nie mają najmniejszych szans na godziwą emeryturę.

Taka sytuacja jest nieuchronnym skutkiem zmian społecznych w Polsce i całej Europie, nieuchronną konsekwencją sytuacji ekonomicznej świecie. Ma ona swoje plusy i minusy: Marek i Ania, po kilku godzinach spędzonych w pracy czasem cieszą się patrząc na starsze rodzeństwo, poświęcające jej niewspółmiernie większą część swojego życia. Innym razem jednak zazdroszczą im ich stabilnej i bezpiecznej sytuacji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Młodzi bez etatu
Komentarze (17)
Asia C
9 września 2011, 02:48
Jeśli ktomuś bardzo zależy na swojej pasji, to zawsze znajdzie drogę do jej realizacji- nawet w ramach wolontariatu. Zawsze można pracować zarobkowo w innej branży, a realizować się w swojej umiłowanej- nawet jeśli w mniejszym wymiarze godzin niżbyśmy chcieli.  Koleżanka, psycholog z wykształcenia- pracuje w całkowicie innej branży- a raz w tygodniu prowadzi zajęcia terapeutyczne dla młodzieży ze specyficznymi problemami. Sama to zorganizowała w mieście którym mieszka- a nie jest to wielkie miasto.  Muzycy dla których nie ma miejsca zatrudnienia- na codzień inżynierowie w firmach- wieczorami ćwiczą i koncertują za mniejszą opłatą lub darmo dla własnej przyjemności tworzenia muzyki i występowania. Inni, którzy nie wyobrażają sobie pracy poza muzykowaniem- wyjeżdżają zagranicę i tam świetnie sobie radzą, gdzie jest więcej przestrzeni dla kultury. 
Szymon Żminda
8 września 2011, 13:15
@ann. W czym Ty widzisz problem? W tym, że życie każdy ma inne i że niektórzy mają bardziej pod górę z finansami? No to normalka, koloryt życia. Jednych stać od razu na dom z basenem innych na początek na kawalerkę. Jeden bierze kredyt, drugi wynajmuje, bo nie ma zdolności. Zawsze jest jakieś rozwiązanie. Na dany moment stypendium, na inny przyjaciele, raz praca taka, raz inna. Bóg troszczy się o każdego TAK SAMO. Tylko przedmiotem Bożej troski nie jest nasz dobrobyt ale dobry byt. Tak: nie dobrobyt, ale dobry byt. Byśmy bardziej byli niż mieli.
A
ann
8 września 2011, 09:31
Ar Anarie, wiesz, kiedy rozpoczyna się studia to nie zawsze można przewidzieć na  jakie zawody będzie zapotrzebowanie. Ja tam znam bezrobotnych informatyków i ekonomistów. Zresztą zainteresowania są naprawdę ważne. Trudno zmaiast psychologii wybrać informatykę. Trzeba patrzeć na życie realnie, pasje rozwijać po pracy- owszem, ale trudno studiować i potem wykonywać pracę, która kompletnie nie interesuje.  Oczywiście, można sobie mysleć że widocznie są słabi, jeżeli komuś wygodnie bo wtedy swoją ocenę może podciągnąć jeżlei akurat ma pracę. Zresztą podejrzewam, że z psychologami i socjologmai to jest tak, że byliby potrzebni ale nie ma kasy aby ich zatrudnić w placówkach.
Asia C
8 września 2011, 01:04
Niewiele z tego rozumiem..  Rynek kieruje się prawami popytu i podaży. Jeśli na coś jest popyt- na pracę psychologa, to nie powinni mieć oni trudności z znalezieniem pracy...  Jeżeli są bezrobotni, to oznacza, że nia ma zapotrzebowania na ich pracę... wiem, że musi być im ciężko, bo być może jest to praca ich marzeń, ale nie wiele można z tym zrobić.. Nie widziałam bezrobotnego informatyka.  Czasami jest problem z aspiracjami ludzi, bo umiejętność obsługi komputera i pisanie w wybranych językach programowania to nie informatyka.... 
A
ann
7 września 2011, 22:35
No i co ma do tego stypendium? Stypendium jest na naukę, na stypendium nie dostaje się żadnego kredytu. Oj, słabo znasz życie...
A
ann
7 września 2011, 22:33
Szmind, przyjaciele mogą nakarmić ale nie dadzą kasy na mieszkanie. A co do zawierzenia Bogu- owszem troszczy się o nas, ale jakoś o każdego inaczej, to już jakaś tajemnica. Jedni żyją lepiej, inni gorzej, nie jest to niestety proporcjonalne do wkładu pracy, wiedzy, wykształcenia, umiejętności- niestety.
Szymon Żminda
7 września 2011, 20:24
@Słaba. Płacę tylko minimalny wymagany przepisami ZUS. Resztę zatrzymuję - na życie, na inwestycje, na pomoc innym. Z mojej pełniejszej kieszeni jestem gotów partycypować w utrzymaniu rodziców, chorych w rodzinie itd. Na razie Bogu dzięki nie ma potrzeby. Pomoc potrzebującym osobom trzecim pozostawiam niepaństwowym insytucjom charytatywnym jak Caritas czy różne fundacje, na które przekazuję środki. One nie marnotrawią kasy, jak ZUS. I taki jest właściwy porządek - nie administracja państwowa ma dbać o potrzeby pokrzywdzonych losem, ściągając na ten cel przymusem haracz, tylko prywatne instytucje, które na ten cel zbierają ofiary dobrowolne. Tak samo nie jakiś tam ZUS ma dbać o naszą emeryturę tylko my sami. Jak ktoś może, powinien wychowywać dzieci, by go na starość utrzymały, a jak nie może, to musi sobie sam odłożyć - ma z czego, bo go dzieci nie obciążają. A co do tych trudnych startów w życie, to zawsze będzie grupa osób, która nie ze swojej winy może mieć pod górę, bo osierocone, bo rodzic chory, bo rodzic pijak, niezaradny albo po prostu biedny itd. I cóż robić? Uczyć się, walczyć o stypendia, startować w teleturniejach, handlować pomidorami, zbierać truskawki. No i zawierać przyjaźnie - trzeba mieć kogoś, kto wesprze w trudnej chwili. Jak nie rodzina, to przyjaciele. Regularnie miewam dołki i miewam górki. W trudnych chwilach zapożyczałem się u rodziny, zapożyczałem się u przyjaciół, nawet w fiskusie opóźniając podatek. Ale zawsze na pierwszym miejscu - zawierzenie Bogu. I widzę jedno - Bóg naprawdę o nas się troszczy.
S
Słaba
7 września 2011, 17:10
Po pierwse rozliczanie przez samozatrudnienie daje więcej kasy dla pracownika przy niższym obciążeniu dla pracodawcy - kasa na ZUS to pieniądze wyrzucone w błoto, a nie żadne zabezpieczenie. Lepiej, gdy pracownik ma je w kieszeni zamiast jakiegosć zapisu w ZUS. Szmind nie płacisz za siebie składki ZUS? Byłbyś gotów z tej swojej kieszeni, pełniejszej o niepłacone składki ZUS, utrzymywać kogoś, kto z powodu złego zdrowia lub wieku, nie jest w stanie na siebie zarobić? Lub przynajmniej partycypować w tym utrzymaniu?
T
tomasz
7 września 2011, 11:30
chyba jednak to koniec tzw. zabezpieczen socjalnych, zwłaszcza ze strony państwa. nie wiem czy to dobrze, czy źle. Myślę, że duża, wspierająca się rodzina czy grono przyjaciół  to lepsze zabezpieczenie, także i socjalne. W filmie pt moje greckei wesele widzimy duuużą grecką familię... - co mnie urzekło, to ich bycie razem, także na polu ekonomicznym. jakoś jeden drugiemu daje pracę, a wówczas można podziękować państwu, za "opiekę"... - ale dziś państwo udaje Boga, domaga się czci i przytruwa, że jest najważniejsze, najistotniejsze, najpotrzebniejsze, niezastapione itd... i łatwo się w to wierzy. młodzi ludzie! róbcie na swoim. choćbyś miał być szewcem, krawcem czy młotkowym. nawet w szarej strefie, ale nie dajcie się nabrać że przez 40 lat ktoś za was lepiej zajmie się waszymi finansami niż wy sami... no i pamiętajcie o Stwórcy...
A
ann
7 września 2011, 09:56
Owszem, samozatrudnienie może być bardziej korzystne, ale jest ryzykowne i korzyści są po czasie, no i trzeba zainwestować. Łatwo krzyczeć, że ktoś ma werwę itd. najcześciej "werwę" ma ten kto ma na początek jakieś minimalne chociażby wsparcie rodzinki na przeczekanie początku, rozkręcenie firmy no i na zainwestowanie na początek. Ciekawe gdzie mądrale mieszkały przez ten okres kiedy "bank nie chciał gadać o kredycie".
I
Ika
7 września 2011, 07:51
 xxx - promujesz tych z werwa. Ale ludzie sa rózni- nie wszyscy entuzjastycznie biorą udział w wyścigu szczurów.Ci bez werwy, nawet niezbyt zdrowi - tez maja prawo życ prawda? Chcesz ich wytruć?
X
xxx
7 września 2011, 05:43
Masz rację - to tezy c z y s t o  socjalistyczne!... drukowane nie pierwszy raz w DEON-ie... w trosce o tych biednych młodych bez werwy. Im i wszystkim trzeba zapewnić pracę... choćby ona była klepaniem biedy - jak było w PRL-u. To nie ci bez werwy mają kształtować i pomnażać dobro, ale właśnie ci z werwą... do których powołany jest k a ż d y  człowiek.
Szymon Żminda
6 września 2011, 23:38
Nie zgadzam się z tezami stawianymi w artykule. Po pierwse rozliczanie przez samozatrudnienie daje więcej kasy dla pracownika przy niższym obciążeniu dla pracodawcy - kasa na ZUS to pieniądze wyrzucone w błoto, a nie żadne zabezpieczenie. Lepiej, gdy pracownik ma je w kieszeni zamiast jakiegosć zapisu w ZUS. Po drugie, co do stabilności i pewności o przyszłość, to o czym my mówimy??? Cóż to na etacie za stabilność? Jak pracodawca zechce, to maks. 3 m-ce i wylatujemy z etatu. Po trzecie, co do zdolności kredytowej, to własna działalność jest w banku "gorsza" od etatu tylko przez 12-18 m-cy. Potem (zależnie od banku) jesteśmy już postrzegani, jako firma, która przetrwała krytyczny początkowy okres i jest stabilna. Nasza zdolność jest dużo wyższa niż na etacie, bo nam przy liczeniu zdolności nie odejmują od dochodu jakichś wydumanych kosztów utrzymania, wyżywienia itd. Mamy za to zarąbiste wskaźniki rentowności. Przerabiałem to u siebie. Przez 12 m-cy bank nie chciał ze mną gadać - przebolałem. Potem poszedłem do bankiera od kredytów dla osoby prywatnej - traktował moją działalność jak etat i nadal nie chciał ze mną gadać. Po 2 m-cach wożenia się z nim, wyszedłem z jego pokoju, zrobiłem kilka kroków i zapukałem do drzwi obok do babki od kredytów dla firm. Zostałem przyjęty z otwartymi ramionami jako super kredytobiorca. Zero problemów. A na etacie, ciągle byłbym traktowany jak golas.
NS
nazywam sie magister
6 września 2011, 19:36
Magda, absolwentka historii dostała cudem pracę w szkole, po 2 latach została wygryziona przez znajomego dyrekcji, który też potrzebował pracy. Nie ma pracy bez znajomości. I co, kasa w supermarkecie? Klejenie tipsów?
M
magda
6 września 2011, 18:36
Magda, absolwentka pedagogiki, spec. przedszkolna i wczesnoszkolna znalazła wymarzoną (a przede wszystkim wymodloną!) pracę w zawodzie w 6 tygodni po obronie pracy magisterskiej. Na rynku pracy jest trudno. Liczy się nie tylko wykształcenie, lecz także udokumentowana praktyka zdobyta w trakcie studiów. Dzięki Bożej woli i temu - udało się!
M
marta
6 września 2011, 17:59
Marta, absolwentka studiów humanistycznych, znalazła pracę, o jakiej zawsze marzyła. 3 lata po studiach. Jednak można:)
R
robert
6 września 2011, 16:24
Robert, absolwent informatyki, pracę znalazł 3 miesiące po skończeniu studiów. I tyle w tym temacie. Nie od dziś wiadomo, że kierunki humanistyczne kształcą bezrobotnych z wyższym wykształceniem.