Nadzieja i optymizm

Celem tej wyprawy było coś więcej, aniżeli zdobycie najwyższego szczytu w Ameryce Południowej (fot. ParaScubaSailor / flickr.com)
Monika Rogozińska / slo

Celem tej wyprawy było coś więcej, aniżeli zdobycie najwyższego szczytu w Ameryce Południowej - tutaj bardziej chodziło o podjęcie próby spełnienia marzenia...

29 stycznia 2011 roku na najwyższym szczycie Ameryki Południowej - Aconcagua (6962 m n.p.m.) stanęli niewidomy Łukasz Żelichowski i Piotr Pogon po resekcji płuca z powodu nowotworu. Towarzyszył im Arkadiusz Mytko, tłumacz i podróżnik.

Z bazy wspierał ich doświadczeniem przez radio Bogdan Bednarz, ratownik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i przewodnik wysokogórski. Infekcja zatrzymała go w namiocie. Wyprawę zorganizowali pod hasłem "Pokonujemy granice, dla... innych!" Żelichowski i Pogon razem weszli już na szczyt Kilimandżaro i Elbrus, na którym Łukasz stanął jako pierwszy niewidomy.

DEON.PL POLECA

Na najwyższy szczyt Andów, Aconcaguę, wyruszyli 17 stycznia. Wyprawa miała ekspresowy przebieg. Po 11 dniach trzech wspinaczy wyruszyło o godz. 22 z obozu Gniazdo Kondorów na wysokości 5600 metrów nad poziomem morza. Następnego dnia o godz. 14:45 dotarli na wierzchołek. Po kolejnych 12 godzinach zeszli do schronu na 6000 m. W trakcie zejścia do bazy głównej (4300 m) wymagali pomocy. Piotr cierpiał na halucynacje, miał odmrożenia stopy. Łukasz doznał od słońca poparzeń dłoni II stopnia. Pomogli im ratownicy i uczestnicy innej polskiej wyprawy.

- Cała akcja górska trwała za krótko. Zwykła 4-5-tygodniowa aklimatyzacja do wysokości byłaby luksusem. Nie mogliśmy sobie na nią pozwolić. Próbowaliśmy oszukać chorobę wysokościową - mówi Pogon.

Żelichowski przyznaje, że pewnych fragmentów zejścia nie pamięta. - Byłem skrajnie niedotleniony - tłumaczy.

43-letni Piotr Pogon - harcerz, który prowadził swój zastęp w góry, w wieku 16 lat, dowiedział się, że ma guza nowotworowego w gardle. Potem nastąpiły przerzuty. Miał 22 lata, gdy rak zaatakował płuca. Jedno płuco poddano resekcji. - Połowa rodziny z Podbeskidzia spisała mnie na straty - stwierdza.

Akademicki mistrz Polski w skialpinizmie, maratończyk, całe dorosłe życie opiera na kontakcie z lekarzami.

- Jestem pozbawiony złudzeń, że dam sobie radę sam - mówi. - W naszej, Łukasza czy mojej sytuacji, nie ma zaimka osobowego "ja". Nie zrobilibyśmy tego wszystkiego, gdyby nie wspaniali ludzie, których spotykamy. Dzięki nim funkcjonujemy - podkreśla.

Choć sam wymaga pomocy, wspiera innych. Pomagał Jaśkowi Meli zakładać fundację "Poza Horyzonty". Działa w fundacji Anny Dymnej. - Panie, pan masz ADHD onkologiczne - powiedział mu kiedyś lekarz. - Mam ciekawy zawód - jestem "fundraiserem" dla fundacji i organizacji pożytku publicznego - podkreśla Piotr Pogon. - To taki żebrak proszący o pieniądze na pożyteczne cele.

Wyprawy z Łukaszem są dla niego odkryciem.

- Jest coś niesamowitego w tym, że niewidomy człowiek otworzył mi oczy na proste sprawy. Uświadomiłem sobie na przykład, że możliwość wykonania najprostszych czynności - jak zaparzenie herbaty - jest darem. Poza tym Łukasz "widzi" świat poprzez dźwięki. Słyszy to, czego my nie dostrzegamy. Pamiętam, jak kiedyś powiedział z zachwytem: "Drzewa tętnią życiem'".

30-letni Łukasz Żelichowski mieszka w Katowicach. Codziennie dojeżdża do Krakowa do pracy na półetatu w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących.

- Pensja z trudem wystarcza na parę butów wysokogórskich - śmieje się.

Urodził się w Krakowie jako wcześniak, trzy miesiące przed normalnym terminem. Dlatego nie widzi. Na wyprawę w góry - w Bieszczady, z namiotem - po raz pierwszy zabrała go starsza o 10 lat siostra. Ojciec - górnik na Śląsku, matka - pielęgniarka, wychowywali go tak, jakby widział. Ukończył studia informatyczne na Uniwersytecie Śląskim. Czterokrotny mistrz Polski w telegrafii Morse'a, płetwonurek, skakał na spadochronie. Jest dziennikarzem internetowego radia założonego przez Caritas Polska dla aktywowania niepełnosprawnych (www.radioin.pl).

- Nie tylko nagrywa, ale - co jest niesamowite - też montuje audycje - mówi Kinga Komorowska, koordynator radia.

Łukasz gra na fortepianie i ukraińskim instrumencie - bandurze. Śpiewać po góralsku nauczył się w Zakopanem, gdzie przez cztery lata prowadził szkolenia komputerowe dla niewidomych dzieci.

- Dziwi mnie to, że w Opolu czy Sopocie na scenie nie występują ludzie na wózkach czy niewidomi. U nas nie mogą przebić się przez sito selekcji. A przecież w Stanach Zjednoczonych niewidomi śpiewacy, jak Ray Charles czy Stevie Wonder, doskonale sobie radzili.

Łukasz zauważył, że na Podhalu niepełnosprawność dziecka jest powodem wstydu rodziców. - Chciałbym im pokazać, że niepełnosprawność fizyczna nie jest końcem świata, tylko usterką techniczną organizmu.

- Jaki jest sekret tego, że potrafisz skupić wokół siebie i swoich projektów tak wielu ludzi? - pytam.

- Trzeba mieć w sobie ciepło dla innych. Jeśli się je emanuje, to zbliża się do siebie ludzi - odpowiada. - Jak byłem mały, modliłem się do Boga o oczy. Dziś mam wrażenie, że człowiek jakoś ześlachetniał przez to, że ino dźwiękiem się posługuje - dodaje po góralsku.

Wyprawę Aconcagua Richter Expedition 2011 wsparł koncern farmaceutyczny.

- Chcieliśmy pomóc spróbować spełnić marzenie. Zdobycie szczytu nie było obowiązkowe. Pomogliśmy wcześniej w wyprawie na Mont Blanc naszemu pracownikowi choremu na raka - mówi Aneta Grzegorzewska, rzecznik prasowy Gedeon Richter. - Pomaganie - to taka choroba zakaźna" - dodaje.

Wejście na Aconcaguę, według niewidomego wspinacza oraz pacjenta oddziału onkologicznego, ma wymiar symboliczny.

- Chcemy przełamać panujący u nas stereotyp, zmienić sposób postrzegania niepełnosprawnych. W ten sposób chcemy przekonać społeczeństwo, że jesteśmy pełnowartościowymi ludźmi. Pragniemy nieść nadzieję i optymizm. Bo życie jest cudem! - mówi Piotr Pogon. - Ale wynagradza tych, którzy nie są byle jacy - podkreśla. Wie to dzięki górom i… innym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nadzieja i optymizm
Komentarze (1)
T
teresa
26 lipca 2011, 15:25
Na czele MZ raczej nie stanie kobieta bez głowy.