Odbudowanie własnej wartości to kwestia naszego być albo nie być na tym świecie

Fot. Depositphotos
RTCK Izabela Antosiewicz

"Poczucie własnej wartości to nie jest kwestia poprawienia sobie samopoczucia czy osiągnięcia jakiegoś wewnętrznego dobrostanu. Odbudowanie swojego być może nadszarpniętego poczucia własnej wartości nie jest czymś, co fajnie byłoby sobie zrobić w wolnej chwili. To jest kwestia naszego być albo nie być na tym świecie! To jest wybór między życiem pełnią życia a wegetacją" - pisze Izabela Antosiewicz w książce "O poczuciu własnej wartości. Jak docenić i pokochać siebie". Skierowana jest on do osób, które chcą rozwinąć skrzydła, lepiej zrozumieć samych siebie i żyć pełnią życia.

W opinii Jespera Juula niskie poczucie własnej wartości jest obecnie problemem egzystencjalnym. Mając rozsypany system wartości wewnętrznych, nie tylko nie wiemy, kim jesteśmy, ale też nie mamy pojęcia, co możemy zaoferować z siebie światu. Biegamy wtedy za bożkami: karierą, pieniędzmi, władzą, kolekcjonowaniem certyfikatów. Nie mamy własnego celu, bo nie wiemy, po co żyjemy - realizujemy więc cudze cele. Tym samym oszukujemy siebie i innych.

Prawdopodobnie wielokrotnie przeczuwamy ów fałsz w nas i wokół nas, ale próbujemy zagłuszyć egzystencjalny niepokój. Mówimy za dużo - słuchamy za mało. Dla wszystkich mamy gotowe odpowiedzi. Kiedy nasz rozmówca przerwie na moment, by złapać oddech, natychmiast wchodzimy ze swoją historią i dobrymi radami. Tak naprawdę wcale nie jesteśmy zainteresowani drugim człowiekiem - jesteśmy skupieni na sobie. Nawet, gdy sprawiamy wrażenie słuchających, to w istocie układamy sobie w głowie własną historię albo odpowiedź na to, co usłyszeliśmy w pierwszym zdaniu.

Wybór między życiem pełnią życia a wegetacją

Kryzys słuchania to prawdopodobnie najgroźniejsza epidemia naszych czasów. Wszystko i wszystkich byśmy zagłuszyli, za to panicznie boimy się ciszy. Cisza nas przeraża, wyrzucamy ją zatem poza nawias naszego życia rozmowami, muzyką, rozrywką. W ten sposób uciekamy od siebie, boimy się konfrontacji ze sobą, swoimi myślami i uczuciami. Często mamy poczucie, że tam w środku jest pustka, która zionie samotnością, a po co odbywać wędrówkę w głąb pustki? Nie zaglądamy w siebie, więc nawet nie wiemy, czy kogoś tam spotkamy. Nie chcemy spotkać siebie, więc nie znamy siebie. Błędne koło.

DEON.PL POLECA

Nie ma większego sensu zadawanie sobie pytania o to, czy siebie akceptujemy takimi, jakimi jesteśmy, jeśli wcześniej nie zadamy sobie innego pytania: "Czy my siebie znamy?". Co ja tak naprawdę wiem o sobie? Co mogę o sobie powiedzieć? Co wiem o sobie z moich własnych odkryć, a nie z tego, co mówią o mnie inni? Jak dobrze siebie znam? Co czuję w związku z tym, co o sobie wiem? Jaką mam relację z tym, co o sobie wiem? Czy siebie krytykuję czy jestem dla siebie wyrozumiały? A może wciąż czuję się winny czegoś? Albo wstydzę się tego, kim jestem, bo od dziecka słyszałem od mamy: "Wstydź się!" i przez to jestem głęboko nieszczęśliwy?

Osoby o niskim poczuciu własnej wartości z reguły mają problem z nawiązaniem szczęśliwych relacji interpersonalnych. Dzieje się tak m.in. właśnie dlatego, że takie osoby boją się nawiązać najpierw relację z samymi sobą i boją się siebie poznać. Nie znając siebie, nie potrafią powiedzieć prawdziwie "tak" ani "nie", nie potrafią też szczerze i głęboko rozmawiać z drugą osobą. Zapominają o tym, że kolejność jest właśnie taka: najpierw trzeba odkryć siebie, po- znać, przyjąć i pokochać, a dopiero potem można myśleć o poznaniu i pokochaniu kogokolwiek innego.

Trzeba powiedzieć jasno: Poczucie własnej wartości to nie jest kwestia poprawienia sobie samopoczucia czy osiągnięcia jakiegoś wewnętrznego dobrostanu. Odbudowanie swojego być może nadszarpniętego poczucia własnej wartości nie jest czymś, co fajnie byłoby sobie zrobić w wolnej chwili. To jest kwestia naszego być albo nie być na tym świecie! To jest wybór między życiem pełnią życia a wegetacją.

Poczucie własnej wartości pozwala człowiekowi nie tylko przeżyć na tym świecie, ale żyć naprawdę. Może więc nadszedł czas, by zadać sobie pytanie, o jakie życie nam chodzi. Chcemy w nieskończoność żyć życiem poczwarki czy w końcu zobaczyć, jak wielcy naprawdę jesteśmy?

Prawdopodobnie każdy miał w życiu takie sytuacje, które skutkowały obniżeniem poczucia własnej wartości, a tym samym skazał się, czasem na długie lata, na życie poczwarki. Niektóre z tych momentów wciąż do nas wracają, inne być może wyparliśmy z pamięci.

Pamiętam, miałam wtedy pięć lat. W mojej grupie w przedszkolu była pewna dziewczynka (widzę ten obraz do dziś w mojej głowie). Była ubrana w rozkloszowaną spódniczkę wydzierganą z różnokolorowych resztek włóczki. Śliczna była ta spódniczka i ilekroć ją widziałam, tylekroć żałowałam, że ja takiej nie mam. Dziewczynka w wełnianej spódniczce zawsze była otoczona trzema koleżankami. Lubiły się, często spotykały się popołudniami, więc ich relacja była bardziej zażyła niż tylko przedszkolna.

Upokorzenia z dzieciństwa i zwycięstwa dorosłości

Ciąg różnych zdarzeń z mojego życia uformował we mnie przekonanie - dziś już o tym wiem - że muszę sobie zasłużyć na to, żeby ludzie mnie lubili, a jeśli ktoś mnie nie lubił, to automatycznie znaczyło, że "jestem bezwartościowa". Bardzo chciałam być częścią przedszkolnej paczki, więc robiłam wszystko, żeby dziewczyny mnie polubiły. Pewnego dnia podeszłam do dziewczynki w wielobarwnej sukience i zapytałam ją, czy mogę się dzisiaj bawić z nią i jej koleżankami. Odpowiedziała: "Tak, ale dzisiaj bawimy się odwrotnie. Na TAK, mówimy NIE, a na NIE mówimy TAK. To co, chcesz się z nami bawić?". "Nie" - powiedziałam, przyjmując reguły zabawy. A ona prychnęła na to i odwracając się na pięcie, rzuciła w moją stronę: "Jak nie, to nie". Zostałam sama na środku sali.

Wspomnienie tamtego upokorzenia tkwiło we mnie przez długie lata. Co więcej, kiedy jako dorosła kobieta próbowałam uporać się z różnymi trudnymi dla mnie rzeczami we mnie samej, okazywało się, że za każdym razem one wszystkie zaczynają się w tamtej scenie w przedszkolu: to, że ludzie oszukują, że nie warto być fair, bo ktoś to obróci przeciwko tobie, że ludzie potrafią wbić nóż w plecy, że nikt mnie nie chce, że jestem odrzucona, że "nie" zwyczajnie boli. Tamtego dnia straciłam bardzo ważną część siebie, która chciała budować relacje i przynależeć do grupy. Odbudowywałam siebie mozolnie przez wiele lat. Nie od razu to się stało! Prawdę mówiąc, zaczęłam się za to zabierać dopiero koło czterdziestki, bo wcześniej nie myślałam, że w ogóle mam z tym problem…

Równie prawdopodobne jest, że ktoś z czytelników przypomina sobie z własnego życia wydarzenie diametralnie przeciwne - taki dzień, w którym czuł swoją wartość "na maksa", gdy cokolwiek by się nie zdarzyło, był w swoich oczach skałą: wiedział dokładnie, co powiedzieć, jak zareagować, jak się zachować.

Dla mnie takim dniem był dzień mojego ślubu. Dokładnie wiedziałam, czego chcę. Wiedziałam to już na etapie planowania całej uroczystości. Byłam pewna, jaką chcę założyć sukienkę, ilu księży będzie na ślubie, kto będzie grał oraz kogo zaprosimy na wesele. Już w czasie pierwszej rozmowy powiedziałam rodzicom, że nie chcę zapraszać na wesele żadnych cioć i wujków, których na oczy nie widziałam, i że sala weselna ma być pełna naszych przyjaciół, bo to jest nasze wesele. Rodzice to rozumieli, choć wiedziałam, że musi to być dla nich trudne. Niektórzy z dalszych krewnych obrazili się na nich śmiertelnie.

Gdybym miała opisać samą siebie w tamtym dniu, to powiedziałabym, że stałam wówczas na obu nogach. Nic, dosłownie nic nie było w stanie mną zachwiać: "Tak ma być! Tego chcę! Tak ma to wyglądać!".

W tamtych czasach panowała moda na sztuczne stroiki we włosach, a ja powiedziałam do kwiaciarki: "Proszę mi zrobić stroik z żywych kwiatków". Ona na to: "Ale tak się nie robi…", a ja: "Na pewno da się zrobić". Miałam wyrysowane w głowie wszystko - każdy detal. To nie było tak, że od dziecka marzyłam o tym, jak będzie wyglądał mój ślub. Nie! Ja po prostu uznałam, że dla mnie ślub jest tak ważną uroczystością, że nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek miał się w nią wtrącać.

Opowiadam o tym celowo, bo moje podejście do własnego ślubu może być dobrą wiadomością dla każdego, kto boryka się z niskim poczuciem własnej wartości. Skoro ja - przez lata żyjąca w cieniu samej siebie, z poczuciem odrzucenia, z wdrukowanymi przez dorosłych zawstydzającymi mnie "zaklęciami" - byłam w stanie w dniu ślubu zakomunikować światu, czego chcę, a czego nie chcę, to naprawdę wszystko jest możliwe.

Fragment książki Izabeli Antosiewicz: "O poczuciu własnej wartości. Jak docenić i pokochać siebie"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Odbudowanie własnej wartości to kwestia naszego być albo nie być na tym świecie
Komentarze (1)
OD
~Ola D.
6 maja 2024, 13:44
Istotną rolę, we wzmacnianiu w nas poczucia własnej wartości odgrywają nas rodzice, ale jeśli oni sami nie mają poczucia własnej wartości...