Dlaczego tyle małżeństw się rozpada?

(fot. unsplash.com)

Jakie wyrazy padają najczęściej, gdy moi pacjenci opowiadają o swoich małżeńskich problemach? Odkryłam, że bardzo często pojawia się jedno słowo - mówi psycholożka.

Ada Kwiatkowska: Coraz trudniej być razem do końca życia. Martwi się pani czasem o współczesne małżeństwa?

dr Maria Popkowicz-Ciesielska: Nawet całkiem często się martwię. Od bardzo wielu lat towarzyszę parom i jestem świadoma, jak wiele ogromnych problemów mogą one przeżywać... Mówi się, że lepiej jest teraz, bo kiedyś babcia musiała się męczyć z dziadkiem tyranem, a dziś mogłaby się po prostu rozwieść. A ja nie wiem, czy nie więcej łez wylewa się obecnie z powodu olbrzymiej ilości rozwodów niż kiedyś z tego powodu, że co któreś małżeństwo żyło nieszczęśliwe, ale nie umiało się rozejść.

Dlaczego w przeszłości rozstanie nie było takie proste?

DEON.PL POLECA

Dawniej istniały poważne siły dośrodkowe. Przekaz, jaki otrzymywali małżonkowie, był jasny: macie być razem. Tak kazali rodzice. Tego oczekiwali sąsiedzi. To mówiła religia, którą bardzo poważnie, poważniej niż teraz, traktowano. Mogło tak być, że przez te siły dośrodkowe jakaś para całe życie się bardzo męczyła. Ale w tej chwili ilość rozwodów świadczy o tym, że doszło do przechylenia szali w drugą stronę, co też rodzi wiele bólu, smutku, łez, a nawet może prowadzić do depresji.

Sądzi pani, że decyzje o rozstaniu podejmowane są zbyt szybko?

Tak sądzę. A nawet znam młodych ludzi, którzy już przed ślubem obiecują sobie wzajemnie, że wycofają się z więzi, jeśli któraś ze stron poczuje, że mniej kocha. W ten sposób odbierają sobie szansę na rozwiązanie pierwszego kryzysu. Wolą w takiej
sytuacji wycofać się z ambitnej drogi wspólnego życia. Myślę, że do małżeństwa powinno się podchodzić bardziej poważnie. Kiedyś zastanawiałam się nad tym, że nie ma sakramentu rodzeństwa, nie ma sakramentu rodzicielstwa, ale jest sakrament
małżeństwa. To oznacza, że ten rodzaj więzi to naprawdę wyjątkowe zadanie. Duża sztuka. I jak każda ambitna sztuka ma swoje trudne reguły. Przestrzeganie tych zasad służy trwałości.

To co robić, żeby ze sobą nie tylko wytrzymać, ale żyć szczęśliwie?

Zawsze warto pamiętać, że z reguły współczesne małżeństwa nie tworzą się w wyniku przymusu. Mamy już za sobą epokę, kiedy to rodzice wybierali współmałżonka. Dzisiaj sami dokonujemy wyboru, a człowiek, z którym się złączyliśmy, jest do nas podobny, a więc jest tą drugą połówką jabłka.

I na tym można budować.

Tak. Różnice są tylko w zewnętrznych formach zachowań, ale gdzieś w środku małżonkowie mają dużo wspólnego. Może się na przykład zdarzyć, że oboje w dzieciństwie czuli się za mało kochani i w życiu dorosłym chcą ten brak miłości nadrobić. Tylko obierają różne strategie. Ona staje się trochę takim lizuskiem wobec świata. On chce być zawsze szanowanym szefem. Ale tak naprawdę oboje czują podobnie. Każde na swój sposób ratuje się przed „niedokochaniem”, przed samotnością. Jeśli o tym porozmawiają, poczują, że są bardzo podobni, tylko mają inne środki zaradcze. Zaczną się ze sobą zaprzyjaźniać i na denerwujące ich do tej pory nawyki partnera popatrzą serdecznie, a nawet ze współczuciem. Siła wzajemnej krytyki maleje, a życzliwość rośnie. Tą wspólną słabością może być matryca, że tylko praca przynosi szczęście, że ambicja jest najwyższą wartością, że świat jest zagrożeniem, że...

Zrozum i pokochaj wady współmałżonka, zanim będzie za późno?

I zacznij działać, zanim będzie za późno. Jeśli dla męża środkiem zaradczym na jego kompleksy jest pajacowanie, imponowanie otoczeniu za wszelką cenę, to żonę może to bardzo denerwować. Ale jeśli będzie wiedziała, że jest to jego sposób na kompleksy, wyćwiczony i stosowany latami, jeszcze zanim się poznali, to jest się w stanie tym wzruszyć. A jak się wzruszy, to z miłością mu powie, żeby nie przesadzał z tym środkiem zaradczym. On wtedy łatwiej przyjmie takie zdanie, bo będzie wiedział, że to jest rada przyjaciela, kogoś, kto mu dobrze życzy i w pełni go rozumie. Dzięki trosce i miłości żony będzie spokojniejszy.

Zrozumienie własnych błędów i przyznanie się do nich ma sens, także wtedy, gdy para się rozstanie.

Przyjaźń w małżeństwie to chyba w ogóle dobry pomysł.

Trzeba jednak pamiętać, że relacje ze współmałżonkiem rządzą się innymi prawami niż relacje z przyjacielem. Przyjacielowi życzę, żeby żył jak najszczęśliwiej, ale nic się nie stanie, jeśli będzie to robił z dala ode mnie. Mogę go wspierać, dodawać wiary w siebie, zachęcać do rozwijania talentów, podejmowania ryzyka, nawet jeśli będziemy mieszkać daleko od siebie. Natomiast w małżeństwie chodzi o to, żeby żyć, robić coś razem. Dzielić ze sobą przestrzeń i zadania, pamiętając, że każde działa dla wspólnego dobra. Ona jest np. dobra w kontaktach towarzyskich, więc organizuje im spotkania. On sprawdza się w sporcie, więc dba o ich kondycję. I nie jest dobrze, gdy w takiej sytuacji pojawia się zazdrość o wyniki, chęć udowodnienia, że jest się w czymś tak samo dobrym jak współmałżonek. Pozwólmy sobie wzajemnie na mistrzostwo w różnych dziedzinach, nagradzajmy
się za to, wspierajmy w tym i w ten sposób bądźmy razem.

A co w sytuacji, gdy jedno z małżonków musi wyjechać w poszukiwaniu pracy, a drugie nie może mu towarzyszyć?

Trzeba wtedy wiedzieć, że rozstajemy się, żeby potem być razem. Taki paradoks. Oboje małżonkowie powinni o tym myśleć w ten sposób – wyjazd ma służyć ich więzi, pomóc w budowaniu dalszej wspólnej przyszłości. Jeśli ktoś wyjeżdża, bo brakuje pieniędzy, to kiedy już je zarobi, wraca. Chce wrócić, bo kocha i tęskni. Wie, że jest kochany i jest obiektem tęsknoty. Nie wyjechał po prostu po pieniądze, ale żeby im się później lepiej żyło we dwójkę. Jak się ma w głowie taki obraz, to wzmacnia się siły dośrodkowe – to wszystko, co służy trwałości małżeństwa.

Dlaczego ludzie się rozstają?

Myślę, że wiele decyzji jest podejmowanych zbyt pochopnie i w oparciu o słabe przesłanki: bo motylki w brzuchu przestały latać, bo jesteśmy dwiema odrębnymi osobowościami…

A poważniejsze powody?

Zastanawiałam się kiedyś, jakie wyrazy padają najczęściej, gdy moi pacjenci opowiadają o swoich małżeńskich problemach. Odkryłam, że bardzo często pojawia się słowo: obietnica. Każdą relację zaczynamy z jakimiś oczekiwaniami. Mamy nadzieję na ich spełnienie i trudno nam znieść rozczarowanie. Zwłaszcza wtedy, gdy czujemy, że ktoś nam coś obiecał i nie spełnił obietnicy. Co jakiś czas może się powtarzać sytuacja, w której mamy przeświadczenie, że ktoś nas zawiódł. Nie odpowiedział na nasze pragnienia, choć obiecywał coś innego.

Rodzi się wtedy rozgoryczenie i to zatruwa związek?

Tak, ale zdarza się, że problem nie tkwi w niespełnionej obietnicy, a w nieczytelnym wyrażaniu oczekiwań. Często ten, który o coś prosi, robi to bardzo niejednoznacznie. W zasadzie druga strona musi się domyślać, czego ten ktoś potrzebuje. Pewna pani opowiadała mi, że bardzo chciała pojechać w góry i prosiła o to męża. On wszystko zorganizował, przygotował narty, zaprosił przyjaciół, pojechali gromadnie, ale była rozczarowana. Chciała być z nim sam na sam, a on zabrał innych ludzi! Tylko dlaczego mu tego nie powiedziała? On przecież chciał spełnić marzenie żony. Postarał się, zrobił wszystko, czego chciała, ale w efekcie
nie zobaczył jej radości. Było mu smutno. Jednak w gabinecie to żona się żaliła, że mąż nie spełnił obietnicy. Nie widziała, że to ona wprowadziła go w błąd.

Sami przyczyniamy się do nieszczęść, o które oskarżamy współmałżonka?

W ogóle jesteśmy ekspertami od wad drugiej strony. Im gorzej dzieje się w małżeństwie, tym nasza świadomość w tym względzie rośnie. O wadach męża, żony wiemy wszystko. Możemy o nich opowiadać godzinami wszystkim, także psychologowi. Często zresztą nasza diagnoza jest słuszna, ale tą metodą nie rozwiążemy żadnego kryzysu. Trzeba zacząć od siebie. Zdarza się, że moim pacjentom w takiej sytuacji mówię: „Ja pana nie prześcignę w tym, ile bólu sprawia panu żona. To są pana łzy, pana nieprzespane noce, pana nerwy i ja w tym nigdy nie będę lepsza. Ekspertem od bólu, jaki pana żona panu sprawia, jest i będzie wyłącznie pan. Natomiast ja mogę być ekspertem od tego, o czym już dawno pan zapomniał – ile bólu pan sprawia swojej
żonie”. To samo mówię do żony.

Mocne zdanie.

I warto je sobie czasem samemu powiedzieć. Zwłaszcza, gdy chce się uratować małżeństwo. To bardzo ludzkie nie myśleć o własnych winach w sytuacji, gdy jest się wyczerpanym wadami drugiej strony, bardzo zranionym. Jednak to jest konieczne, żeby wyjść z kryzysu. Trzeba znaleźć czas, żeby usiąść i pomyśleć, co samemu zrobiło się źle, w tym, w tamtym, w owym... A jak już się to odkryje, trzeba iść do drugiej strony i powiedzieć: „Wiesz co, ja robię różne złe rzeczy”. To jest początek wielkiego dobra. Oczywiście, takie wyznanie winy może się spotkać z niedowierzaniem. Druga strona może uznać, że to jakaś nieszczera manipulacja. Nie wolno wtedy rezygnować. Jeśli nie wycofamy się własnego aktu skruchy, współmałżonek poczuje się zwolniony z pozycji jedynego winowajcy, zyska siłę, żeby odpowiedzieć: „Ja też mam wady”. Naprawdę warto to praktykować: zatrzymać uczucie żalu i złości na drugą osobę i skupić się na własnych wadach.

Każdą relację zaczynamy z jakimiś oczekiwaniami. Mamy nadzieję na ich spełnienie i trudno nam znieść rozczarowanie.

To chyba jest skuteczne tylko wtedy, gdy istnieje cień szansy, że drugiej stronie także zależy na uratowaniu związku.

Bardzo często, gdy jakaś para odwiedza mój gabinet, to jedno chciałoby, żeby psycholog wreszcie wytłumaczył drugiemu, że trzeba się rozstać, a drugie chciałoby, żeby psycholog wbił w głowę pierwszemu, że trzeba się pojednać. Jednak pojednać nie
zawsze znaczy zostać dalej razem. Zrozumienie własnych błędów i przyznanie się do nich ma sens, także wtedy, gdy para się rozstanie.

Czasami zaleca pani rozstania?

Ja przede wszystkim chcę, żeby ludzie, którzy przyszli do mnie, naprawdę zrozumieli przyczynę swoich problemów. Jeśli odkryją ich źródła, to bardzo możliwe, że kryzys, jaki przeżywają, skończy się i będą w stanie żyć szczęśliwie dalej. Ale to oni podejmują decyzję, czy chcą jeszcze być razem, nie ja. Może się okazać, że są sobą tak zmęczeni, że chcą się rozstać. Ja pracuję nad tym, by bez względu na późniejsze decyzje, oni mogli się ze sobą pojednać.

Co to oznacza w praktyce?

Zrozumienie problemu, który towarzyszył tej parze. Jeśli się go nie zrozumie, to pomiędzy tym dwojgiem będzie ciągle źle. Nawet gdy się rozstaną, ten problem może się powtarzać w następnym związku. Jako psycholog staram się im pomóc zobaczyć, co złego każde z nich robiło we wzajemnej relacji. Narzekania na drugą stronę są pierwszą myślą, która nam przychodzi do głowy, ale one nie pomogą w budowaniu przyszłości. Tylko wtedy, gdy wiem, co robię niewłaściwie, mogę nad sobą pracować i nie powtarzać wcześniejszych błędów. Jeśli oboje spróbują przyjrzeć się sobie z uwagą, poszukają dróg pojednania, to nawet jeśli się rozstaną, będą mogli bez wzajemnej agresji popatrzeć w przeszłość, bo sobie w czymś bardzo przyjacielsko pomogli. Rodzi się wdzięczność za to, że przy sobie dojrzeli i każde jest o coś mądrzejsze. To jest „usensownienie” wspólnej historii, która zakończyła się rozpadem związku. Dużo lepiej jest „usensownić” przeżyty razem czas, niż myśleć, że się go straciło. I naprawdę tego „usensownienia” związku życzę każdemu, kto przeżywa jego rozpad. Ono pozwala spojrzeć wzajemnie na siebie po paru latach z serdecznością, a nie z nienawiścią. Warto myśleć o tym, co zawdzięczam drugiemu. Taki wzajemny stosunek do siebie daje też szansę dzieciom rozwodników na mniej bolesne przeżywanie ich rozstania. Więcej, daje im szansę na uchronienie się przed powieleniem słabości rodziców. Ale trzeba też pamiętać, że właśnie dzięki temu, że zrozumiem własne błędy, związek ma szansę się rozwijać, dalej trwać, a ja zły czas mogę nazwać minionym i rozwiązanym kryzysem. Tak efektywnie przeżyty kryzys wzbogaca związek. Nie osłabia go.

* * *

dr Maria Popkiewicz-Ciesielska – kobieta zarażająca swoją życzliwością, niosąca pomoc. Na co dzień robi to zawodowo, prowadząc gabinet psychoterapii we Wrocławiu. Psycholog kliniczny i emerytowany nauczyciel akademicki; pracowała w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie obroniła doktorat na temat zachowań człowieka w sytuacjach kryzysowych. Przez wiele lat prowadziła nauki dla narzeczonych oraz pomagała rodzinom w przezwyciężaniu kryzysów i konfliktów.

* * *

Fragment książki "Kawa z psychologiem" (wyd. 2Ryby)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego tyle małżeństw się rozpada?
Komentarze (4)
AK
~Adam Kowalski
6 lutego 2020, 11:21
Jak między mną i żoną zaczęlo się psuć to szukaliśmy pomocy. Padło na internetową platformę avigon, bo żadne z nas nie chciało osobiście iść do psychologa. Taka terapia, jak można sobie w domu siedzieć i rozmawiać jest bardziej komfortowa. Psycholog pogadał z nami i pomógł nam zrozumieć własne odczucia. Teraz już jest lepiej, bo znowu potrafimy się dogadać.
AS
~Anna Sz
4 lutego 2020, 19:15
A moim zdaniem problemem jest również brak pomocy. Jeśli już jest to zazwyczaj płatna. Sama próbowałam ratować moje małżeństwo - nie byłam w stanie sama tego zrobić , chciałam prosić o pomoc. Niestety nawet w katolickich instytucjach porady i terapię były płatne. Początkowo płaciłam , ale potem zwyczajnie nie było mnie stać. Kiedy prosiłam o pomoc kapłanów to odbijałam się od ściany i zamiast pomocy jeszcze bardziej pogrążałam się w bezsilności , zwłaszcza gdy od jednego kapłana usłyszałam "widziałaś za kogo wychodziłaś , takiego wybrałaś to z takim się męcz". Może warto się zastanowić jak pomóc a nie tylko skupiać się na liczbach i wieku małżeństw , które się rozpadają . Najpierw Kościół i inne instytucje zostawiają nas samych a potem dziwią się, że jest tyle rozwodów.
TP
The Psychologus
5 lutego 2020, 08:10
Ośrodek Interwencji Kryzysowej, Poradnia Zdrowia Psychicznego etc. jest wiele form bezpłatnej pomocy
PO
Paweł Obyrtacz
3 lutego 2020, 23:02
Bo nie umiemy kochać?