"Już cztery lata po ślubie i bez dzieci? Na co czekacie?"
Pamiętam, jak razem z moją żoną staraliśmy się o dziecko. Pierwszy rok po ślubie to była sielanka i cieszenie się sobą. Przyszedł jednak czas, kiedy oboje chcieliśmy, żeby nasza rodzina się powiększyła. Byliśmy absolutnie przekonani że nie będzie z tym najmniejszego problemu.
W końcu jesteśmy zdrowi i w pełni życia. Rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Minął rok i nic. Minął drugi rok i też nic. Zaczęły się wizyty u lekarzy, badania i tak dalej. Bieganie po szpitalach można jeszcze znieść, ale najgorsze były docinki rodziny i znajomych w stylu: „No kochani, już cztery lata po ślubie i bez dzieci? Na co czekacie? Już najwyższy czas”.
Niestety ci, którzy wygłaszali takie mądrości, nie wzbili się na wyżyny swojej inteligencji i nie pomyśleli, zanim to powiedzieli. Skąd wiesz, czy dla tych, w których celujesz swoim jakże przenikliwym komentarzem, temat ten nie jest źródłem ogromnego bólu? Tak, to czasami był wręcz fizyczny ból, gdy mijał kolejny miesiąc, a poczęcia nie było. Pamiętam, że gdzieś w okolicy piątej rocznicy naszego ślubu, zadawałem Bogu pytania: Czego ty ode mnie chcesz? Dlaczego nie chcesz pomóc nam, tym, którzy postawili Cię w centrum swojego życia? Co z Ciebie za Bóg? […]
Całe szczęście, że małżeństwo to wspólna droga. Gdy jedno upada, drugie ciągnie je do góry. Tak było w naszym przypadku. Dopiero, gdy dotarło do nas, że małżeństwo nie polega tylko na posiadaniu dzieci, a jego wartości nie mierzy się liczbą potomstwa, trochę zeszło z nas ciśnienie. Nie minęło wiele czasu i okazało się, że moja żona jest w ciąży. Dziś mamy synka, którego uśmiech rozwiewa wszystkie złe wspomnienia.
Nie wiem, co bym wtedy zrobił gdyby nie wiara. Nie wiem, jak wyglądałoby nasze małżeństwo, gdybyśmy nie opierali go na Jezusie Chrystusie. Nie wiem, czy przetrwalibyśmy nasz pierwszy małżeński kryzys, związany z długimi staraniami o dziecko. Nie wiem… a może nie chcę wiedzieć. Wiem natomiast, że jeśli swoje życie buduje się na fundamencie, jakim jest Jezus Chrystus, nie ma takiego kryzysu, przez który nie można by było przebrnąć. Nie ma upadku, po którym nie można by było wstać. Nie ma… po prostu nie ma.
Wiara jest tą przestrzenią mojego życia, którą wpuściłem w każdy element jestestwa, w każdą wielką i małą rzecz, którą robię. Dzięki niej potrafię pójść nawet wtedy, gdy pójść nie chcę. On powoduje, że chce mi się żyć, wtedy kiedy już mi się nie chce. Gdy dopada mnie lenistwo i bezsens, który wydaje się nie mieć końca, On, w Słowie Bożym, które jednak po coś nam zostawił, motywuje do działania. Myślę że On po prostu, nie lubi lenistwa.
***
Tekst pochodzi z bloga przerwanazycie.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł