Nie jesteś już kobietą mojego życia
Wziął dzień urlopu i przejechał 30 kilometrów, żeby się ze mną spotkać. Pół roku temu przyjechał z żoną na jedną z moich konferencji. Młode małżeństwo, dziecko w drodze. Mają za sobą długi okres narzeczeństwa i głębokiej formacji. I nagle, trzy miesiące temu, dramatyczny sms od żony.
Oddzwoniłem do niej. Zobaczyliśmy się w miejscowości, w której mieszka, przed jednym z moich wykładów. Widać było, że cierpi, twarz miała wychudzoną, wyczerpaną. Opowiedziała mi o nagłym, dziwnym zachowaniu męża: późne powroty z pracy, nieprzyjazne nastawienie, kłótnie o byle co. A potem wyznanie: zakochał się w innej kobiecie.
Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. Zdezorientowana, szukała nieprawdopodobnych wyjaśnień, a on wyprowadził się z domu. Okropna sytuacja.
To od niej dostałem numer telefonu nieuchwytnego męża. Wysłałem do niego wiadomość, deklarując gotowość wysłuchania go bez oceniania. Odpowiada mi nieoczekiwanie, prosząc o pilne spotkanie. Teraz siedzi naprzeciwko. Pociągła twarz, kilkudniowy zarost. Proszę o osobny stolik w barze i dostaję go. Przy kawie i ciastku otwiera się przede mną. Tryska energią. Tak, zakochał się, czuje się wspaniale, jest szczęśliwy, jakby nie był sobą, nic już nie rozumie.
Przybiera agresywny ton: dobrze zrobił, podjął dobrą decyzję, wcześniej jego życie było fikcją, nikt nie ma prawa go oceniać. Żona udawała, że nie widzi kryzysu, który przeżywali od wielu lat.
Pozwalam mu mówić, wiem, że w podobnych sytuacjach próby sprowadzenia na ziemię są tylko niepotrzebną stratą czasu. Nie przerywam mu przez ponad godzinę. Zadaję tylko kilka pytań, aby lepiej zrozumieć, o co chodzi.
Powoli sytuacja staje się jaśniejsza: nowe obowiązki w pracy, presja ze strony zwierzchników, codzienna, uciążliwa podróż do miejsca zatrudnienia... W takich okolicznościach poznaje ją. Jest piękna, atrakcyjna i dużo młodsza od niego. Poznają się w barze, do którego przychodzą na lunch. Ona umawia go na rozmowę w sprawie pracy, tylko po to - jak później przyznaje - żeby go poderwać. Iskrzy między nimi. On w końcu ulega i przyjmuje zaproszenie.
Ona jest pewna siebie i pozbawiona skrupułów. Wie, czego chce. Już pierwszego wieczora lądują w łóżku. Obecnie jest uwikłany w absurdalną historię, owładnięty namiętnością. Poddał się własnym lękom i fantazjom.
Mówi pospiesznie, jest podekscytowany.
Jest mu przykro z powodu żony (nawet nie nazywa jej po imieniu!), oczywiście będzie płacił na dziecko, ale - upiera się - jego nowa "ona" to jest właśnie "ta". Żona nieustannie go nękała, tłamsiła, zawsze stawiała na swoim, a on jej ulegał, nigdy nie mógł podejmować decyzji, jedynie dostosowywał się do niej. Ma już tego dość.
Człowiek to naprawdę zabawne stworzenie! Nie zauważa, że wpadł z deszczu pod rynnę. Uporczywie twierdzi, że jest zadowolony, jakby chciał mnie przekonać. Według mnie w ogóle nie wygląda na zadowolonego, widzę, ile go to kosztuje. Mówię mu, żeby nie wyrzucał do śmieci dwudziestu lat miłości do żony. Na próżno, on wie, co jest dla niego dobre. Już podjął decyzję.
Wiem z doświadczenia, co może się zdarzyć. Małżeństwo nie jest szczepionką uodparniającą na zakochanie. W przypadku jakichkolwiek rozłamów i trudności ludzie skłonni są wmawiać sobie, że gdzieś tam istnieje inna osoba, która nie sprawi tylu kłopotów. Jak gdyby źródłem problemów byli inni, a nie my sami.
W takiej sytuacji lepiej byłoby z kimś porozmawiać, aby nie pogłębiać podziałów. Jeżeli to możliwe, najlepszym wyjściem byłoby zerwanie wszelkich kontaktów z osobą, która nas pociąga i angażuje nasze siły. Czasami wystarczy zachować dystans, nie spotykać się przez jakiś czas i pozwolić, aby uczucie zgasło niczym zdmuchnięta świeca. Czasami, niestety, presja jest zbyt silna i człowiek ulega. Rozwodzi się i zaczyna życie z nowym partnerem. Tyle że później, znacznie częściej niż się ludziom wydaje, po kilku miesiącach wraca się na właściwą drogę. Prawie zawsze jednak jest już za późno na leczenie ran. Skończył mówić.
Dochodzę do wniosku, że niewiele już da się zrobić w tej okropnej sytuacji. Namiętność, uczucie, popełnione błędy odebrały mu zdolność widzenia. Nie jest w stanie właściwie ocenić sytuacji, nie stać go nawet na odrobinę samokrytyki. Straszna historia. Cudów nie ma: albo był autentyczny wcześniej, albo jest teraz. I nie chodzi tu o kwestię moralną - jak stara się mnie przekonać - lecz o głębokie zagadnienie ontologiczne. Po prostu nie da się popierać dwóch przeciwstawnych stanowisk. Głos sumienia zawsze stara się powstrzymać nas przed upadkiem.
Albo kobietą życia była jego żona, albo jest nią ta obecna dziewczyna, która upolowała przystojnego menadżera. Stawiam wszystko na jedna kartę.
"Wysłuchałem cię i nie wiem, co mam ci powiedzieć. Oczywiście masz prawo do szczęścia, masz już dość zginania karku, chciałbyś samodzielnie podejmować decyzje, nawet jeżeli w tej chwili są one bolesne. Tysiące par dochodzi do wniosku, że się pomyliło, a rozwód nie musi wpływać niekorzystnie na rozwój dziecka. Każdy chciałby być szczęśliwy! A, o ile dobrze rozumiem, przy tej dziewczynie - w przeciwieństwie do twojej żony - czujesz się jak prawdziwy mężczyzna. W porządku. Jeżeli jednak mam być szczery, coś mi się tu nie zgadza. Twierdzisz, że jesteś zadowolony, a tymczasem ja widzę człowieka wyniszczonego cierpieniem. Który z was dwóch ma rację: ten ty, który twierdzi, że jest szczęśliwy, czy ten ty, który ma ochotę płakać?".
Skomentuj artykuł