Rodzina na terapii
Powołaniem małżeństwa jest miłość. Pokochać kogoś oznacza podjąć decyzję. Decyzję na to, by zostać mężem, opuścić swoich rodziców i stworzyć własny dom rodzinny, lub by zostać żoną, odnaleźć swoją kobiecą tożsamość, otworzyć się na drugiego człowieka.
"Dzieci, które się obdarza szacunkiem, uczą się szacunku.
Dzieci, którym się służy, uczą się służyć słabszym.
Dzieci, które się kocha takimi, jakimi są, uczą się tolerancji.
Miłość (...) rozwija się jedynie z doświadczenia bycia kochanym"
(Alice Miller)
Miłość jest jednocześnie i źródłem, i celem naszego życia. Jest tą najbardziej podstawową i pierwotną potrzebą, wokół której konstytuuje się wszelkie życie, wszelkie działanie.
W planach stwórczych dziecko rodzi się z podwójnej miłości: miłości Boga do człowieka i miłości ludzkiej - mężczyzny i kobiety: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem (Rdz 2, 24). Powołaniem pary małżeńskiej jest miłość: nie tylko zakochanie - a więc doświadczanie silnych i przyjemnych uczuć, ale decyzja. Pokochać kogoś oznacza podjąć decyzję. Decyzję na to, by zostać mężem, czyli opuścić swoich rodziców i stworzyć własny dom rodzinny, lub by zostać żoną, a więc odnaleźć swoją kobiecą tożsamość, otworzyć się na drugiego człowieka.
Dobrze, gdy dziecko przychodzi na świat w takiej właśnie sytuacji - z radością oczekiwane i przyjęte przez kochających się rodziców, jako owoc ich miłości, zaproszone na ten świat nie dla swoich własnych celów - by wypełnić osobistą pustkę, nadać życiu sens, zabezpieczyć starość - ale z nadmiaru, z miłości. Nasza odpowiedzialność w sprawach związku z drugim człowiekiem i płodności jest dlatego tak ważna, że przez podjęcie tej odpowiedzialności lub jej brak obdarzamy swoje przyszłe dziecko tym, czego na początku życia najbardziej potrzebuje lub je tego pozbawiamy.
Czego bowiem potrzebuje dziecko, gdy się rodzi? Miłości. Miłość rzeczywista, ciepła, czuła i bliska - to jego podstawowy pokarm. Ciąża i pierwsze półtora roku życia dziecka to okres jego ogromnej zależności od matki, czas życia w specyficznej, pierwotnej symbiozie z nią. W pierwszych tygodniach życia niemowlę potrzebuje bliskiej, fizycznej obecności matki, kontaktu z jej ciałem, zapachem, odgłosem bicia serca, częstego karmienia piersią.
Nie zawsze kobiecie jest łatwo podjąć takie wyzwanie. Nie zawsze młody tato potrafi wspierać swoją żonę w tym okresie i pogodzić się z przejściową zmianą swojego miejsca. Przyjście na świat dziecka jest dla młodej pary małżeńskiej czasem bardzo trudnym - oto z zafascynowanych sobą, zakochanych męża i żony, przyjaciół, kochanków stają się rodzicami. W tym okresie trzeba uwolnić się z zapatrzenia w siebie, skupienia na sobie i podjąć całkiem nowe zadanie. Nie uczymy się bycia rodzicami, często brak nam podstawowej wiedzy psychologicznej, dotyczącej rozwoju człowieka, a wychowanie dzieci to trudna i odpowiedzialna praca. Nieraz przepełnia nas bezradność, niepokój, niepewność, brak wiary we własne siły. Chcemy dobrze - kochamy przecież swoje dzieci - ale brak nam umiejętności i kompetencji, by wypełnić stojące przed nami zadanie.
Wychowywanie własnych dzieci staje się szczególnie trudne, gdy w dzieciństwie zostaliśmy zranieni przez naszych rodziców. Nie chodzi tu oczywiście o popełnianie błędów wychowawczych. Wszyscy rodzice od czasu do czasu je popełniają. Nie sposób być cały czas otwartym emocjonalnie, zawsze cierpliwym, zawsze znajdującym wyjście z każdej sytuacji. Chodzi o te sytuacje, w których negatywne wzorce zachowań dorosłych w sposób stały i systematyczny oddziałują na dziecko, oraz o takie dramatyczne wydarzenia, które nawet będąc jednorazowe, ranią głęboko i trwale. Nikt z nas, dorosłych, nie jest odpowiedzialny za swoje zranienie. Na początku, czyli w dzieciństwie, zawsze jesteśmy ofiarami. Nie możemy się obronić. Ale miejsce zranienia w nas, jeśli pozostaje nierozpoznane lub nieuświadomione, jeśli jest zastępczo kompensowane - staje się miejscem "chorym".
Możemy sobie tego dawnego cierpienia i związanych z nim uczuć lęku, buntu, smutku, rozpaczy, nienawiści nie uświadamiać, ale to niestety nie oznacza, że tych uczuć w nas nie ma. Są i działając niejako z ukrycia, niszczą nasze dorosłe relacje - te najbliższe, a więc właśnie małżeńskie i rodzicielskie.
Taki jest psychologiczny punkt widzenia. Patrząc z perspektywy duchowej, można powiedzieć, że miejsce zranienia staje się miejscem grzechu. To tam bowiem, gdzie zostaliśmy skrzywdzeni, w najgłębszym miejscu naszej istoty, w bólu, rodzi się chęć odwetu, niszczenia, dominacji, przywłaszczania itd. Cytowana na wstępie Alice Miller mówi: "Przychodzimy na świat z jakimiś skłonnościami, talentami, mamy też za sobą historię dziewięciu miesięcy, ale to, co się dzieje z nami dalej, zależy od środowiska, czyli na początku - od rodziców. Ja im chcę pomóc, a nie oskarżać. Próbuję ich informować, żeby im dać szansę. Tylko muszą przejść przez ból
ujawnienia tego, co sami przeżyli w dzieciństwie i co oddają swoim dzieciom".
Niedawno zgłosiła się do mnie na terapię pewna trzydziestoletnia kobieta. Poszukiwała pomocy, ponieważ często i w sposób gwałtowny złościła się na swoją trzyletnią córeczkę. Miewała potem poczucie winy, oskarżała się, postanawiała zachować spokój, ale nic nie pomagało. Nadal niemal wszystko w jej małej córeczce ją denerwowało. Kiedy jej powiedziałam, że nie ma na to "cudownej tabletki" oraz że musiałybyśmy przyjrzeć się jej dzieciństwu i spróbować przypomnieć sobie, przyjąć i zrozumieć to, co zdarzyło się w jej własnym życiu - zgodziła się, chociaż początkowo z niechęcią i niedowierzaniem. Podjęłyśmy terapię. Okazało się, że pacjentka od wielu lat starała się zapomnieć o swojej przeszłości, lecz nigdy z nikim o niej nie rozmawiała. Była córką alkoholika. Ojciec na zewnątrz spełniał swoje życiowe role: pracował, był szanowanym obywatelem, a w domu po pijanemu ubliżał swojej żonie i bił ją. Pacjentka od najmłodszych lat uczestniczyła w tych awanturach, odciągała ojca, ratowała matkę, a potem długie godziny ją pocieszała. Nigdy nie mogła tak naprawdę być dzieckiem.
Dzieciństwo zostało jej okrutnie odebrane. Dźwigała na swoich dziecięcych barkach ciężar odpowiedzialności za rodziców i za ich relacje. W czasie sesji terapeutycznych, opowiadając o tym, przeżywała - ale teraz już nie w samotności - smutek, rozpacz, wściekłość. Z czasem uświadomiła sobie, że to, co tak bardzo utrudniało jej relację z własną córeczką - to nagromadzony gniew w stosunku do swoich własnych rodziców: do brutalnego ojca i bezbronnej matki; gniew, który uruchamiał się w różnych drobnych sytuacjach i wybuchał z niekontrolowaną siłą. Kobieta uświadomiła sobie także, że była po prostu zazdrosna - zazdrościła córce szczęśliwego i spokojnego dzieciństwa, a więc tego, z czego ją samą kiedyś okradziono. W miarę postępowania terapii jej relacja z córeczką stawała się spokojniejsza. Mogła odczuwać mocniej i wyraźniej miłość do niej, a zdenerwowanie czy złość stawały się adekwatne do realnych sytuacji.
Wielu z nas ma do przebycia taką drogę bądź przez podjęcie terapii psychologicznej bądź w aspekcie bardziej duchowym niż psychologicznym: przejście drogi uzdrowienia wewnętrznego. "Różnie reagujemy na zranienia: te, które potrafiliśmy odpowiednio przeżyć, pozwalają nam wzrastać; skrywane pozostają aktywne bez naszej wiedzy i wypaczają nasze zachowanie; zakażone prowadzą w złym kierunku". "Uleczenie wymaga powrotu do przeżyć z dzieciństwa i uświadomienia sobie sposobu, w jaki mogło dojść do zakażenia. Dopiero wówczas możliwe będzie odrzucenie fałszywych poglądów i przygotowanie miejsca na przyjęcie Słowa".
Podjęcie psychoterapii jest niejednokrotnie niezbędne, by zrozumieć siebie, rodziców, swoje relacje, by oddzielić przeszłość od teraźniejszości, uwolnić się od jej negatywnego wpływu, nadać sens swojemu życiu.
Pozostając w kręgu tematyki zranionego i skrzywdzonego dziecka, spróbujmy - nie ograniczając się tylko do oczywistej patologii - prześledzić główne rodzaje źródeł zaburzeń relacji rodzice - dziecko, główne obszary, w których dzieci mogą zostać zranione.
Zależność, nadopiekuńczość, kontrola
W pierwszym okresie życia dziecko potrzebuje bardzo bliskiego, opartego na pełnej zależności, opiekuńczego związku z matką. Dzieci, które tego nie zaznały, które nie mogły przywiązać się do jednej osoby, które np. były w okresie pierwszego roku życia pod opieką wielokrotnie zmieniających się opiekunek, jako osoby dorosłe będą wykazywały wiele zaburzeń. Mogą mieć przede wszystkim trudności z budowaniem stałych relacji, pragnąc ich i jednocześnie się ich lękając.
Z kolei jednak tak bliski, symbiotyczny związek z matką trwający zbyt długo i zbyt intensywnie staje się również źródłem poważnych zaburzeń. Dziecko bowiem nie może się wtedy rozwijać, usamodzielniać, zdobywać potrzebnych rozwojowo doświadczeń. Przesadna opiekuńczość, a co się z tym łączy przesadna kontrola sprawia, że dzieci stają się bezradne i bojaźliwe oraz pozostają w ścisłej zależności od rodziców. Taka nadopiekuńczość jest w istocie dominacją i niezgodą na to, że dziecko nie jest moją własnością i że zadaniem rodziców jest wychowanie człowieka niezależnego, który ma ich kiedyś opuścić. Otaczane nadopiekuńczością dziecko tłumi, a z czasem nie rozpoznaje już swoich pragnień, tracąc oparcie w sobie i nie budując własnej tożsamości. O takich dorosłych mówimy czasem, że mają "nie odciętą pępowinę".
Autorytet, dominacja, zawładnięcie
Jeden z moich pacjentów, czterdziestokilkuletni mężczyzna, który osiągnął wysoką pozycję w życiu zawodowym i dobry status materialny oraz szczęśliwie się ożenił, jest wciąż niespokojny, pełen obaw i nigdy nie odczuwa zadowolenia. O swoim ojcu mówił zawsze, że ojciec bardzo go kochał - tak mówiła mu mama. Ale kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym więcej, opowiedział mi kilka wstrząsających historii. Oto jedna z nich: kiedyś jako dwunastolatek, startując w zawodach pływackich, przeszedł aż do eliminacji wojewódzkich i w zawodach finałowych zajął drugie miejsce. Szczęśliwy i radosny wracał do domu. Reakcja ojca była krótka: "Dlaczego nie pierwsze?". Podobne sytuacje zdarzały się wielokrotnie.
Mój pacjent zdał sobie sprawę z tego, że przez całe życie czuje się tak, jakby wspinał się po drabinie. Zawsze, gdy wydaje się mu, że osiągnął już najwyższy stopień, ojciec pokazuje mu następny.
Jeżeli rodzicielstwo jest oparte na władzy i podporządkowaniu, jeżeli rodzice są krytyczni, wymagający, nie chwalący dzieci, by "się nie zepsuły", by im się w głowach nie przewróciło, tylko chwalący się nimi, nie akceptujący, narzucający swój sposób życia, myślenia, traktujący dziecko jak własność, planujący mu przyszłość - to dzieci takich rodziców jako dorośli żyją zagrożeni zniewoleniem. Boją się dominacji, boją się konfliktów, boją się niezależności. Jednocześnie mogą w infantylny sposób złościć się i buntować.
Równie częsty jest brak autorytetu w rodzinie: rodzice - kumple, bałagan, zamieszanie, brak granic, brak wymagań. Jeżeli rodzice są uzależnieni od pragnień i oczekiwań dziecka, nie umieją mu niczego odmówić, boją się reakcji emocjonalnych, niezadowolenia dziecka; jeżeli spełniają wszelkie jego zachcianki i pozostawiają w jego gestii decyzje nieadekwatne do jego wieku - to efektem takiej postawy rodzicielskiej są ludzie zagubieni, wystraszeni lub przeciwnie - żyjący w poczuciu swojej wszechmocy i nie godzący się na realność i rzeczywistość otaczającego świata. Dzieci takich rodziców mają także trudności w postrzeganiu innych jako podmiotów, a nie przedmiotów.
Zaburzenie ról w rodzinie
Podstawą dobrego funkcjonowania rodziny jest silny i stabilny związek pary małżeńskiej. To on jest fundamentem, na którym może powstawać, budować się i rozwijać rodzina. Wszelkie poważne zakłócenia, a więc brak komunikacji w małżeństwie, samotność żony i męża, rozwód stwarzają niebezpieczeństwo, że ojciec lub matka czy też każde z nich "zaproszą" dziecko do relacji ze sobą, relacji, która nie jest dla niego odpowiednia. Kiedy mąż i żona czują się odrzuceni przez siebie nawzajem, kiedy ich potrzeby nie są zaspokajane w ramach związku małżeńskiego, kiedy są sobą rozczarowani i nieustannie ze sobą walczą - wówczas mogą zbudować w sobie nadzieję, że dziecko zaspokoi ich potrzeby. Matka próbuje wtedy czynić z syna swego sprzymierzeńca, a ojciec uznaje córkę za substytut partnerki. Takie zakłócenie funkcji i ról w rodzinie jest dla dziecka bardzo szkodliwe.
Nie zna ono swojego miejsca. Jego odbiór rzeczywistości może się wahać od poczucia wszechmocy do bezradności, a w przyszłości może mieć wiele trudności z podjęciem swojej roli - kobiety czy mężczyzny.
Oczywista jest dysfunkcyjność rodziny, w której obecny jest problem alkoholizmu. Dziecko osoby nadużywającej alkoholu (lub zażywającej narkotyki) nie czuje się bezpiecznie. Często zbyt wcześnie musi stać się odpowiedzialne za dorosłych i ich uczucia, musi wziąć na siebie funkcję rodzica, gubiąc w ten sposób wzorce ról. Ale to, co jest może mniej powszechnie wyrażane, to tajemnica, która otacza taką rodzinę, stając się jednocześnie jej spoiwem. Osoba uzależniona, zaprzeczając swojej chorobie, i jej współmałżonek, czyniąc to samo, uczą dziecko zaprzeczania własnym odczuciom i wrażeniom. Dziecko, dbając o obraz normalnej rodziny, a jednocześnie będąc coraz bardziej samotne, rozwija w sobie wykrzywione poczucie lojalności. Żyje w nieustannej czujności i lęku przed zdradą swojej rodziny. Boi się, by nikt nie odkrył strasznej tajemnicy.
Z psychologicznego punktu widzenia najbardziej traumatycznym zaburzeniem ról w rodzinie jest przypadek kazirodztwa. Tym mianem można określić wszelkie zachowania dorosłego wobec dziecka mające na celu seksualne zaspokojenie osoby dorosłej. Ci, którzy mieli tego typu doświadczenia w dzieciństwie, przeżywają przez całe życie niezwykle silne poczucie winy oraz uczucia wstydu, zbrukania i zepsucia.
Przemoc fizyczna
Wobec bicia dzieci istnieje wiele sprzecznych opinii. Sporo osób wciąż uważa, że bicie - to skuteczny i dobry środek wychowawczy. Mnie zawsze, gdy o tym mowa, przypomina się anegdota o małym Jasiu. Jaś bije młodszego kolegę w piaskownicy, ojciec wyciąga Jasia, wymierza mu porządnego klapsa i mówi: "Pamiętaj, nie wolno bić młodszych i słabszych".
Bicie dzieci szczególnie mocno ukazuje siłę przymusu powtarzania tego, co się samemu przeżyło. Bijący rodzice najczęściej jako dzieci byli bici i wewnętrznie są emocjonalnie niedojrzałymi dziećmi, pełnymi niekontrolowanego gniewu. Trudno być otwartym i mieć zaufanie do ludzi, jeśli zostało ono w tak jednoznaczny sposób zniszczone przez najbliższych. Maltretowane dzieci muszą uwierzyć w to, że są złe i dlatego są bite. Jako dorośli mają więc poczucie niższości, nie wierzą, że ktoś mógłby je pokochać. Jeśli są ludźmi wierzącymi, trudno im ufać w Boże miłosierdzie i wierzyć, że Pan Bóg naprawdę ich kocha.
Nagła strata
Gdy dziecko traci obiekt miłości, traci jednocześnie swoje podstawowe bezpieczeństwo i przeżywa trudną do opisania panikę i rozpacz. Dzieci w jakiś sposób trwale oddzielone od rodziców (wywiezione na dłuższy czas do dziadków) lub te, których jedno z rodziców zmarło, pozostają głęboko opuszczone i przerażone.
Jeśli nikt z dorosłych nie pomoże im w przejściu żałoby, mogą zostać w sposób trwały wewnętrznie odsunięte i odizolowane od innych ludzi. Jeden z moich pacjentów 50-letni mężczyzna, żyjący w poczuciu samotności i pustki, opowiadał, że gdy miał siedem lat, w wypadku samochodowym zginęła jego mama. Ojciec zawiadomił go o tym mówiąc: "Mama nie żyje, ale spokojnie - nic się nie stało". A babcia dodała: "My już się napłakaliśmy, za ciebie też, ty nie musisz". Oczywiście, że było to powiedziane w dobrej wierze, by zaoszczędzić dziecku bólu, ale mój pacjent, rzeczywiście nigdy aż do czasu swojej terapii nie uronił żadnej łzy z powodu swojego sieroctwa. Nie opłakał swojej mamy, nie pożegnał się z nią, nie rozpoczął nawet procesu żałoby. Pozostał "w stanie zamrożenia", z zamkniętym, złamanym z bólu sercem. Nie mógł więc zbudować żadnej dorosłej relacji i pozostał przeraźliwie samotny. Jego terapia to powolne "odmrożenie", przeżycie smutku, cierpienia, opuszczenia, tęsknoty, może złości - wszystkich niezbędnych etapów żałoby, by zacząć naprawdę żyć.
Kiedy jako dorosłym nie układa się nam z naszymi dziećmi, kiedy mówimy, że są one trudne, że stwarzają problemy, albo kiedy nasze reakcje wobec nich niepokoją nas lub wprawiają w poczucie winy, to częstokroć jest to sygnał, że to właśnie my sami, będąc dziećmi, zostaliśmy zranieni i że to zranienie - choć czasem nieuświadomione - wciąż jest w nas żywe. Może być tak, że żyjemy, nosząc w sobie jakby ukrytą "bombę" - nieznaną, nienazwaną, tajemną, a nasze zranione, zamknięte z bólu serce nie może ani kochać, ani otworzyć się na miłość. Może to powodować także wiele komplikacji w życiu duchowym.
Bóg czeka na każdego z nas jak dobry ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 19-24), ale historia naszego życia mogła tak wypaczyć nasze pojęcie o miłości, zranić i zamknąć nasze serce, że stajemy się niezdolni do otwarcia się na Jego Miłość. W takiej sytuacji dobrym rozwiązaniem może być właśnie psychoterapia. Nie jest to jednak droga prosta. Wymaga odwagi i determinacji stanięcia w prawdzie, odkrycia swych uczuć, dostrzeżenia wielu nowych rzeczy. To droga, na której odkrywamy czasem wielopokoleniowe destrukcyjne przekazy (na przykład: "mężczyźni są zawsze do niczego", "kobieta musi być silna", "małżeństwo nigdy nie przetrwa próby czasu", "dzieci są niewdzięczne", "musisz być lepszy"), które sprawiają, że historie rodzinne wciąż się powtarzają. Podjąć terapię to zatrzymać taką, nieraz dramatyczną, historię rodziny.
W większości sytuacji, gdy rodzice mają z dzieckiem tzw. problemy, dla wielu z nich jest to sygnał, że nadszedł czas zatrzymania się i refleksji. Tylko w nielicznych sytuacjach dziecko potrzebuje terapii, w wielu natomiast przypadkach potrzebują jej jego rodzice.
Gdy rodzice pomogą sobie, gdy - na jednej z wielu możliwych dróg - ich historia życia zostanie przyjęta, zrozumiana, przepracowana czy uzdrowiona - wówczas także ich dzieci będą szczęśliwe.
*Barbara Smolińska (ur. 1951), psychoterapeuta w Laboratorium Psychoedukacji, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, współpracuje z miesięcznikiem "Dziecko".
Skomentuj artykuł