Połóg to nie jest czas na bycie sexy

Połóg to nie jest czas na bycie sexy
(fot. archiwum prywatne)
Wydawnictwo Otwarte / Anna Weber

Wzięłam prysznic. Cały ten „zabieg” trwał niewiarygodnie długo: rozebranie się, załatwienie, pielęgnacja rany. Wszystko to zrobiłam zgarbiona i w tempie dziewięćdziesięcioletniej staruszki, choć i tak czuję się już jak doświadczona.

Zaczynam pisać ten rozdział w drugiej dobie po porodzie. Trzecim. Znowu zaskoczona tym, jak bardzo nic nie wiedziałam o połogu. To znaczy niby wiedziałam. Musiałam przecież wiedzieć, a nawet znać to z własnego doświadczenia, ale chyba zapomniałam, chyba wyparłam razem ze wspomnieniem, czym naprawdę jest poród. Zawsze się cieszę, gdy zachodzę w ciążę.

Oczywiście głównie dlatego, że zostanę mamą kolejnego człowieka, ale raduje mnie również pewien prozaiczny fakt – przez dziewięć miesięcy nie będę miała okresu. A potem w połogu myślę sobie, jak bardzo chciałabym to, co się właśnie dzieje, rozłożyć na raty miesięczne. Piszę to, leżąc na boku (bo w tej pozycji szwy w kroczu ciągną najmniej) tuż po karmieniu, z obolałym brodawkami oraz kurczącą się macicą, i dochodzę do wniosku, że jedyną jasną stroną połogu jest pomlaskujący przez sen Józek, który leży obok mnie. To jest po prostu naprawdę trudny czas.

Z lekcji historii pamiętam bardzo mało, ale akurat to mocno mi się zapisało. W mitologii egipskiej Ozyrys był bogiem świata podziemnego i sprawował sądy nad duszami. Na jednej szali wagi kładł serce zmarłego, a na drugiej pióro. Jeżeli grzechy zmarłego okazywały się cięższe od pióra i przeważały szalę, dusza była skazana na unicestwienie. Nie do końca wiem, czemu akurat to przyszło mi do głowy. Może obraz leżącego na szali serca nieco przypomina mi łożysko, które widziałam jeszcze chwilę temu? To nieco brutalne skojarzenie (na swoje usprawiedliwienie mam jednak to, że piszę w połogu), ale dla mnie jest w nim coś, co ujmuje sedno macierzyńskiej drogi (która rozpoczyna się tą niełatwą triadą: ciążą, porodem i połogiem właśnie).

DEON.PL POLECA


Teraz leżę i marzę, by przeżyć kolejną dobę, kolejne wstanie, karmienie, sikanie.

Waga ma dwie szale i jest bardzo ważne, jakiego wyboru w tym pierwszym okresie dokonamy. Na jednej szali kładziemy ten skarb, dziecko, którym zostałyśmy obdarowane, a na drugiej wszystko, co w związku z tym spadło na nas z dobrodziejstwem inwentarza. Na co skieruję wzrok? To mój wybór, moja decyzja. Jak zmierzę ich wagę? Choć właściwa odpowiedź wydaje się oczywista, to widzę też wyraźnie, jak łatwo zapędzić się w miejsce, gdzie poza trudem i bólem nie widać nic.

Szczególnie końcówka ciąży bardzo mi doskwierała i marzyłam, by już rodzić. Nieco później wyłam do księżyca, by ten poród już się skończył, a teraz leżę i marzę, by przeżyć kolejną dobę, kolejne wstanie, karmienie, sikanie. Byle do jutra, byle do rozpuszczenia szwów, byle do momentu, gdy brodawki się zahartują, macica się obkurczy, małemu odpadnie pępowina. I znowu wydaje mi się, jakbym w tym miejscu utknęła, a przecież to wszystko, na co czekam, zaraz nadejdzie. Musi nadejść. 

Wzięłam prysznic. Cały ten „zabieg” trwał niewiarygodnie długo: rozebranie się, załatwienie, pielęgnacja rany. Wszystko to zrobiłam zgarbiona i w tempie dziewięćdziesięcioletniej staruszki, choć i tak czuję się już jak doświadczona czarownica, która na każdy problem ma zaklęcie czy eliksir. Po raz kolejny doskonale sprawdza się więc butelka z atomizerem, a w niej na zmianę roztwór Tantum Rosa albo nadmanganianu potasu. Kiedy poczułam ból i lekki krwiak na ranie w kroczu, bez zbędnego stresu znalazłam słoiczek o odpowiednim rozmiarze, nalałam do niego ciepłej wody, przyłożyłam i zgrubienie zniknęło (tak, oczywiście, termofor sprawdziłby się równie dobrze, ale nie mam). W nocy niemal automatycznie i po ciemku sięgam po suszarkę, aby „zhakować” wietrzenie krocza.

Ostatecznie połóg nie dotyczy tylko mnie. Wprawdzie tylko ja odczuwam fizyczny dyskomfort, ale moja kondycja ma wpływ na ludzi wokół mnie.

Stanęłam przed lustrem – nie wyglądało to dobrze, ale pomyślałam, że akurat teraz naprawdę mam prawo mieć wylane. To po prostu nie jest czas na bycie sexy. Utwierdziło mnie w tym przekonaniu to, że kichnęłam i w tym momencie poczułam, że może jest tam jeszcze bliźniak, którego nie urodziłam. Tu nie umiem się zdecydować, czy gorsze jest dociskanie poduszki do rany po cesarskim cięciu za każdym razem, gdy się śmiejesz, kaszlesz, kichasz, czy też to uczucie napierania główki na krocze po porodzie siłami natury. Tak czy inaczej: trzeci raz, a tak samo irytujące to wszystko. Kiedy wgramoliłam się w końcu do kabiny i przeżyłam po raz kolejny totalne zaskoczenie tym, że spływająca po piersiach woda może wywoływać taki ból, przyszła do mnie (w końcu!) myśl: tyle razy już tu wchodziłam po normalnym, przeciętnym dniu.

I za chwilę, za moment znowu nadejdzie taki dzień, gdy beznamiętnie wezmę prysznic po kolejnym zwykłym dniu. Te niedogodności to tylko jakiś ułamek moich osiemnastu lat z dzieckiem.

Tylko osiemnastu?! Już mi smutno, że się zaraz skończą, kiedy w ten sposób na to spoglądam.

Ostatecznie połóg nie dotyczy tylko mnie. Wprawdzie tylko ja odczuwam fizyczny dyskomfort, ale moja kondycja ma wpływ na ludzi wokół mnie. Ameryki nie odkryję: różnica pomiędzy pierwszym połogiem a kolejnym jest taka, że w pierwszym można być perfekcyjną, książkową położnicą i „spać, kiedy śpi noworodek”, a w kolejnym ten czas chce się już wykorzystać wartościowo ze starszakami. Inaczej było, gdy wróciłam do domu z pierwszym dzieckiem i niejako mogłam pozwolić sobie na rozsypkę, a inaczej widzę to teraz.

Życie toczy się dalej, a sporą część wydarzenia, jakim jest przybycie nowego członka rodziny, zajmuje niezaniedbywanie pozostałych jej członków. I dobrze, że tak było można. Całe szczęście, że macierzyństwo rozkręca się stopniowo (chyba że rodzą się bliźniaki – czapki z głów przed ich mamami).

To prawda, że teraz całkiem często myślę sobie: „Co to był za problem z jednym dzieckiem?!”, z drugiej strony jednak tamten czas był zdecydowanie bardziej stresujący przez to, że wypływałam na ten przestwór oceanu po raz pierwszy.

Na koniec tych przemyśleń i tak mogłaby zabrać głos mama czwórki, piątki czy siódemki dzieci i powiedzieć: „Trójka dzieci to były wakacje”... I byłaby to prawda, bo pojawienie się dziecka (każdego kolejnego) zawsze jest wyzwaniem, choć nieco odmiennego rodzaju. Pierwsze dziecko nas sparaliżowało. Zaskoczyło jak zima drogowców. Niby byliśmy oczytani, niby mieliśmy pomoc bliskich, a życie jakby się zatrzymało.

Dwa lata później na świat przyszedł drugi syn. Okazało się, że do wprowadzenia do życia nowego członka rodziny doszedł jeszcze wirtuozowski wymóg: należało to zrobić tak umiejętnie, by starszy brat, do tej pory pępek świata, nie poczuł się odrzucony i zazdrosny (ten etap ma charakterystykę gry losowej, jako że nigdy nie wiadomo, czy to się uda, nawet jeśli wszystko zrobimy „najlepiej”). Teraz operację „nowy brat” mieliśmy właściwie przećwiczoną, ale sportem ekstremalnym jest znalezienie czasu na małżeństwo.

 

Fragment pochodzi z książki "Mama lama, czyli macierzyństwo i inne przypadłości".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Anna Weber, Aleksandra Woźniak

Ania i Ola to mamy lamy – zupełnie zwykłe, nieidealne, a zarazem najlepsze na świecie mamy dla swoich dzieci. Opowiedzą ci, jak przetrwały i jak każda z nich radzi sobie w życiu z trójką dzieci.

...

Skomentuj artykuł

Połóg to nie jest czas na bycie sexy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.