Trzeźwość. Ciągłe poznawanie siebie i zmiana
Trzeźwość to nieustanne poznawanie siebie + zmiana - to najkrótsza definicja, jaką znam. Jeśli jednak, zamiast mozolnego poznawania siebie, wmawiam sobie, że jestem szczęśliwy, zadowolony i cieszę się, to żadnego odkrycia na swój temat nie dokonam; a poza tym - po co cokolwiek zmieniać, jeśli jest tak dobrze?
Trwaj chwilo, jesteś piękna! Tak? Naprawdę było tak pięknie? W domu, z rodziną, w pracy... wszędzie poza salkami mityngowymi?
Dopiero w drugim, albo i trzecim roku abstynencji zacząłem się zastanawiać: jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Powolutku zaczynało też do mnie docierać, że dobrostan - prawdziwy, albo tylko sobie wmówiony, obojętne - nie skłania do zmian, wręcz przeciwnie: motorem zmian jest cierpienie, nie radość. Zrozumiałem też, że przecież ja o tym wiedziałem od dawna: od cierpienia, szukając ulgi, uciekałem w picie, i od cierpienia, wynikającego z picia, uciekłem na terapię odwykową i do AA.
Jeżeli dopuszczam do siebie świadomość cierpienia - mam szansę na zmianę, ale dopóki wmawiam sobie, że jest świetnie, że się cieszę - przegrywam.
Podobną, choć może nawet jeszcze bardziej perfidną sztuczką, którą latami uprawiałem na mityngach, była koncentracja na problemach zamiast na rozwiązaniach. Jak to działało? Powiedzmy, że wydarzyło się coś złego w domu albo w pracy, szedłem więc na mityng zaprzątnięty tym swoim problemem. Podczas spotkania wysłuchałem kilku hardcorowych opowieści z czasów destrukcyjnego picia; sam też jakiś dramat przywołałem z pamięci i opowiedziałem. W porównaniu z tymi koszmarami mój aktualny problem tracił na znaczeniu, stawał się banalny. W ten oto prosty sposób zmniejszałem swoje cierpienie z poziomu, który wymagał określonego działania, pracy i wysiłku, do niewielkiego, w sumie akceptowanego dyskomfortu psychicznego.
I znowu nic nie trzeba było robić. I znowu traciłem szansę na zmianę jakości swojego życia.
Pozornie mogłoby się wydawać, że całkiem sensownym i skutecznym rozwiązaniem jest w tym przypadku rezygnacja z porównań, ale po pierwsze, coś takiego nie jest możliwe, bo bez porównań nie da się normalnie funkcjonować, a po drugie, to nie porównania są problemem, lecz manipulowanie swoimi uczuciami (mechanizm nałogowego regulowania uczuć, jak to nazywają na terapii). Jeśli w sposób rzeczowy, trzeźwy, zdroworozsądkowy porównam dziś z okresem sprzed roku, mogę zorientować się, jakie postępy poczyniłem, z czym ciągle sobie nie radzę, co wymaga zwiększenia wysiłku. Jeśli jednak swoje dzisiaj nieustannie porównywał będę do koszmaru uzależnionego, kasacyjnego picia, to wynik porównania będzie zafałszowany, bo w ten sposób zawsze sobie udowodnię i sam siebie przekonam, że teraz to jest cudownie, wręcz wspaniale i absolutnie niczego, a zwłaszcza siebie, zmieniać nie powinienem.
W chwili obecnej ani się cieszę, ani nie cieszę, że dzisiaj nie piję. Normalność nie wydaje mi się wystarczającym powodem do uciechy i wiecznego świętowania. Jedno natomiast, od początku do dziś, nie uległo żadnej zmianie: za swoją trzeźwość jestem nieustannie wdzięczny i zdecydowanie nie tylko sobie.
Więcej w książce: ALKOHOLIZM ZOBOWIĄZUJE - Meszuge
Skomentuj artykuł