Piję bo…

Piję bo…
(fot.fot. shutterstock.com)
Meszuge

Nie jestem profesjonalistą (lekarzem, psychologiem, terapeutą), nie reprezentuję Wspólnoty AA - jestem tylko niepijącym alkoholikiem, a prezentowane tu treści są wynikiem moich osobistych przeżyć i doświadczeń.

Miałem ponad rok abstynencji, uczestniczyłem w zajęciach psychoterapii odwykowej i spotkaniach (tzw. mityngach) Anonimowych Alkoholików, kiedy definitywnie rozleciał się związek, z którym pokładałem ogromne nadzieje na przyszłość; marzył mi się dom, rodzina; w każdym razie - wielka miłość. Tak więc cierpiałem strasznie, tęskniłem, życie wydawało się pozbawione sensu. Pomyślałem wówczas o alkoholu - gdybym się napił, w tych warunkach każdy by mnie przecież zrozumiał; wydawało się, że okoliczności w pełni by mnie usprawiedliwiały, przecież nawet kuzyn szwagra mówił, że "na frasunek dobry trunek" (jeden z powodów picia).

Kilka minut później przyszło mi do głowy pytanie: jeżeli się napiję, jeśli znowu będę się upijał, to czy ona do mnie wróci? Zaśmiałem się dziko aż się przechodnie obejrzeli, bo pytanie było absurdalne, a odpowiedź na nie oczywista. Nie napiłem się, a dzięki temu doświadczeniu dużo później odkryłem prawdę o znaczeniu wręcz fundamentalnym: jedynym skutecznym sposobem na pozbycie się problemów jest rozwiązywanie problemów. Oraz, że trzeźwość (rozumiana szerzej niż tylko brak alkoholu w krwioobiegu) to zgoda na cierpienie, pogodzenie się z faktem, że jest ono składową częścią życia każdego człowieka…

Powodów, dla których ludzie sięgają po alkohol są zapewne setki, oto kilka z nich: piję, żeby lepiej się poczuć, dla rozluźnienia i odprężenia, żeby "zniknąć" nieśmiałość, wstyd, skrępowanie, żeby dodać sobie animuszu i fantazji, żeby zamaskować brak wyrobienia towarzyskiego, żeby złagodzić objawy depresji, żeby być wesołym, , żeby uciec od szarej codzienności i nudy, bo taka jest tradycja (szampan na Sylwestra), bo taki jest zwyczaj (np. toasty na weselu), bo "kto nie pije ten kapuś", dla złagodzenia stresu (np. mobbing w firmie), żeby pozbyć się kaca… Ja tak mogę długo. Zabawne wydaje się to, jak niewielu ludzi pije alkohol tylko dla jego smaku albo w celu ugaszenia pragnienia. Owszem, mam dwóch znajomych, którzy za cel postawili sobie wypróbowanie wszystkich regionalnych piw niepasteryzowanych (w związku z czym wypijają 2-3 piwa tygodniowo), ale nawet oni uważają, że na pragnienie lepsza jest woda mineralna.

Kiedy uzależniłem się od alkoholu, nie umiałem przestać pić po prostu dlatego, że byłem alkoholikiem; najważniejszym, a na pewno najbardziej spektakularnym objawem tej choroby jest właśnie bezsilność wobec alkoholu. Niezdolność do rozstania z alkoholem w oparciu o własną siłę woli, to właśnie jest alkoholizm. Ale przecież nie urodziłem się alkoholikiem! Dlaczego piłem przed uzależnieniem? Po co piłem?

W książce "Doktor Bob i dobrzy weterani" znaleźć można takie oto przekonanie współzałożyciela Wspólnoty Anonimowych Alkoholików: Wszyscy dążymy do tego samego - do szczęścia. I pragniemy spokoju ducha. Kłopot z nami, alkoholikami, polegał na tym, że domagaliśmy się od świata, aby na zawołanie obdarzył nas szczęściem i spokojem, wtedy i dokładnie w takiej kolejności, w jakiej sobie tego życzyliśmy - i alkohol miał nam to zapewnić. Ale nie powiodło nam się. Gdy jednak nie żal nam czasu na to, by cierpliwie odkrywać prawa życia duchowego i oswajać się z nimi, i na co dzień je stosować - wówczas szczęście i spokój stają się naszym udziałem… Wygląda więc na to, że musimy przestrzegać pewnych reguł - niemniej szczęście i spokój są zawsze w zasięgu ręki, dostępne dla każdego i za darmo.

Czy nie tak właśnie było i ze mną?

Pewnego razu wpadł mi w ręce wykaz stu naturalnych sposobów na poprawienie sobie samopoczucia (poprawę humoru, polepszenie nastroju). Gdyby nie były ponumerowane, nie uwierzyłbym, że może być ich aż tyle. Znalazły się wśród nich wycieczki rowerowe w dobrym towarzystwie, kino i ciekawy film oglądany z przyjacielem, spacery z kolegami po parku, wyprawy na basen, dobra lektura, seks, koncert, taniec, gry towarzyskie, lody, zwiedzanie… Problem z nimi wszystkimi polegał na tym, że wymagały pewnego wysiłku, zaangażowania, działania, a ja - jak mały chłopczyk, który histeryzuje przed sklepem z zabawkami - chciałem już, zaraz i natychmiast, i rzecz jasna, bez najmniejszego wysiłku z mojej strony.

Zawsze okazywało się, że wypicie setki wódki jest znacznie prostsze i już chwilę później czułem się tak, jak chciałem. Albo prawie tak… W razie czego czekała w butelce kolejna setka, i jeszcze jedna, i… Ale przecież lenistwo, czy nawet gnuśność, to jeszcze nie wszystko, alkoholizm nie rodzi się z wygodnictwa.

Nikt zapewne nie pragnie w swoim życiu cierpienia (terminem tym określam każde nieprzyjemne uczucie: złość, strach, rozczarowanie, wstyd itd.), nie szuka go, a w razie czego stara się je skrócić, zminimalizować.

Jednak stawianie czoła cierpieniu, zgoda na jego doświadczanie, wydaje się u zdrowych ludzi naturalna. Jako przyszły alkoholik nie godziłem się z cierpieniem i nie wypracowałem sobie żadnej odporności na nie - byłem skoncentrowany na sobie, nadwrażliwy i przewrażliwiony. I bardzo szybko nauczyłem się dokonywać złych wyborów - automatycznie wybierałem krótkotrwałe zyski zamiast długofalowych efektów.  Krótkotrwały zysk, upragnioną ulgę w cierpieniu, daje alkohol, ale powtarzam - krótkotrwały. I o to właśnie chodzi! Żeby działało, często, a z czasem coraz częściej, "zabieg" trzeba powtarzać.

Zapewne nie wszyscy, ale wielu moich znajomych alkoholików opowiada, jak pewnego razu odkryli magiczne działanie alkoholu. I wcale nie musiało to być za pierwszym jego użyciem. Jeden-dwa drinki i nagle… cierpienie znikało! Nagle, w jednej chwili, nie było skrępowania, kompleksów, wstydu, wątpliwości. Nagle umieliśmy tańczyć i nie baliśmy się podejść do nieznajomej dziewczyny/chłopaka. Nagle znikał lęk przed nauczycielem, wykładowcą, egzaminem, współpracownikami, szefem. Nagle stawaliśmy się atrakcyjni, czarujący, elokwentni, seksowni. Nagle stawaliśmy się ważną częścią paczki kolegów, a nie jej piątym kołem u wozu. Nagle…

Jeśli jesteś smakoszem nowozelandzkich win albo pszenicznego piwa, to życzę wielu przyjemnych doznań, bo alkohol jest dla ludzi (choć nie dla wszystkich), ale jeżeli odkryłeś już magiczne działanie alkoholu i, co więcej, tęsknisz za nim, to uciekaj - zanim nie będzie za późno.

Dla większości ludzi normalnych picie oznacza radość, wiąże się z życiem towarzyskim i pobudza barwną wyobraźnię. Rodzi beztroskę, przyjacielską zażyłość i uczucie, że życie jest piękne. Nie dla nas! Nie takie stany towarzyszą nam w ostatnich dniach intensywnego picia. Znikają owe przyjemności. Pozostały już tylko wspomnieniami. Nigdy nie potrafiliśmy wskrzesić tych wspaniałych chwil z przeszłości. Pozostała uparta tęsknota, by cieszyć się życiem tak jak kiedyś i rozpaczliwa obsesja , że jakiś nowy cud samokontroli umożliwi nam to. Zawsze była potem jeszcze jedna próba . I jeszcze jedna porażka ("Anonimowi Alkoholicy").

Meszuge - pseudonim literacki polskiego pisarza, autora książek, artykułów i esejów dotyczących problematyki alkoholizmu, wyzwolenia z uzależnienia, Wspólnoty Anonimowych Alkoholików i Programu 12 Kroków AA oraz szeroko pojmowanego rozwoju osobistego. Ze względu na osobisty, momentami nawet intymny charakter pisarstwa Meszuge, bezkompromisowość oraz poruszający dramatyzm opisywanych spraw i zdarzeń, personalia autora chronione są specjalnymi umowami.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Piję bo…
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.