Klinika in vitro pozwana: milion odszkodowania
W klinikach in vitro zdarzają się błędy, które skutkują tragediami. Tylko niektóre z tych pomyłek zostają ujawnione. Bo aborcja skutecznie zaciera ślady. Bywa jednak, że rodzice otrzymują odszkodowana w wysokości miliona dolarów.
Jednym z przypadków, w których lekarz miał nadzieję, że dojdzie do aborcji dziecka poczętego w in vitro jest historia Shannon i Paula Morellów. Wydarzyła się ona w 2009 r. i została opowiedziana w książce "Misconception. One Couple’s Journey from Embryo Mix-Up to Miracle baby" (2010). Najpierw, w wyniku zapłodnienia in vitro kobieta urodziła dwójkę dzieci Megan i Ellie. Krótko po porodzie okazało się, że Ellie urodziła się praktycznie głucha. Gdy kobieta zdecydowała się na kolejne in vitro, przy użyciu zamrożonych embrionów, lekarz poinformował ją, że część z nich uległa rozmrożeniu i nie przeżyła, a inne wszczepiono innej kobiecie. Kobietą to była Carolyn Savage, która ostatecznie urodziła chłopczyka o imieniu Logan i oddała go rodzinie Morellów. Swoją historię opisała w książce "Inconceivable. A Medical Mistake, the Baby we Couldn’t Keep, and Our Choice to Deliver the Ultimate Gift". Te dwie książki opisują naprawdę "nierealne doświadczenia" dwóch rodzin, uwikłanych w niesamowite problemy z powodu skorzystania z usług przemysłu in vitro. Pokazują one również, jak lekarze próbują zacierać ślady swoich błędów i nie przyznają się do winy. Ostatecznie klinika zawarła ugodę z małżeństwem Savage w zamian za nieupublicznianie jej nazwy.
Historia Morellów nie była oczywiście jedyną, dokumentującą błędy w in vitro. W 1998 r. 38-letnia Donna Fasano, biała kobieta ze Staten Island (blisko Nowego Jorku) urodziła dwóch chłopców: jednego o białej, a drugiego o czarnej skórze. Przez pewien czas wychowywała obu, jednak stanowy sąd najwyższy przyznał prawa rodziców biologicznym rodzicom Murzynka. Okazało się, że zaimplantowane embriony pochodziły nie tylko od niej, ale od obcej pary. Embriolog Michael Obasaju wiedział o tym, jednak nie przyznał się do błędu. Obie strony zaskarżyły klinikę IVF New York do sądu.
W 2000 r. w łonie Susan Buchweitz z San Francisco, po procedurze in vitro zagnieździły się "błędne embriony" (miały być od anonimowej pary). Sprawa wyszła na jaw dzięki anonimowemu donosowi z kliniki, gdy dziecko miało 10 miesięcy. Lekarz Dr Steven Katz i embriolog Imam El-Danasouri znowu zataili błąd. Kobieta w wyniku ugody zawartej w 2004 r. otrzymała od samego tylko lekarza milion dolarów odszkodowania.
W 2011 r. Alex Walterspiel i Melanie Walters zaskarżyli lekarza Johna Jaine’a z Santa Monica Fertility z powodu straty embrionów, domagając się 500 tys. dol. zadośćuczynienia. Podczas drugiego podejścia do in vitro okazało się, że klinika nie przechowuje już ich zarodków w stanie zamrożenia. Lekarz tłumaczył, że zostały "przypadkowo zniszczone", jednak poproszony o dowody, nie potrafił ich dostarczyć i wkrótce po tym zmienił tłumaczenie, tłumacząc, że embriony zostały zagubione. Para twierdzi, że w rzeczywistości jednak zostały one oddane innej kobiecie. Z wypowiedzi prawnika wynikało, że być może wszystkie klientki tej kliniki (wraz z dziećmi) będą musiały poddać się badaniom genetycznym.
Błędy w in vitro mają miejsce nie tylko w USA. Z artykułów prasowych wynika, że zdarzyły się również w Japonii (pomyłka w szpitalu publicznym zakończyła się aborcją), Indiach czy Wielkiej Brytanii. Ich skutki uderzają w dwa małżeństwa, stawiając rodziny w trudnej do wyobrażenia sytuacji. Sprawy sądowe zakładane są przeciwko wielu osobom i toczą się latami.
Błędy łatwo ukryć
Okazuje się również, że o pomyłki wcale nie tak trudno. Dotyczą one bowiem zarówno embrionów "świeżych" jak i mrożonych, podpisanych, anonimowych i mieszanych z dwóch innych źródeł (dla poprawienia statystyk udanych zapłodnień kliniki?). Jak podają artykuły prasowe, czasem wystarczy chwila nieuwagi (zadzwoni telefon), a szkiełko może wylądować na podłodze. Z kontroli w klinice w Nowym Orleanie wynikało, że zarodki były źle oznaczone, znajdowały się w złych miejscach, a niektórych z nich nie potrafiono odnaleźć. Regularnych kontroli klinik nikt jednak nie przeprowadza. Każda z nich ma zapewne swój własny sposób identyfikacji embrionów, a przy podobnych nazwiskach pacjentów mogą się zdarzać pomyłki (tak było w przypadku Morellów).
Trudno określić, jak często zdarzają się błędy w in vitro, ponieważ lekarze zrobią wszystko, aby nie wyszły one na jaw. Mogą też dużo zrobić, aby te, które zostaną ujawnione, zostały jak najszybciej wyciszone w ugodach (np. pod warunkiem nieujawniania nazwy kliniki lub nazwiska lekarza). Zawsze mogą mieć nadzieję, że ciąża zakończy się niepowodzeniem (poronieniem), a ich "pomyłka" nigdy nie ujrzy światła dziennego. Również aborcja skutecznie zaciera ślady. Pacjentkę można przecież przekonać do aborcji. Można sfałszować dokumentację, przekonując, że dziecko jest bardzo chore i "załatwić" aborcję eugeniczną.
Czy dlatego właśnie środowisku in vitro tak zależy, aby lekarze nie powoływali się na sumienie? Zależy na tym, aby każdy szpital musiał wykonać aborcję?
Skomentuj artykuł