To dziecko byłoby cudem!

(fot. shutterstock.com)
Natalia Rakoczy

"Chciałam to wymazać z pamięci, ale nie mogłam. Patrzyłam na dzieci i wyobrażałam sobie, jakie byłoby to moje dziecko, które usunęłam".

Nocne koszmary, przenikający serce ból, który trudno czymkolwiek uśmierzyć… i ogromne uczucie pustki. One wiedzą, że nie był to "zlepek komórek", ale ich ukochane dzieci. "Gdyby wtedy znalazła się choć jedna osoba, która dałaby mi wsparcie, nie zabiłabym swojego dziecka" - wyznaje każda z nich.

Anna: nie mogłam sobie przebaczyć!

DEON.PL POLECA

"To jest najboleśniejsza historia mojego życia - podkreśla na samym początku rozmowy Anna. - Dokonałam w życiu czterech aborcji, pierwszej jako dziewiętnastolatka. Bardzo kochałam mojego chłopaka i na nieszczęście zaczęliśmy ze sobą współżyć. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, najpierw ogarnęła mnie ogromna radość. Mój chłopak oświadczył, że jeśli nie pozbędę się dziecka, to mnie zostawi" - dodaje.

Długo biła się z myślami, ale strach przed opuszczeniem zwyciężył. "Kiedy szłam na usunięcie dziecka, czułam się jak skazaniec, jak ktoś, kto wie, że nie ma dla niego już żadnego rozwiązania. Po narkozie obudziłam się w okropnym nastroju. Długo nie mogłam zwlec się z łóżka" - wspomina. W tym samym dniu Ania miała bal maturalny. Z zabawy, a także z okresu zaraz po aborcji, niczego nie pamięta. Była to tak wielka trauma, że wszystko zepchnęła do podświadomości. Kolejne tragedie w jej życiu szły już lawinowo. Niestety, chłopak dał jej ultimatum - albo ona z nim dalej współżyje, albo on ją zostawi. Poczęło się kolejne dziecko. "Tym razem jednak od początku towarzyszyło mi przerażenie, ponieważ wiedziałam, jak się to skończy…".

Tak doszło do jeszcze jednej aborcji. "Wyrzuty sumienia nasiliły się. Pragnęłam założyć szczęśliwą rodzinę. Chciałam odpokutować za to wszystko, co się stało". Ale po kilku latach małżeństwa mąż zostawił ją bez środków do życia z dwójką małych dzieci… bo się "zakochał" w innej kobiecie. Aby zarobić na życie, Anna pojechała za granicę, gdzie poznała kolejnego mężczyznę. Znowu zaszła w ciążę. "Wiedziałam, że za granicą nie zostanę, a bałam się wrócić z kolejnym dzieckiem, więc i to dziecko usunęłam". Po powrocie do Polski po jakimś czasie wyrzucono ją z pracy. "Straciłam wszystko, co dawało mi jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa, i wtedy dopadła mnie straszna depresja" - wspomina. Anna trafiła na pół roku do szpitala psychiatrycznego. Tam pomału uświadamiała sobie, że u podnóża jej choroby nie leży utrata źródła utrzymania, ale dokonane aborcje. Jednak gdy tylko próbowała o tym z kimś porozmawiać, natrafiała na ścianę. "Nikt nie chciał o tym słyszeć, nikt mnie nie rozumiał…". Ania osłabła do tego stopnia, że całymi dniami leżała w łóżku, patrząc tępo w sufit i jedynego ratunku upatrując w samobójstwie. Ból, który przeżywała, był nie do zniesienia. "Zbliżały się święta wielkanocne. Jedna z terapeutek namówiła mnie, żebym poszła na Drogę krzyżową i podczas niej przeczytała rozważanie stacji Męki Pańskiej. Zgodziłam się. Nie pamiętam dzisiaj, która to była stacja, jednak podczas jej odczytywania poczułam, jakby promyk światła wpadł do mojego serca. Pierwszy raz od wielu lat uwierzyłam, że jest dla mnie nadzieja, a Bóg nie potępił mnie na wieki, tylko chce mojego nawrócenia".

To był początek, uzdrowienie trwało latami. Dopiero po wielu latach Anna dowiedziała się o syndromie poaborcyjnym i o tym, dlaczego tak długo nie mogła sobie przebaczyć. "Podczas rekolekcji dla kobiet, które dokonały aborcji, w końcu nadałam imiona swoim dzieciom i pożegnałam się z nimi. Pełne uzdrowienie przyszło podczas rekolekcji z o. Bashoborą w zeszłym roku. W czasie spowiedzi usłyszałam, że mam przebaczyć sobie i więcej nie wspominać mojego grzechu, bo Jezus już mi wybaczył".

Hanna: to dziecko byłoby cudem!

"Po dokonaniu aborcji pojawiła się ogromna pustka, jakby zabrakło mi czegoś bardzo istotnego, jakby umarła cząstka mojej kobiecości, czegoś wewnątrz mnie. Płakałam często i nagle, wciąż uciekałam myślami od tego tematu, chciałam go wymazać z pamięci, ale nie mogłam. Patrzyłam na dzieci i wyobrażałam sobie, jakie byłoby to moje dziecko, które usunęłam" - wyznaje Hanna.

Mieszkała wtedy za granicą, chciała wrócić do Polski i na nowo poukładać swoje życie. Dowiedziała się, że spodziewa się dziecka. Była przerażona; bała się, że sobie nie poradzi, że urodzenie go zdeterminuje całe jej późniejsze życie. "Dzisiaj wiem, że Bóg by mi pomógł. Wystarczy tylko pierwszy krok, decyzja. Wcześniej rozważałam też usunięcie mojej córki, do czego na szczęście nie doszło. I dzisiaj jest ona dla mnie chodzącym cudem Bożym! Wiem, że z tym dzieckiem, które usunęłam, byłoby tak samo. Byłoby ono dla mnie ogromną radością i dumą" - podkreśla Hanna.

Ogromny ból i nieprzebaczenie sobie zaczęły dopiero ustępować, kiedy stanęła w prawdzie przed trójką swoich żyjących dorosłych dzieci. "Powiedziałam im całą prawdę. To było bardzo wyzwalające. Ale pewnego dnia dowiedziałam się o rekolekcjach «Winnicy Racheli», których celem jest gojenie bólu po aborcji, i wzięłam w nich udział. To był ostatni etap uzdrowienia. Tam pożegnałam się z moim nienarodzonym dzieckiem podczas nabożeństwa żałobnego. Podczas tych rekolekcji doświadczyłam ogromu Bożego przebaczenia i ostatecznie je przyjęłam, wybaczyłam sobie i zrozumiałam, że choćby moje grzechy były czerwone jak krew (a tak właśnie było), Bóg może sprawić, że staną się białe jak śnieg, może przywrócić mi radość życia i wdzięczność w sercu. I tak się stało. Płaczę czasami, myśląc o moim nienarodzonym dziecku, ale są to łzy oczyszczenia, wdzięczności dla Boga, są kojące".

Teraz jej życiową misją stało się posługiwanie na rekolekcjach "Winnicy Racheli". Hanna pomaga kobietom, które uczyniły to, co ona, aby przyjęły Boże przebaczenie i uzdrowienie. Głosi świadectwa młodym ludziom. "Chcę, aby inni dokonywali wyborów niosących Boże błogosławieństwo, a nie przekleństwo, i żeby nie musieli borykać się z ciężarem, który ja dźwigałam latami".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

To dziecko byłoby cudem!
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.