"Widzimy się w niebie" - matka poświęciła życie, by ratować nienarodzoną córeczkę

(fot. facebook.com/cure4carrie)
ncregister / Chicago Tribune / kw

W marcu 2017 roku Carrie DeKlyen kilkukrotnie doświadczała, jak wtedy sądziła, zwykłych bólów głowy. Kilka tygodni później, matka pięciorga dzieci udała się do lekarza, oczekując szybkiej kontroli i prostego środka na pozbycie się przypadłości.

Zamiast tego, została poinformowana, że ma... guza na mózgu. Potem dostawała już tylko coraz gorsze wieści. Pierwotnie lekarze sądzili, że jest to chłoniak, lecz po operacji, badaniach patologicznych i rezonansie okazało się, że DeKlyen ma glejaka wielopostaciowego - najbardziej śmiertelną odmianę guza mózgu. Bez chemioterapii nie miałaby szans na przeżycie. A przy okazji Carrie dowiedziała się, że jest w ciąży.

Lekarze oznajmili Carrie, że dopóki nie usunie płodu, nie będzie mogła uczestniczyć w badaniach klinicznych, które mogłyby przedłużyć lub nawet ocalić jej życie. Jednakże, Carrie i jej mąż Nick wierzyli w nienaruszalność ludzkiego życia i pomimo ostrzeżeń chirurga, państwo DeKlyen postanowili nie przerywać ciąży, będąc świadomym, że bez badań Carrie jest skazana na pewną śmierć. Nick skomentował tę sytuację: "Ja i moja żona jesteśmy bardzo wierzący i kochamy Pana całym naszym sercem. Rozmawialiśmy o tym i modliliśmy się".

DEON.PL POLECA

W czerwcu, DeKlyen zaczęła doznawać coraz częstszych, przyprawiających o mdłości migren. W dziewiętnastym tygodniu ciąży, znajdując się w izbie przyjęć, straciła przytomność. Lekarze zgodnie mówili, że jest za późno, by ją uratować, ale jest szansa, aby jej dziecko przeżyło.

Postanowiono o podpięciu Carrie do urządzeń, które pomagały jej oddychać i utrzymywać przy życiu, do momentu, aż dzieciątko będzie na tyle silne, by dać sobie radę na świecie.

W środę, 6 września, tylko po 24 tygodniach ciąży, dziecko Carrie i Nicka przyszło na świat, ważąc 567 gramów. Stan dziecka był stabilny. Córeczka szybko nabrała wagi i zaczęła niemal samodzielnie oddychać. Dziewczynka została nazwana "Life Lynn" ("Life" - ang. życie), a decyzja o takowym imieniu została podjęta już dwa lata temu, zanim Carrie miała jakąkolwiek świadomość swojej choroby.

Następnego dnia lekarze wyłączyli urządzenia utrzymujące życie pacjentki, a dwa dni później, 9 września, otoczona rodziną Carrie zmarła. Jak informuje portal Chicago Tribune, Life Lynn zmarła... 20 września, dwa tygodnie po narodzinach. "To dla nas wielki smutek. Informacja o śmierci Life Lynn złamała nasze serca" - napisał tata, Nick DeKlyen, na profilu rodziny - "Carrie kołysze teraz swoją córeczkę. Nie mam dla tego żadnego wyjaśnienia, ale wiem, że Jezus nas kocha i pewnego dowiemy się, dlaczego tak się stało. Ból, który odczuwamy, jest nie do zniesienia. Proszę o modlitwę za naszą rodzinę".

Wiara odegrała znaczącą rolę w życiu państwa DeKlyen. Wg jej nekrologu, poznali się z mężem w kościele, gdy ona miała 10 lat, a on 12. Byli małżeństwem przez 17 lat i mieli pięcioro dzieci. Ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez Nicka do swojej ukochanej było: "Widzimy się w niebie".

Historia Carrie może przypominać historię św. Gianny Beretty Molli, włoskiej lekarki, która odmówiła aborcji oraz histerektomii, wiedząc, że prawdopodobnie nie przeżyje. Gianna zmarła w kwietniu 1962, zaraz po urodzeniu córki. Została kanonizowana przez Jana Pawła II 16 maja 2004 roku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Widzimy się w niebie" - matka poświęciła życie, by ratować nienarodzoną córeczkę
Komentarze (1)
AD
~Agata D
10 stycznia 2021, 14:21
przy glejaku nie miała żadnych szans na przeżycie