Przechwala się, rządzi innymi, jest zazdrosna. Jak wyleczyć się z dysfunkcyjnego domu?
Zaniedbane dzieci, których rodzice zajmowali się zbawianiem świata, w dorosłym życiu będą zabiegać o uwagę wszystkich naokoło i ciągle w duchu krzyczeć: „Tu jestem!”, podejmując nie zawsze dobre dla siebie decyzje. Może być również tak, że będą trwać w przekonaniu, że nigdy nie zostaną zaakceptowani i nikt ich nie pokocha. Dziewczyna, a potem kobieta, nawet jak wejdzie w związek, może stać się chorobliwie zazdrosna, a każda koleżanka partnera będzie - według jej wyobrażenia - lepsza od niej, stanowiąc zagrożenie dla jej związku.
Na starcie, gotowa do biegu, stoi Wiola. Piękna, dojrzała kobieta, matka i żona. W jej domu nie ma awantur. Panuje w nim spokój - czasem nawet ten rodzaj ciszy, który aż boli.
Nie ma tu alkoholu, od dawna nie ma też płaczu dzieci, a jeśli ktoś słucha muzyki, to na słuchawkach. Nie pachnie w nim także obiadem ani pieczonym ciastem. W tym domu mieszka pani idealna, która zdecydowanie ciągle coś „musi”, coś „powinna” i jest uważna na to, co mówią inni.
Świat ją chwali, bo kobieta potrafi wszystko załatwić, bywa niemalże w kilku miejscach naraz, dodatkowo jest uczynna, wesoła i uśmiechnięta. Często mówi o swoich dzieciach, których tak naprawdę do końca nie zna, ale się do tego nie przyzna.
Nierzadko też zupełnie obcym ludziom opowiada, jak cudowną jest matką, żoną i szefową - każdą z tych ról naraz, żeby czasem nikt nie zauważył, że coś idzie nie tak. Bo tak naprawdę nic w tym życiu nie styka. Dzieci - oczywiście chłopiec i dziewczynka - świetnie się uczą i są cudowne, niczym z książki lub amerykańskiego filmu.
Mąż jest równie wspaniały, chociaż nie tak bardzo, jak ona. Bo, co ważne, ona mówi przede wszystkim o sobie - nawet kiedy nie jest pytana i gdy nie ma takiej potrzeby. Opowiada historie ze swojego życia, te wspaniałe, najlepsze, aby tylko nikt nie zobaczył, jak jest naprawdę. To działa, bo nikt nic nie zauważy. Zwyczajnie nie zdąży - zostanie zagadany na śmierć.
Ale wszystko do czasu…
Mistrzyni w konkurencji odwracania uwagi od własnych problemów oraz naprawiania cudzego świata, zdobywczyni złotego medalu w olimpiadzie kłamstwa i ukrywania prawdy, rokroczna mistrzyni Europy w biegach za fikcyjnym sukcesem, zdobywczyni tytułu matki i żony roku.
Co ukrywa?
Prawdę o ojcu, który był okrutny, i o matce, która żyła z nim mimo krzywdy dzieci; o tym, że zawsze udawała kogoś innego, aby unikać ciosów, bo dobrą córkę tatuś bił mniej; biedę, bo przecież nie było pieniędzy na super spodnie i wycieczki klasowe; cały ból serca za odrzucenie w dzieciństwie. Ale świat jest mały i naprawdę nie trzeba się wygłupiać.
Do dziś nieustannie zabiega o uwagę świata, zaniedbując swoją rodzinę. Jej dzieci, podobnie jak kiedyś ona, tęsknią za domem, chociaż przecież każde ma swój pokój i wszystko, czego zapragnie, a ona tak nie miała.
Potrzeba zadowalania innych, wynikająca z niepewności i braku bezpieczeństwa, a zaszczepiona jeszcze w domu, ma bronić przed jakimkolwiek przejawem dezaprobaty ze strony innych.
Nie dotyczy to oczywiście najbliższych, bo wszystko, cała ta praca dla świata, odbywa się kosztem dzieci i męża. Kiedy spełnia potrzeby innych, zupełnie zaniedbuje własne dzieci, którymi zajmują się bliscy, a czasem uczynna sąsiadka. Starszy syn musiał zmieniać szkołę, bo w poprzedniej był mało lubiany, „no ale to wina nauczycieli”, a nie tego, że chłopak ma problem z nawiązywaniem zdrowych relacji.
Co potrafi? Chwalić się i rządzić innymi
Taki wzorzec wyniósł z domu. To nie jest dobry start. W obecnej szkole zresztą też już ma problemy, Wiola dowie się, dlaczego, jeśli tylko znajdzie czas. „Córka jest okazem zdrowia: nie je żadnych niezdrowych rzeczy i w ogóle nie choruje. Czasem sypia u babci, ale dlatego, że lubi - babcia to przecież taka skarbnica wiedzy o życiu”. Wiola nie wspomina, że córka chodzi z gorączką do szkoły, bo nikt w domu nie zauważył, że jest rozpalona, i babcia, która ją odbiera i daje ciepły obiad, widząc, że znowu jest chora, zostawia ją u siebie. Nie dlatego, że mała wnuczka chce, ale dlatego, że nie ma wyjścia. Tylko babcia dostrzega jej chorobę.
Wiola ma jeszcze jedną przypadłość. Nigdy nie prosi o pomoc, wszystko zrobi sama, a potem bywa, że się złości, bo nikt jej nie pomaga. Sama sprowadza się do roli ofiary, i znowu może poczuć się jak w swoim rodzinnym domu. Dokładnie jak wtedy, gdy nikt jej nie zauważał, i kiedy nie miało znaczenia, czy była obecna, czy nie. Lęk przed sprawieniem komuś kłopotu prowadzi do wielu absurdalnych sytuacji.
Kiedy na przykład koleżanka z pracy chce jej pomóc wypełnić zaległe papiery, bo zawsze się z tym spóźnia - jak wiadomo, naprawianie obcych światów jest niezwykle czasochłonne - to oczywiście odmawia, zrobi to sama. W konsekwencji dodaje pracy innym, bo przecież wszystko się nawarstwia, a nie znika. Najważniejsze jest przy tym to, że absolutnie nigdy nie chciała, aby jej dzieci czuły to samo, co ona. Fakt faktem, czują co innego.
Nie ma alkoholu i przemocy, ale jest obojętność - taka sama, jak w jej domu. Ojciec żył dla alkoholu, matka żyła dla ojca, a ona żyje dla świata. W żadnym z tych wypadków nie ma miejsca na dzieci. Ale oczywiście Wiola nie widzi w tym swojej winy. Tak jak podobni jej ludzie, skłonność do zadowalania innych usprawiedliwia posłannictwem, koniecznością zarabiania na spłatę dwóch kredytów, a czasem posiadaniem nadzwyczajnych umiejętności, których nikt inny na świecie nie ma.
Typ lidera albo „przewodnika”
Takich Wiol pełno jest we wspólnotach kościelnych. Pełnią tam role liderów grup, przewodników modlitwy czy najważniejszych organizatorów większych lub mniejszych imprez.
Problem ten zresztą nie dotyczy tylko kobiet. Niewidzialny w dzieciństwie mężczyzna, który - jak Wiola i jej podobni - nie dopuści do siebie prawdy o brakach w domu, spełnia się wszędzie, tylko nie tam, gdzie naprawdę powinien.
Zostawia dom, rodzinę i robi niezwykle istotne rzeczy, zbawiając świat. W końcu jest niezastąpiony, jest ważny, może pokazać wszystkim, jak wiele robi dla innych. A dom? Dom… no na pewno jest inny niż jego. Przecież nie pije. A jeśli nie pije, to dom jest dobry.
(…) Zaniedbane dzieci, których rodzice zajmowali się zbawianiem świata, w dorosłym życiu będą zabiegać o uwagę wszystkich naokoło i ciągle w duchu krzyczeć: „Tu jestem!”, podejmując nie zawsze dobre dla siebie decyzje. Może być również tak, że będą trwać w przekonaniu, że nigdy nie zostaną zaakceptowani i nikt ich nie pokocha. Dziewczyna, a potem kobieta, nawet jak wejdzie w związek, może stać się chorobliwie zazdrosna, a każda koleżanka partnera będzie - według jej wyobrażenia - lepsza od niej, stanowiąc zagrożenie dla jej związku.
Podobnie chłopiec, a potem mężczyzna, może już zawsze czuć się gorszy. Chcąc uporać się z tym przeświadczeniem, obydwoje mogą poprawiać swój wygląd, obsesyjnie się odchudzając lub poddając ciało coraz to lepszym zabiegom.
Niebezpieczeństwo niedowartościowania objawić się może również w sferze intelektualnej. W taki sposób umierają nieraz ogromne talenty, ponieważ nikt nigdy dziecka nie pochwalił, a nawet nie zauważył, że są rzeczy, które robi naprawdę dobrze. No i jeszcze jedno. Matka nieobecna emocjonalnie, zatracająca się w życiu innych, może z powodzeniem zostać kiedyś zastąpiona u syna przez dojrzałą kobietę, znacznie starszą od młodego mężczyzny, który właśnie w niej będzie szukał tego, czego nie doświadczył. Możemy być niesłychanie pobłażliwi dla innych, jednak wybór partnerów życiowych naszych dzieci to już zupełnie inna sprawa.
Zaniedbana w dzieciństwie
Odpuszczanie to chyba jedna z najtrudniejszych dziedzin życia. Ciągle musimy robić wszystko na najwyższym poziomie, aby mieć poczucie, że jesteśmy dobrzy. Żadna mierność nie wchodzi w grę - całe życie na podium.
Poczucie bycia niezastąpionym podnosi nasze ego. Zwyczajnie chcemy tak się czuć. Być człowiekiem sukcesu. Przestajemy już odróżniać to, co nam służy, od tego, co szkodzi. Ciągle tylko „kup”, „zdobądź”, „zmień”, „osiągnij”, i to nieustanne „muszę”.
W każdej roli życia chcemy wypaść jak najlepiej. Dlaczego? Bo wydaje nam się, że perfekcja pozwoli zasłonić to specyficzne poczucie wstydu, winy i bycia ocenianym. Zbyt łatwo zaczynamy robić rzeczy mniej ważne, a na te najważniejsze nie znajdujemy czasu.
Tak bardzo chcemy być wspaniali, że zaczynamy żądać od świata, aby nam sprzyjał, współgrając z naszymi wymaganiami.
Konieczność bycia niezastąpionym to zbrodnia popełniana na samym sobie. Pomaganie nie jest złe, ale jeśli robimy to wbrew własnej woli i na przykład po raz kolejny zostajemy po pracy w zastępstwie kolegi albo załatwiamy tysiące rzeczy zamiast pobyć z rodziną lub chociażby w samotności, to zabieramy sobie samym… samych siebie.
Sami rezygnujemy z siebie i ze swojej rodziny. W imię haseł o samorozwoju i byciu niezastąpionym stajemy się sfrustrowani i zmęczeni. Tymczasem tylko my możemy zadbać o własne potrzeby. Świat zawsze jest gotowy brać, jednak rzadko kiedy oddaje to, co wziął. Mimo to - jak mówią piłkarze - dopóki piłka w grze, wszystko może się zdarzyć…
* * *
Fragment pochodzi z książki „Rodzice DDA. Mój dom będzie inny. Refleksje z terapii” Joanny Szczerbaty. Książka została wydana nakładem wyd. MANDO.
Skomentuj artykuł