Psychiatra: Rozwinięta religijność chroni przed depresją
- Rozwinięta religijność chroni przed depresją. Istnieje na ten temat zdecydowanie mniej badań, ale są i takie, z których wynika wniosek, że terapia oparta na odniesieniu religijnym może powodować szybsze wyjście z depresji niż taka, która w ogóle nie ma takiego odniesienia — mówi dr. hab. Krzysztof Krajewski-Siuda w rozmowie z Tomaszem P. Terlikowskim. Publikujemy fragment książki "Uleczyć Boga w sobie. Z psychiatrą o duchowości".
Tomasz P. Terlikowski: Czy gdyby w XVI wieku leczono i diagnozowano depresję, to powstałyby największe dzieła Jana od Krzyża?
Krzysztof Krajewski-Siuda: - To bardzo ciekawe pytanie, ale jako psychiatra jestem ograniczony zasadami etycznymi, a te stanowią, że nie wolno analizować ani diagnozować osoby, która o to nie prosi.
A Jan od Krzyża zdecydowanie o to nie poprosił…
- Diagnozować jest trudniej w odniesieniu do osób zmarłych, bo zawsze część przesłanek i wniosków pozostaje w przestrzeni fantazji czy przekonań, a nie twardych faktów. Można oczywiście analizować pisma czy uprawiać swego rodzaju psychoarcheologię (zastosowaliśmy jej zresztą trochę w odniesieniu do apostołów), ale bez kontaktu z żywym człowiekiem diagnoza obarczona jest dużym ryzykiem błędu.
Zapewne, ale równocześnie nie brak psychiatrów czy teologów, którzy wprost wskazują na to, że pewne elementy opisu nocy ciemnej autorstwa tego mistyka mogą sugerować, że przeżywał on depresję. „Istnieje wielce prawdopodobna hipoteza, że św. Jan od Krzyża w Nocy ciemnej opisuje swoje własne przeżycia, w tym także głęboką depresję, która wybrzmiała szczególnie wyraźnie w czasie uwięzienia w toledańskim karcerze. Także zawartość treściowa, formalna i grafologiczna rękopisów Doktora Karmelu wskazuje na pewne oznaki istnienia osobowości depresyjnej u hiszpańskiego poety” – pisała badaczka mistyki karmelitańskiej Paulina Hornik.
- Skoro w jakiś sposób analizowaliśmy apostołów, możemy też pokusić się o fantazje na temat problemów psychicznych Jana od Krzyża. Jeśli przyjmujemy istnienie takiego fenomenu jak noc ciemna, to jego przeżywanie nie wyklucza, że osoba go doświadczająca może być jednocześnie w depresji. Te stany mogą ze sobą współwystępować, ale – jak twierdzi w swojej książce Ciemna noc duszy. Depresja a kryzys duchowy oczami psychiatry Gerald G. May – noc ciemna niekoniecznie musi być powiązana ze stanami depresyjnymi. Można pozostawać w takiej kondycji duchowej, a w sferze psychicznej w żaden sposób nie doświadczać stanów wykraczających poza normę. To doświadczenie jest bowiem w istocie, i to nawet z perspektywy psychoterapeutycznej, czymś odmiennym niż depresja. W stanie nocy ciemnej Bóg przestaje być – by posłużyć się językiem psychoanalizy – obiektem inwestycji narcystycznych i libidalnych, a relacja z Nim nie przynosi emocjonalnych korzyści czy gratyfikacji, co opisywane jest jako oschłość. Brak korzyści ma sprawić, że relacja człowieka z Bogiem stanie się bezinteresowna. To doświadczenie oczyszczenia, co do zasady, nie ma nic wspólnego z depresją.
Duchowość i depresja są już jednak jakoś powiązane?
- Ich związek jest obecnie szeroko analizowany – obserwujemy ogromny przyrost badań naukowych dotyczących powiązań tych dwóch obszarów. Jeśli w najważniejszy indeks publikacji medycznych wpisze się słowa „depresja” i „duchowość”, to w wynikach tylko z ostatnich pięciu lat pojawi się ponad osiemset prac naukowych na ten temat. Przyrost nastąpił w bardzo krótkim okresie, bo jeśli przejrzymy dane z ostatnich pięćdziesięciu lat, to tych tekstów będzie dwa i pół tysiąca.
Skąd to zainteresowanie?
- Badaczy interesuje szczególnie to, czy wierzenia i praktyki religijne, w tym duchowość, pomagają w wychodzeniu z depresji.
Pomagają?
- Tu najciekawsze są badania amerykańskiego psychiatry Harolda G. Koeniga, który – analizując wpływ duchowości na rozmaite zaburzenia psychiatryczne: nie tylko depresję, ale i schizofrenię czy zaburzenia psychotyczne – wskazuje, że choć wierzenia religijne często stanowią potężne źródło pocieszenia, nadziei i sensu, to jednocześnie czasami są misternie uwikłane w rozmaite zaburzenia psychiczne i emocjonalne, co utrudnia określenie, czy są zasobem, czy obciążeniem. Jego konkluzja – jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie zaburzenia – jest dość ostrożna, ale jeżeli spojrzymy jedynie na wnioski dotyczące relacji między depresją a duchowością, to okaże się, że z szerokich badań porównawczych wynika, iż dwie trzecie analiz uznaje religijność za czynnik protekcyjny…
To znaczy?
- Rozwinięta religijność chroni przed depresją. Istnieje na ten temat zdecydowanie mniej badań, ale są i takie, z których wynika wniosek, że terapia oparta na odniesieniu religijnym może powodować szybsze wyjście z depresji niż taka, która w ogóle nie ma takiego odniesienia.
To oczywiście cudownie, ale gdyby tak było, to w społeczeństwach religijnych niemal nie byłoby depresji, a wiemy, że tak nie jest.
- Trzeba uczciwie powiedzieć, że przy przyjęciu bardzo szerokiej grupy porównawczej tego rodzaju korelacja szybszego wychodzenia z depresji u ludzi religijnych nie występuje. Ona pojawia się dopiero przy jasno i konkretnie zakreślonych kryteriach religijności. Mowa tu o ludziach, którzy codziennie się modlą, regularnie praktykują, a religia mocno definiuje ich życie. I w takiej sytuacji rzeczywiście widzimy – i to na twardych liczbach – szybsze wychodzenie z depresji.
Jednym słowem – wierzący mają lepiej?
- I tak, i nie. Należałoby raczej powiedzieć, że lepiej mają osoby o zdecydowanym i określonym światopoglądzie – bo tak się składa, że podobnie szybko jak osoby głęboko wierzące wychodzą z depresji pacjenci całkowicie niewierzący, o jasno zdefiniowanych przekonaniach ateistycznych. Ludzie o określonych poglądach i przywiązani do nich łatwiej wychodzą z depresji i rzadziej na nią zapadają niż wątpiący, poszukujący, którzy nie są mocno osadzeni w swoim światopoglądzie.
Przypomina mi się tutaj Apokalipsa św. Jana: „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15–16).
- Letnim jest trudniej.
Tyle badania, ale przecież mamy księży czy siostry zakonne, którzy cierpią na depresję, zmagają się z nią niekiedy całymi latami. Zakładam, że duchowni jednak modlą się codziennie i nawet jeśli wątpią – jak każdy – to religijną sferę osobowości powinni mieć dość silną. Tymczasem nie wygląda na to, żeby chroniła ich przed depresją.
- Sam mam wśród pacjentów całkiem sporo osób duchownych – także takich, które zmagają się z depresją. Trzeba jednak pamiętać o tym, że duchowny nie reprezentuje jakiejś szczególnej kategorii psychicznej; nie różni się od reszty populacji w kwestii pewnych ogólnych czynników ryzyka depresji. Jednym z nich jest zawsze samotność, związana – i to jest powód, dla którego wśród osób duchownych występuje także dość wysoki odsetek cierpiących na depresję – z celibatem.
Osamotnienie, czy też może lepiej powiedzieć: poczucie osamotnienia będzie predestynować do takich zaburzeń, choć wiele zależy od struktury osobowości. Trzeba też pamiętać, że jeśli niekiedy mamy do czynienia ze wspólnotami, w których jest sporo osób zaburzonych osobowościowo albo też funkcjonujących patologicznie, to ich członkowie będą częściej zapadać na depresję. W takich miejscach duchowość realizowana w ustrukturalizowany sposób wcale nie musi pomagać, bo są inne czynniki, które niwelują jej wpływ. Wreszcie to, że ktoś jest księdzem czy siostrą zakonną, wcale nie oznacza automatycznie, że ma mocną duchowość, bo ta osoba może przeżywać kryzys wiary, co będzie się przejawiać w sferze psychicznej właśnie zaburzeniami depresyjnymi. Sprawa wydaje się więc niezwykle skomplikowana, bo choć religijność stanowi czynnik chroniący przed depresją, to nie jest jedynym mającym wpływ na daną osobę i może się okazać, że inne, te szkodzące, będą o wiele silniejsze. Takimi czynnikami mogą być wspólnota, środowisko, a nawet model życia.
Skomentuj artykuł