Co mam robić? Nic mnie nie interesuje
Bilbo Baggins, słynny hobbit J.R.R. Tolkiena mógł zostać w swoim wygodnym, małym domku z ogródkiem. Kiedy jednak pewnego pamiętnego dnia odwiedził go czarodziej Gandalf, Bilbo poczuł, że chodzi o coś ważnego.
Potrzebowano go w wielkiej (chociaż prawie niedostrzegalnej) walce dobra ze złem.
W podróży, w którą wówczas wyruszył, spotkało go wiele niebezpieczeństw i wyzwań, ale jego życie z pewnością nie było tak nudne, jak mogło być, gdyby został w domu!
Podobnie jak Bilbo, wszyscy jesteśmy wezwani do przeżywania przygody — do wzięcia udziału w walce ze złem o prawdę, miłość i życie oraz do nawiązania głębokiej, często skomplikowanej, ale cudownej relacji z Bogiem oraz z mężczyznami, kobietami i dziećmi, których spotykamy na swojej drodze.
Zdaniem pisarza Johna Eldredge'a mężczyzn w Kościele na ogół zmusza się do tego, aby byli uprzejmi i mili. I są delikatni i łagodni, ale jednocześnie znudzeni i nudni. Zatracili pragnienie przygody i nie zdają sobie sprawy, jakie bitwy mogą toczyć. Eldredge powołuje się na liczne fragmenty Biblii, w których Bóg przedstawiony jest jako wojownik idący na bitwę. Podążając za Jezusem, który bynajmniej nie był tylko łagodny, uprzejmy i miły, nie mam wyłącznie gonić za własnym spełnieniem i przyjemnością. Bóg daje mi zadanie, abym — jak mówi prorok Izajasz — "głosił dobrą nowinę ubogim", "opatrywał rany serc złamanych", "zapowiadał wyzwolenie jeńcom", "pocieszał wszystkich zasmuconych", "rozweselił płaczących" i abym im wieniec dał zamiast popiołu, olejek radości zamiast szaty smutku, pieśń chwały zamiast przygnębienia na duchu (Iz 61, 1—3).
Zarówno mężczyźni, jak i kobiety są powołani do walki przeciw "światu, ciału i diabłu", opierając się złu, niezależnie od tego, czy znajdujemy je we własnym sercu, czy w otaczającym nas świecie.
Teza, którą wysuwam w końcowych rozdziałach, zakłada, że do pewnego stopnia wszyscy utraciliśmy zdolność widzenia tego, do czego jesteśmy stworzeni, i że kultura, a często — co smutne — również Kościół, zwodzą nas i robią nam pranie mózgu. Nie jesteśmy już w stanie dostrzec dramatu życia w szerszej perspektywie, gdzie gra idzie o wielką stawkę. Naszym powołaniem jest przeżywanie przygody życia razem z prawdziwym i poznawalnym Bogiem; przygody, podczas której mogą nas czekać głęboko frustrujące i nudne momenty, ale jaka nadaje sens życiu, w którym każda chwila ma znaczenie.
Dennis de Rougemont pisze: "Kiedy słyszę, jak ziewając, mówią: «Co mam robić? Nic mnie nie interesuje!», przypominam sobie, jak na podobne pytanie zareagował Kierkegaard, który poradził osobie pytającej, aby wybrała sobie jakąś z chrześcijańskich zasad i spróbowała stosować się do niej w życiu.
Gdyż jasne jest, że ten wysiłek, o ile jest szczery, na nowo włączy was w rzeczywistość, gdzie przejawiają się prawdziwe konflikty, gdzie rysują się linie sił życia duchowego i moralnego, gdzie dramat powołania natychmiast przybiera konkretny kształt. I odtąd niemożliwa się staje choćby jedna sekunda nudy. I będziecie się skarżyć, że macie tylko jedno życie.
Zostaliśmy powołani nie tylko do czerpania radości ze stworzonego świata, lecz również do kochania bliźnich jak siebie samych.
W całym Piśmie Świętym odnajdujemy silne napomnienia o konieczności służenia drugiemu człowiekowi. Zjawisko nudy rozpowszechniło się tak bardzo między innymi dlatego, że zbyt wiele uwagi skupiamy na sobie, pilnując, aby nasze potrzeby zostały zaspokojone. Mówiąc wprost, staliśmy się egoistami. John Ortberg pisze:
"Paradoksalnie jedną z rzeczy, która uniemożliwia mi doświadczanie radości, jest zaabsorbowanie własną osobą. Właśnie to samolubstwo, które powstrzymuje mnie od poświęcenia się dla radości innych, sprawia, że nie dostrzegam niezliczonych, drobnych darów, jakie codziennie dostaję od Boga, i nie potrafię się nimi cieszyć. To dlatego Walker Percy nazwał uczucie nudy stanem, w którym "osoba wypchana jest sobą".
Ten niedoskonały świat zawsze będzie wywoływał w nas uczucie frustracji i rozdrażnienia. W naszą istotę wpisana została tęsknota za poczuciem sensu i spełnienia, ale w tym życiu nigdy nie zostanie ona zaspokojona.
Musimy stawiać czoło monotonii i jałowości, musimy czekać w długich kolejkach, znosić dwudziestogodzinną podróż samochodem i przedłużające się choroby. Niektórzy ludzie doświadczają stanu skrajnej deprywacji sensorycznej, godzinami leżąc nieruchomo w szpitalnym łóżku i wpatrując się w sufit. Innych zamyka się w maleńkich celach więziennych, na długie lata pozbawiając ich kontaktu z przyrodą i ludźmi.
Żyjemy w cieniu Upadku, którego rezultatem jest grzech. Jedną z konsekwencji grzechu Adama i Ewy była konieczność walki z cierniami i ostami, które utrudniają pracę na roli i w ogrodzie. Wyrywanie chwastów w dużym ogrodzie warzywnym może być naprawdę uciążliwym i frustrującym zajęciem. Trzeba to robić ciągle od nowa. Zmagając się ze skutkami grzechu, w każdej dziedzinie życia doświadczamy frustracji i monotonii.
Niejednokrotnie odnosimy wrażenie, że chwasty, rdza, mole, kurz, bakterie, pleśń i rak odnoszą zwycięstwo, mimo że po raz kolejny użyliśmy wszelkich dostępnych nam środków, aby odeprzeć atak. Jest w nas wrodzona, dana przez Boga tęsknota do uwolnienia się od syzyfowych prac życia. Wraz z całym stworzeniem, mówi św. Paweł, wzdychamy i jęczymy w bólach rodzenia, pragnąc wyzwolenia od bólu ciężkiej pracy, z nadzieją i cierpliwością czekając na dzień, kiedy to wszystko się skończy i zostaniemy wyzwoleni (Rz 8, 22—25). Czujemy ciągły niepokój, pragnąc czegoś, czego jeszcze nie mamy.
Wiecej w książce: Nuda w kulturze rozrywki - Richard Winter
Skomentuj artykuł