Dwie strategie szczęścia

(fot. Eneas De Troya / flickr.com)
Katarzyna Ziętkowska

Przeczytałam niedawno blogowy tekst o tym, że szczęścia można szukać na dwa sposoby. Pierwszy, według autora - o. Krzysztofa Pałysa, polega na ustawianiu standardów jak najwyżej i próbie sprostania im (np. dyplom wymarzonej uczelni). "Tyle że jeśli takie sprawy decydują o twoim szczęściu i spełnieniu - pisze dalej Autor - to szczęśliwy będziesz jedynie raz w życiu i ani grama więcej."

O. Krzysztof pisze:

"Dlaczego ludzie osiągający nagle sukces popełniają samobójstwa, wpadają w nałogi lub tracą smak życia? Ponieważ nagle zauważają, że to, co miało ich zaspokoić i uwolnić od trosk, przynosi kolejne problemy. Tego typu strategie są strategiami ograniczającymi, wręcz samobójczymi. Żadna kobieta nie będzie tak wspaniała, jak sobie wymarzyliśmy, żaden mężczyzna nie będzie ideałem doskonałości, a żadna wspólnota nie spełni wszystkich naszych oczekiwań. Jeśli więc tego typu życiowe cele decydują o twoim szczęściu, to niestety skazujesz się na klęskę."

DEON.PL POLECA

Druga strategia według Autora tekstu to szkoła mistyków, która polega na tym, aby zrobić ze sobą coś takiego, żeby umieć być szczęśliwym z powodu wypicia filiżanki kawy lub kubka herbaty. Jeśli człowiek umie to zrobić, to może być szczęśliwy codziennie. Nawet kilka razy dziennie. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po przeczytaniu tych kilku akapitów, że pomimo wskazania dwóch strategii i pojęć szczęśliwości, autor automatycznie wskazuje, że tylko ta druga jest jedyna i słuszna.

Czytam, rozważam i nie mogę nie skomentować ze szczyptą realizmu... Wszystko pięknie i w sumie prawdziwie, tylko czy możliwe zawsze 24 h na dobę, 365 dni w roku? Żyć, będąc szczęśliwym z kubkiem herbaty w dłoni, kontemplując płynące po niebie chmury, zachłystywać się pięknem otaczającego nas świata... Zatrzymać się, nie poświęcać myślom żadnej uwagi - fantastyczna sprawa. Tylko czy da się tak żyć na co dzień? Dlaczego dyplom wymarzonej uczelni ma być tylko chwilą radości? Dlaczego Autor generalizuje, pchając takich chwilowo szczęśliwych maniaków od razu w szpony nałogów i samobójstw? Jakby to było normą...

A czemu nie potraktować tego dyplomu jako etapu czegoś większego, obszerniejszego, życiowego, co prowadzi do szczęścia? Dyplom, a za nim kwalifikacje dają możliwość pracy, a zatem i rozwoju, czasem wymaga to przeniesienia do innego miasta, owocuje poznawaniem nowych ludzi, zawieraniem przyjaźni, czasem miłością, rodziną... Czy to nie może dać szczęścia? Czy zatem frustratem i głupcem jest ten, kto mówi, że jest w takich chwilach szczęśliwy?

Pamiętam te cudowne momenty przed 3 laty, gdy podczas pobytu u przyjaciółki codziennie rano rozkoszowałyśmy się dotykiem chłodnej trawy, zanurzając w niej bose stopy w upalny dzień... Gdy we Wrocławiu delikatny wieczorny wiatr otulał nas zatopione w porywającym tańcu kolorowej fontanny. Kiedy w zeszłym roku w Wiśle mogłam oddychać lekko mroźnawym, choć majowym powietrzem u boku ukochanego człowieka. Ale po tych wszystkich chwilach przychodzi proza życia, której czasem nie osłodzi kubek gorącej kawy. Trzeba zadbać o rachunki, o zadania w pracy, przychodzi choroba, czasem pogmatwają się relacje z bliskimi. Każde poradzenie sobie z taką trudnością jest szczęściem, jest wzmocnieniem, pokazuje naszą siłę, wartość. Nieporadzenie sobie jest lekcją, z której wyciągniemy wnioski albo nie, ale nie zamierzam się z tego powodu od razu wieszać. Ale na pewno w takich momentach nie pomoże mi to, że 3 lata temu miałam bose stopy zanurzone w zimnej trawie. Wspomnienie tamtego czasu nie sprawi, że w danym trudnym momencie będę bardziej szczęśliwa.

Uważam, że wyznacznikiem szczęścia nie jest to, ile mam takich chwil z przytoczonym przez Autora melonem i bułką, tylko ile chwil, które dają mi poczucie szczęścia, dostrzegam w swoim życiu. Jeśli to jest dyplom, mieszkanie, fajny ciuch czy nowe kolczyki, czy może uśmiech nieznajomego i jego życzliwa pomoc, czy kawa wypita z dawno niewidzianą przyjaciółką, sms od ukochanego, to za każdym razem jestem szczęśliwa, nawet, jeśli to szczęście jest chwilowe, jednorazowe. I tu się z Ojcem zgodzę - mogę być szczęśliwa kilka razy dziennie. Codziennie. Ale niech Ojciec nie deprecjonuje takich wartości jak praca, nauka, awans, kariera, nawet rzeczy materialne. Czasem ktoś latami pracuje i odkłada na wymarzony dom, nawet w sensie dosłownym, bo może nigdy go nie miał i szczęściem dla niego będzie, kiedy sam go stworzy, kiedy w nim zamieszka... I też ma prawo być szczęśliwy.

To, co najbardziej poruszyło mnie w tym wpisie, to wyraźny podział (może nie celowy) na tych, co są szczęśliwi, bo umieją dostrzegać drobnostki i na tych nieszczęśliwych, którzy "jedynie" osiągają spektakularne pojedyncze sukcesy. Umiejętność upajania się chwilami jest rzeczą cenną, ale rzadką. Trudno jest dziękować Panu Bogu za każdą doświadczaną sytuację. Czasem jej trud sprawia, że bardzo nas absorbuje i ostatnią rzeczą o której myślimy, to nogi w trawie i zapach kawy... Po prostu akurat są rzeczy ważniejsze niż drobnostki dnia codziennego. Ale to nie znaczy, że taki człowiek jest mniej szczęśliwy.

Gdyby o. Krzysztof napisał, że oprócz pojedynczych sukcesów warto skupiać się na drobnostkach dnia codziennego i z nich czerpać - to już bardziej. Cieszenie się chwilą ułatwia walkę z trudami życia, pokazuje, że mamy tyle powodów do radości, że jedna porażka to nie koniec świata. Ale na beztroskie upajanie się tylko chwilami może sobie pozwolić niewielu. A stawianie sobie celów i dążenie do ideałów nie musi od razu skazywać nas na klęskę. Stawianie sobie poprzeczki na jakimś poziomie motywuje do podejmowania działań. Daje poczucie spełnienia, a co za tym idzie - szczęścia. A tymczasem Autor pisze, że owszem, jest to droga do szczęśliwości, ale nietrwała, zgubna, dosłownie samobójcza. Z tym się nie zgodzę.

Jakie zatem cele mamy sobie stawiać, jeśli nie takie właśnie? - Rodzina, praca, dom, przyjaciele, podróże... Celem ma być kontemplowanie kawy? Jasne, dla mnie to zawsze chwila przyjemności i jakiś synonim luksusu, bo ją uwielbiam (zwłaszcza włoską). Ale bywają dni, że nie mam czasu jej wypić albo piję w biegu, w ogóle nie rozkoszując się jej smakiem. Czy jestem wtedy mniej szczęśliwa? Nie sądzę...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dwie strategie szczęścia
Komentarze (17)
Ś
świecki
31 lipca 2014, 08:20
Wszystko pięknie pisze ojciec-zakonnik, ale takie szczęście jest możliwe jedynie z perspektywy życia w zakonie. Tam życie jest uporządkowane i w miarę przewidywalne, a więc mozna cieszyć się kubkiem herbaty i bosymi stopami na trawie. W życiu świeckich jest więcej zagrożeń; utrata pracy, choroba dziecka, problemy małżeńskie, brak pieniędzy na spłatę kredytów, alkoholizm najbliższego członka rodziny, itp. Czy w takich sytuacjach ktoś będzie w stanie kontemplować picie kawy?
P
Posit
30 lipca 2014, 16:30
Jeśli człowiek nie potrafi się cieszyć z tego co ma teraz, nie będzie umiał cieszyć się także w przyszłości. Bardzo interesujący tekst i ciekawy temat.
C
C.
30 lipca 2014, 15:16
Dobrze gada, wódki jej dać!
PO
Piotrek O.
30 lipca 2014, 14:41
Szczęście to nie przyjemności. Przyjemność przemija a szczęście jest w nas.  I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi [nie robiącymi różnicy] w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej zakazane [lub nakazane], tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa [więcej] niż ubóstwa, zaszczytów [więcej] niż wzgardy, życia długiego [więcej] niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach.
E
ech:)
31 lipca 2014, 07:24
Uważasz, że będąc obojętnym będzie się szczęśliwym? Że nie należy niczego pragnąć? Nie jesteśmy mrożonkami. Tętni w nas życie, a ono samo w sobie jest wielkim pragnieniem. Ja lubię zchłystywać się nim. Mam pragnienia, mam marzenia, ale nie są one podstawą szczęścia, tylko drogowskazami. Z jednych kierunków rezygnuję, drugimi podążam. Cieszę się każdym dniem, dobrym i złym, bo w tym dniu jestem i jest on mój. Obojętnośc budzi moją frustrację, powoduje chaos i wygania szczęście. Nie potrafię obojętnie przechodzić obok życia. Mam niewiele, ale sądzę, że jestem o wiele bogatsza, może lepiej zabżmi szczęśliwa od ludzi obojętnych. Bo mam cele. Drogę. Marzenia. I każdego ranka słońce świeci dla mnie i kazdego człowieka, nawet gdy ukryło się za chmurami. A w nocy? W nocy też świci śłońce, dla drugiej strony medalu, która odpoczywała po dniu szczęsliwym, nawet jeśli o tym nie wiedziała. Dlaczego? Bo tak jak ja wciąz są i znów mają swój dzisiejszy dzień.
PO
Piotrek O.
31 lipca 2014, 10:08
Mam wrażenie iż nie zostałem zrozumiany... Bycie mrożonką, obojętnym to kolejna skrajność, egoizm. Chodzi mi o to iż to wolność daje szczęście. Aby być wolnym trzeba Kochać i być Kochanym przez Boga. Marzenia trzeba mieć koniecznie ale również trzeba mieć wolność od nich. Pewnego rodzaju, pozytywna obojętność pojawia się w momencie poznania głównego celu, najważniejszego celu. Wtedy można dopiero dobrze działać, realizować cele, marzenia i szukać zbierzności z tym celem nadrzędnym. Jaki jest twój nadrzędny cel? Marzenie?
M
mama
30 lipca 2014, 11:51
a jak cieszyć się chwilą, jak cieszyć się wspomnieniami, jak cieszyć się ze spektakularnych sukcesów kiedy ginie dziecko? czy kiedykolwiek będzie można jeszcze powiedzieć - "jestem szczęśliwa"?
M
MJM
30 lipca 2014, 23:07
Z Nim (z Panem Jezusem) zawsze będziesz szcześliwa, w każdej okoliczności!
A
andrzej
30 lipca 2014, 08:45
Umiejętność dostrzegania poszczególnych elementów bożego dzieła tworzenia jest chyba najcenniejszym darem, z którego płynie prawdziwa radość i szczęście. Mam na myśli również ludzi, którzy pokonują ogromny wysiłek dla osiągnięcia jakiegoś wyzwania np zdobycia jakiegoś szczytu, jedynie dla krótkiej chwili rozkoszowania się odmienną perspektywą postrzegania świata. Taki moment np dla himalaisty nie może trwać zbyt długo, jednak niesie on niezapomniane wrażenia, spostrzeżenia i odczucia. Czy warto dla takich chwil ryzykować utratą swoje życia? Zdecydowana większość zapewne odpowie, że Nie. Jednak nie zapominajmy że są tacy, którzy ulegli temu pragnieniu wręcz całkowicie. Nie bójmy się również dostrzec, że w tych naszych wielu ziemskich pragnieniach są nie rzadko ukryte iluzje złego. To co prowadzi do prawdziwej przemiany nas samych może pochodzić jedynie od Boga, bo tylko On jest naszym przyjacielem, pasterzem, ojcem, mistrzem, nauczycielem i dopiero gdzieś na końcu naszym Bogiem. My jednak bardzo często na wczesnych etapach rozwoju wiary postrzegamy Boga od tej ostatniej i najwyższej perspektywy. Owszem jest to łatwiejsze i bardzo wygodne, ale za razem bywa zbyt trudne w życiu codziennym. Ramy w jakich egzystuje Bóg nas przerastają i mogą być przyczyną wielu nieporozumień, które prowadzą do wielu rozczarowań.
A
andrzej
30 lipca 2014, 08:45
cd. Powracając jednak do myśli przewodniej, chciałbym podkreślić, że człowiek będzie szczęśliwszy jeśli da się nauczyć (Bogu), by cieszyć się drobnostkami wręcz okruchami naszego jestectwa niczym "wariat" opętany Miłością Boga. Na te okruchy mogą się składać również już wspomniane elementy dzieła stworzenia. Im łatwiej będziemy te elementy dostrzegać tym większą radość będziemy czerpać z życia i to niezależnie od naszej kondycji życia oraz miejsca naszej egzystencji. Owszem istnieje potrzeba pielgrzymowania, bo aby się uczyć życia trzeba poszerzać perspektywę postrzegania świata, a tym samym poznawać szersze jego ramy. Jest to to jeden z wielu przepisów zdobywania doświadczenia i w końcu mądrości życia, tego świata. Paradoksalnie ma to być jedynie etap w naszym całościowym rozwoju i nie możemy się na nim zbyt długo zatrzymywać, bo jest jeszcze tamten świat, wymiar Boga dla którego się narodziliśmy, dla którego żyjemy. I choć jest on obecnie dla nas być może wciąż tajemnicą to nie da się uniknąć przejścia w tamten świat. Droga tam zaczyna się już tutaj i warto się czasem nad tym zatrzymać i głębiej zastanowić. Śmierć ma być życiem, a przemiany są jedynie wieloma etapami,  przez które mamy przejść. Dalsze etapy przemian są tak trudne do pojęcia, że nie warto się w nie zbyt zagłębiać żyjąc tu na ziemi.  Wystarczy sama świadomość innego życia, dalszego rozwoju. To jest prawdziwe nasze przeznaczenie.
M
MJM
31 lipca 2014, 10:35
"To co prowadzi do prawdziwej przemiany nas samych może pochodzić jedynie od Boga, bo tylko On jest naszym przyjacielem, pasterzem, ojcem, mistrzem, nauczycielem i dopiero gdzieś na końcu naszym Bogiem". I pięknie to napisałeś.
J
jewka
29 lipca 2014, 23:20
cóż - nie czytałam bloga -tylko komentarz ale wydaje mi się (właśnie z powodu treści komentarza), że owemu blogerowi nie chodziło o jakieś generalizowanie, raczej o fakt, iż w naszych czasach DUŻA CZĘŚĆ POPULACJI popada w takie właśnie skrajności, zapominając o równowadze. Przytoczone fragmenty WCALE NIE negują wartości "poważnych" pragnień i celów życiowych, zwracają jedynie uwagę, że NADMIERNE skupienie na dużych celach odbiera nam radość w życiu codziennym ....
S
Szczęściarz
29 lipca 2014, 21:46
Myślę, że o. Krzysztof ma dużo racji. Nie wydaje mi się żeby chodziło mu dosłownie o ,,kontemplowanie kawy''. Sęk w tym aby starać się cieszyć z tego co się już ma i nie dać się nawałowi pokus jakie serwuje nam świat. Tak naprawde do szczęścia nie potrzebujemy wiele. Jak mowił o. Krzysztof nasze sukcesy nie zapewnią nam pełni szczęścia gdyż są one chwilowe. Nie oznacza to oczywiście że nie powinniśmy stawiać sobie celów i do nich dążyć, ale nie zatracać się w nich i nie pokładać w nich nadzieji że dadzą nam pełne szczęście bo tak nigdy nie będzie. Myślę, że największe szczęście które nigdy nie przeminie może zapewnić nam jedynie Bóg i ludzie których kochamy. Bez nich nie mozemy być tak naprawde szczesliwi...
.
.
30 lipca 2014, 10:18
Tak jeśli mamy Boga to jesteśmy szczęśliwi, to tylko dzięki niem u możemy osiągnąć pełnię szcześcia.
A
a
29 lipca 2014, 20:47
nie mylić bezmyślnego romantyzmu z kontemplacją... 
Kamila
29 lipca 2014, 21:45
A któż ma ocenić, co jest bezmyślnym romantyzmem? 
A
a
29 lipca 2014, 22:30
przepraszam; nie mylić kontemplacji z czymś co nią nie jest...