Kobiety częściej bywają w małżeństwie samotne i nieszczęśliwe
Opowiem ci o jednym przypadku: małżeństwo ludzi sukcesu, prowadzą wspólną firmę, podziwiani, bogaci, jeżdżący po świecie. Udany związek z dorosłymi dziećmi. Pełna sielanka. Nagle kobieta trafi a z problemami zdrowotnymi do lekarza...
Maria Mazurek: Bywa, że pacjenci są uparcie leczeni na chorobę somatyczną, a nigdy nie dowiedzą się, że choruje ich umysł?
prof. Dominika Dudek: Zależy, jak to się potoczy. Opowiem taką historię: na krakowską kardiologię trafiła pacjentka koło pięćdziesiątki, matka trójki dzieci. Niepaląca, niepijąca, z czynników ryzyka tylko otyłość. Miała „przytkaną” tętnicę wieńcową, nic bardzo skomplikowanego, po prostym zabiegu kardiologii interwencyjnej wyszła do domu. Po paru dniach dzwoni do lekarza: że ją boli, że wcale nie jest lepiej, że poprawy nie ma, że boi się, że umrze. No skąd ten ból, skoro zabieg się udał i już nic nie miało prawa boleć? Pacjentka wróciła na kardiologię, a ja przyszłam na konsultację. Gdy dłużej z nią porozmawiałam, okazało się, że kobieta cierpi na bezsenność, budzi się nad ranem i nie może już zasnąć. A po chwili stwierdziła, że jej życie jest nieudane, że jest bezradna, przygnębiona. Chorobę serca potraktowała jak „koniec wszystkiego”; nie widziała dla siebie żadnej perspektywy ani nadziei. Straciła apetyt, motywację do jakiejkolwiek aktywności, nie chciała widzieć przyjaciół ani rodziny, „zapadła się w sobie”. Czuła się skrajnie zmęczona, bez energii, co uważała za sygnał nadchodzącej śmierci.
Ale poza depresją miała też problem kardiologiczny?
Tak. Bo te „maski depresji”, somatyzacje, często dotyczą tych narządów, z którymi rzeczywiście mamy lub mieliśmy jakiś kłopot. Jednak dolegliwość somatyczna u pacjentki została zlikwidowana, a ból pozostał. U mężczyzn oczywiście te „maski bólowe” też się zdarzają, ale są rzadsze. Za to częstsze u mężczyzn z depresją są zachowania typu acting out.
Na czym to polega?
Wpadają w furię. Nie mają kontroli nad swoim zachowaniem, stają się impulsywni, agresywni. Nadużywają substancji uzależniających, głównie alkoholu. Mężczyzna w depresji może w ogóle nie okazywać smutku, nie być melancholijny – w związku z tym ludziom z otoczenia ciężko się zorientować, że chłop może cierpieć na depresję. Prędzej pomyślą, że albo pijak, albo psychopata. Co ciekawe, częściej na depresję chorują mężczyźni samotni.
A u kobiet jest inaczej?
Tak. Samotne kobiety chorują rzadziej niż mężatki. Oczywiście, separacja, rozwód i owdowienie wiążą się z większym ryzykiem wystąpienia depresji u obu płci bez względu na moment, kiedy ta zmiana wystąpi. Ale ogólnie wygląda na to, że małżeństwo jest dla mężczyzny czynnikiem chroniącym przed depresją, a u kobiet jest przeciwnie, nasila ryzyko choroby. Natomiast ta zależność nie występuje w tych (nielicznych) kręgach kulturowych, w których kobiecie przypisuje się większą wartość niż mężczyźnie.
Wniosek z tego, że kobiety częściej bywają w małżeństwie samotne i nieszczęśliwe.
Tak. Tym bardziej że częściej niż u mężczyzn ich życie sprowadza się tylko do sfery domowej. A najlepiej mieć w życiu kilka filarów, na których możemy się oprzeć – dom, pracę, przyjaciół, pasję i tak dalej. Mówiąc obrazowo: jak coś nam się w życiu prywatnym nie poukłada, to mamy jeszcze pracę, w której się rozwijamy, w której spotykamy się z ludźmi i która sprawia, że mamy codziennie po co wstawać. Psychiatrzy w zasadzie są zgodni: brak pracy zawodowej jest czynnikiem podatności na depresję.
Może zostawmy już depresję, bo to nie jedyna choroba, na którą częściej cierpią kobiety. Kobiety częściej mają osobowość typu borderline, osobowość zależną, unikającą, co oczywiście również może wynikać z tych czynników, o których rozmawiałyśmy przed chwilą. Bo jeśli dziewczynka jest otoczona przesadną opieką rodziców, a od nich trafi a wprost pod skrzydła męża, to trudno się dziwić, że zachowuje bierną postawę. Kobiety częściej cierpią też na zaburzenia lękowe, częściej przez nie opuszczają pracę lub w ogóle nie potrafi ą jej podjąć. Z ewolucyjnego punktu widzenia ta dysproporcja jest zrozumiała. Kobiety przeszacowują zagrożenie, mężczyźni go nie doszacowują.
Bo mężczyzna miał być na polowaniu odważny, a kobieta, opiekując się dzieckiem, musiała zachować większą ostrożność?
Racja. Adaptacyjnie przeszacowanie zagrożenia dawało konserwatywny i bezpieczny wybór w niejasnych sytuacjach, co miało strzec potomstwo przed zagrożeniem. Cokolwiek nowego się działo, kobieta myślała: trzeba się schować do jaskini, bo to może być niebezpieczeństwo. Mężczyzna myślał natomiast: to pewnie nic strasznego, ale trzeba sprawdzić. Dla populacji śmierć samca jest zresztą mniejszym problemem – strata samicy to strata potencjalnego potomstwa. A jak jeden samiec zginie, to jego samicę pięciu innych może zapłodnić.
Kobiety rzeczywiście częściej cierpią na zaburzenia lękowe. Jest jednak coś takiego, co nazywam „męskimi lękami”. Właściwie one nie spełniają kryteriów zaburzeń lękowych; precyzyjniej powinno się więc mówić o obszarach lękowych, które są tematem raczej dla psychoterapeuty niż psychiatry. Uważam jednak, że te „męskie lęki” bywają niebezpieczne ze społeczno-politycznego punktu widzenia. Bo widzisz, mężczyźni mają taką nieuświadomioną tendencję, żeby niszczyć „innych”, szukać kozła ofiarnego, budować fanatyzmy. W marszach narodowców chodzą głównie mężczyźni. Lęk przed imigrantami – że oni wszyscy tylko gwałcą, kradną, zagrażają nam – też przecież sieją głównie mężczyźni.
Skąd się to bierze?
Mężczyźni mają większą skłonność, żeby za takimi zachowaniami ukrywać strach, tchórzostwo, kompleksy. W ogóle często tak bardzo zaprzeczają problemom, że sami przestają je dostrzegać. Lęki egzystencjalne zagłuszają pogonią za sukcesem, za wszelką cenę, po trupach (nie będę przecież tu siedział i filozofował, zamiast tego muszę zostawić po sobie ślad). Lęk o swoją męskość, o porażkę seksualną, o to, że nie będą atrakcyjni dla kobiet, wyrażają agresją właśnie wobec kobiet. Nieakceptowanie swoich homoseksualnych skłonności – homofobią i agresją wobec gejów, którzy przyznają się do swojej orientacji. U mężczyzn występuje też większy lęk przed starością i przed chorobą. Jak w tym powiedzeniu: dla faceta każdy katar jest zagrażającą życiu infekcją, a każdy czyrak to rak.
Żeby nie wyszło, że śmiejemy się z mężczyzn.
Bardziej współczujemy. Mężczyźni też są ofiarami patriarchalnej kultury. To na tej „głowie rodziny” spoczywa, często jedynie na niej, odpowiedzialność finansowa za bliskich. Nic dziwnego, że w nieuświadomiony sposób mężczyźni boją się, że nie podołają tej roli. Dlatego są bardziej rywalizacyjni, konfrontacyjni i dużo gorzej od kobiet znoszą utratę pracy. Poza tym częściej uciekają w alkohol. Dane mówią na przykład o pięciu procentach uzależnionych mężczyzn i jednym procencie uzależnionych kobiet. Mówię „na przykład”, bo szacunki różnią się między sobą; wszystkie wskazują jednak na znaczną przewagę uzależnionych mężczyzn. Problem zaczyna się już w wieku nastoletnim, to chłopcy sięgają po alkohol wcześniej i częściej się upijają. Choć to kobiety z przyczyn fizjologicznych – chodzi przede wszystkim o słabszą aktywność enzymów metabolizujących alkohol – potrzebują mniej alkoholu, żeby się upić.
Kto ma gorzej: uzależniona kobieta czy uzależniony mężczyzna?
Uzależniona kobieta. Po pierwsze, z przyczyn biologicznych. U kobiet alkoholizm zazwyczaj współwystępuje z innymi zaburzeniami psychicznymi: depresją (70 proc.), zaburzeniami lękowymi (40 proc.) czy zaburzeniami typu borderline (50 proc.). U kobiet występuje też większa podatność na szkody zdrowotne – mam teraz na myśli „choroby ciała”, somatyczne – związane z nadużywaniem alkoholu.
No i odbiór społeczny pijącej kobiety jest inny. Gorszy. Mężczyźni alkoholicy częściej piją towarzysko; jest to społecznie akceptowane, usprawiedliwiane. Kobieta alkoholiczka często pije w ukryciu. Potrafi oszukiwać wszystkich wokół. Opowiem ci o jednym przypadku: małżeństwo ludzi sukcesu, prowadzą wspólną firmę, podziwiani, bogaci, jeżdżący po świecie. Udany związek z dorosłymi dziećmi. Pełna sielanka. Nagle kobieta trafi a z problemami zdrowotnymi do lekarza. Okazuje się, że ma niemal rozpadającą się wątrobę. I przy okazji: że od lat jest uzależniona od alkoholu, upija się niemal co noc w ukryciu. Czyli zaawansowana choroba alkoholowa. On nie ma o tym pojęcia, bo ona w ukrywaniu uzależnienia doszła niemal do perfekcji. Mieszkali w jednym domu, wspólnie pracowali, spali w jednym łóżku! A on nie miał pojęcia.
Może był nieuważny? Jak można się nie zorientować, że twój partner czy partnerka wstaje w nocy i się upija? Przecież czujesz zapach alkoholu.
Niekoniecznie. Bo może on też wieczorem wypił szklaneczkę whisky albo lampkę wina do kolacji i nie poczuł? Picie wina do kolacji jest elementem stylu życia ludzi dobrze zarabiających, wykształconych. Nawet codziennie.
Jeśli pijemy alkohol codziennie, nie powinna nam się zapalić lampka? To jest pytanie o granicę bezpiecznego picia. Ostatnio rozmawialiśmy o tym z przyjaciółmi i wyszło, że wszyscy pijemy jakiś alkohol właściwie codziennie. W tej granicy, o którą pytasz, nie chodzi o to, jak często pijesz, ani nawet nie o to, ile pijesz. To kwestia wyraźnych szkód, które alkohol powoduje. Człowiek uzależniony od alkoholu rezygnuje z ważnych spraw, niszczy je na korzyść tego, co go uzależnia.
Mówiąc obrazowo: jeśli pijesz lampkę wina codziennie do kolacji, ale przyjechałaś na spotkanie do przyjaciół samochodem i jesteś w stanie powstrzymać się od picia, to raczej nie grozi ci uzależnienie. Tak samo jeśli jesteś na imprezie, ale wiesz, że następnego dnia wcześnie rano masz coś do zrobienia w pracy, to trochę się napijesz, ale nie zalejesz się w trupa. W uzależnieniu tracisz ważne rzeczy na korzyść zajmowania się tym, co cię uzależnia. Jak w tym powiedzeniu: takie niedobre, a tatuś musi. Pijak pije, bo lubi. Alkoholik pije, bo musi. Wielu alkoholików nienawidzi alkoholu, chciałoby przestać.
Powracając do różnic płci…
Inne są motywacje sięgania po alkohol. Mężczyzna robi to, bo chce wzmocnić swoje wrażenia towarzyskie i seksualne. Jest takie powiedzenie: dobre piwo jest jak halny, wzmaga popęd seksualny. To oczywiście pułapka, bo choć alkohol zwiększa chęci, to zarazem osłabia wykonanie. Zresztą powikłaniem alkoholizmu u mężczyzn jest zespół Otella, czyli urojenia zazdrości. Mężczyźni piją również, żeby dostosować się do grupy społecznej.
Kto nie pije, kabluje.
I jak tu się nie napić z chłopakami na budowie? Chcesz być równym kumplem. Kobiety częściej piją, bo nie radzą sobie z emocjami; często mają zaburzenia depresyjne – jeszcze przed uzależnieniem – więc próbują leczyć się alkoholem. To ich sposób na radzenie sobie z samotnością, z konfl iktami w rodzinie, z nieudanym związkiem. Kobiety czasem uzależniają się też, bo mają pijącego partnera. Czasem kobieta pije z facetem, bo myśli, że dzięki temu będzie bardziej go kontrolować. Uważa, że lepiej, żeby napił się z nią niż z kolegami. Albo tłumaczy sobie: jak się z nim napiję, to będzie miał mniej wódki.
Czyli, podsumowując wątek alkoholowy: kobiety uciekają w alkohol przed rzeczywistością, a mężczyźni piją, by tę rzeczywistość ubarwić?
To duże uogólnienie, ale tak. Coś w tym jest.
Fragment pochodzi z książki "Nie tylko mózg".
Skomentuj artykuł