Prokrastynacja niszczy życie zawodowe... i duchowe. Jak sobie z nią radzić?
To nie zwykłe lenistwo, ale nawyk szybko przekształcający się w nałóg. Jak wszystkie nałogi, nie pozwala nam działać na miarę naszych możliwości, ale podcina skrzydła i ogranicza potencjał. Prokrastynacja, bo o niej mowa, grozi nam nie tylko w pracy, ale także w życiu wiary. Na szczęście są na nią sprawdzone sposoby.
Wybieram to, co fajniejsze, reszta zadań niech czeka
Prokrastynacja – modny ostatnio termin, oznaczający odkładanie spraw na później. Często określenia „prokrastynacja” używa się jako bardziej eleganckiego zamiennika słowa „lenistwo” – choć wcale nie są tym samym. Słowo ma źródłosłów łaciński: procrastinatio to po łacinie odroczenie, zwłoka (i warto tu zauważyć, że wchodzący w „skład” tego określenia wyraz cras to po łacinie „jutro”.) Bohaterka wielu żartów (szef nie siedzi bezczynnie, szef prokrastynuje) tym się różni od „zwykłego” lenistwa, że szybko staje się nawykiem. A istotą tego nawyku jest rezygnowanie z wykonania zadań, które nie przyniosą nam natychmiastowej gratyfikacji w postaci uczucia przyjemności i zyskania jakiejś „nagrody”.
Przykład? Pracownik, który zamiast zająć się pisaniem maila do klienta zgłaszającego reklamację, wrzuca zdjęcia na Instagrama, by za chwilę dostać kilka serduszek. Miłe uczucie spowodowane faktem, że komuś się podobają jego zdjęcia, jest o wiele przyjemniejsze niż odpowiadanie na wiadomość rozgniewanego usterką nowej kosiarki człowieka. Do którego można przecież spokojnie napisać potem, gdy już pracownik działu reklamacji napije się kawy, odbierze instagramowe lajki i będzie w lepszym nastroju do mierzenia się z nieprzyjemną sytuacją. Albo może jutro?
Nałogowe odkładanie na później
Prokrastynacja jest więc nawykowym odkładaniem na później tych czynności, które zaraz po ich wykonaniu nie dadzą nam uczucia przyjemności. Takie działanie w dłuższej perspektywie nie pozwala nam osiągać celów, które sobie wyznaczamy, rujnuje nawet najlepiej ułożone plany i sprawia, że efektywność naszych działań jest żałośnie mała. A to z kolei powoduje, że czujemy się mniej sprawczy i mniej fajni niż reszta świata, nie odkładająca swoich spraw na jutro – i potrzebujemy pocieszaczy. Na przykład tych rzeczy, których wykonywanie daje natychmiastową gratyfikację. I wtedy kółko się zamyka.
Ratowaniem ludzi przed prokrastynacją zajmują się przede wszystkim specjaliści od zarządzania i organizacji oraz psychologowie, tworząc proste metody pomagające wykonywać to, co konieczne, na czas. Bo problem jest, i to na tyle zauważalny, że 6 września obchodzimy nawet Dzień Walki z Prokrastynacją.
Prokrastynacja po katolicku
Prokrastynacja jest jednak zjawiskiem związanym nie tylko z naszą pracą zawodową czy domowymi obowiązkami. Mocno dotyka także sfery duchowej.
Jak prokrastynują katolicy? Odkładając na później to, co w sferze wiary wymaga wysiłku i nie przynosi natychmiastowej przyjemności, choć wiadomo, że niesie ze sobą dobro. To może być na przykład spowiedź, wyjazd na rekolekcje, czytanie Pisma Świętego, ale też zwyczajne odkładanie „na jutro” codziennej modlitwy.
Taka duchowa prokrastynacja jest o tyle bardziej niebezpieczna od odkładania na jutro obowiązków zawodowych i życiowych, że jej konsekwencje są mniej dostrzegalne. W życiu wiary nie grozi nam ani wyrzucenie z pracy, ani odcięcie prądu, za to odcięcie od łaski – jak najbardziej. Co więcej, trudno nam czasem powiązać pogorszenie się naszego stanu ducha z brakiem modlitwy czy spowiedzi: przygnębienie, smutek, niepokój i brak życiowej satysfakcji wiążemy częściej ze złą dietą niż z duchowym głodem.
Bóg nie mówi „jutro”
Tymczasem wskazówki, których Bóg udziela nam, by życie szło dobrze i w odpowiednim kierunku, są w stanie uciąć łeb prokrastynacji tuż przy samym ogonku. Pierwsza z tych wskazówek brzmi: dzisiaj. Jezus nie mówi Zacheuszowi: „chcę się zatrzymać w twoim domu”, ale: „dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zacheusz – bogaty zwierzchnik celników – na pewno nie narzekał na brak rozrywek. Mógł powiedzieć: dobrze, umówmy się na jutro. Ale to „dziś” Jezusa mocno go zmotywowało i w efekcie przyniosło niezwykły skutek: Jezus przy kolacji oznajmia Zacheuszowi: „dziś zbawienie stało się udziałem tego domu”. Czym by się skończyło odkładanie na później spotkania z Jezusem? Czy w ogóle by do niego doszło?
Podobną myślą dzielił się ze słuchaczami jednej ze swoich konferencji ks. Piotr Pawlukiewicz. Radził, by nie odkładać spowiedzi. I by o swoim grzechu myśleć w perspektywie teraźniejszości oraz najbliższej, zaplanowanej przyszłości. „Chodzi o to, by przeżyć bez grzechu jeden dzień. Nie myśleć za daleko” – mówił.
Jakie masz wymówki?
Dobrą wskazówką jest też rozmowa Jezusa z jednym z ewangelicznych prokrastynatorów. Chrystus mówi: „pójdź za mną” – a człowiek odpowiada: tak, dobrze, ale pójdę najpierw pogrzebać mojego ojca. Na pierwszy rzut oka to dobry plan. Pogrzeb to przecież ważna sprawa, a gdy nasz bohater wykona ją właściwie, doświadczy… gratyfikacji: postąpił jak należy. Problem w tym, że ów pogrzeb najwyraźniej służy naszemu bohaterowi jako wymówka. Porzucenie wszystkiego i pójście za Jezusem jest trudniejsze i nie wiadomo, co przyniesie. Lepiej odłożyć na jutro.
Klasycznym biblijnym prokrastynatorem jest prorok Jonasz. To zresztą sam początek księgi Jonasza. Pan Bóg mówi do proroka: wstań i idź do Niniwy, żeby upomnieć ludzi, bo grzeszą. A Jonasz wstaje i idzie do… Tarszisz. „Daleko od Pana” – robi dopisek autor biblijny. Jonasz nie ma ochoty być kimś, kto przychodzi w imieniu Boga i zapowiada zagładę. To nie jest zadanie, które przyniesie mu natychmiastową gratyfikację. Więc je odkłada. Na jutro, na potem.
Jak się kończy prokrastynacja w wykonaniu Jonasza? Katastrofą, i to dosłownie, bo przychodzi wielka burza i załoga statku, którym prorok płynie do Tarszisz, bojąc się zatopienia okrętu wyrzuca za burtę cały ładunek. Na koniec, na żądanie Jonasza, wyrzucają też samego proroka, który trafia do wnętrza wielkiej ryby. Wszystkich tych nieszczęść nie byłoby, gdyby nie odkładanie zadania na potem. I nasza duchowa prokrastynacja też tak się kończy: przynosimy straty tym, którzy płyną razem z nami, toniemy w morzu, kończymy połknięci przez ciemność.
W czym nam może pomóc prokrastynacja
Jednak ten nawyk, który szybko przekształca się w nałóg, może sporo nam powiedzieć o naszym życiu, gdy się odważymy uczciwie przyjrzeć przyczynom prokrastynacji. Niezależnie od tego, czy odkładamy na później obowiązek zawodowy, życiowy czy duchowy – możemy usiąść i zapytać: dlaczego? I choć może się tak wydawać, przyczyną nie jest na ogół szukanie w życiu przyjemności i gratyfikacji. Być może pisanie maili do rozgniewanych klientów przerasta emocjonalnie naszego pracownika działu obsługi klienta. Może odkładający napisanie pracy zaliczeniowej student czuje się bezradny, bo nie potrafi sobie poradzić z ułożeniem skutecznego planu pracy. Być może matka, która wiecznie zostawia w pralce niepowieszone pranie, cierpi na ból pleców i trudno jej wieszać ubrania na niskiej suszarce. A mąż należący do parafialnej wspólnoty małżeństw wciąż odkłada czytanie Pisma Świętego, bo nie odpowiada mu system lektury, który dla niego ustaliła żona…
Gdy prokrastynację potraktujemy jak sygnał, że coś w życiu wymaga zmiany, i przyjrzymy się sami lub z czyjąś pomocą przyczynie – może się okazać, że o wiele łatwiej będzie znaleźć sposób na to, by przestać odkładać ważne rzeczy „na święty Dygdy, co go nie ma nigdy”.
Jak sobie radzić z odkładaniem na później?
Sposobów jest wiele, ale by ruszyć z miejsca w podstawowych przestrzeniach życia: pracy, domu i życiu wiary, wystarczą na początek trzy.
Pierwszy: wyznaczać sobie priorytety i zaczynać dzień od wykonywania najważniejszego zadania. Jeśli to, co bardzo chcemy odłożyć na potem, będzie pierwszym zadaniem do zrobienia, są duże szanse, że bez odkładania zostanie wykonane. Niezależnie od tego, czy będzie to kwadrans na lekturę Pisma Świętego albo wejście przed pracą do kaplicy adoracji, czy ważny mail do klienta, bez którego sprawa nie ruszy do przodu, czy pozmywanie naczyń, by wygodnie gotować w sprzątniętej kuchni – niech to, co dzisiaj jest kluczowe, znajdzie się pierwsze na liście zadań, przed poranną kawą i przejrzeniem mediów społecznościowych.
Drugi – to dzielenie dużych zadań na mniejsze części, czyli zjadanie słonia po kawałku. Eksperci od tematu prokrastynacji często podkreślają, że odkładamy na później te zadania, których nie skończymy w tym samym dniu i które nie przyniosą nam satysfakcji z wykonanego zadania. Jeśli pakowanie się na dwutygodniowy urlop z czwórką dzieci nas przerasta, o wiele łatwiej będzie spakować się na czas, gdy rzeczy do spakowania podzielimy na kategorie: spakowanie odpowiednich butów dla sześciu osób nie jest już tak przytłaczające, jak spakowanie wszystkiego. Jeśli chcemy przeczytać cały Stary Testament, zacznijmy od czytania jednego rozdziału Księgi Rodzaju każdego dnia.
Trzeci sposób? Nie przeceniać swoich możliwości. Częstą przyczyna odkładania na później jest wyznaczanie sobie do zrobienia zbyt wielu zadań – lub zbyt skomplikowanych. W pierwszym momencie mamy jeszcze dużo energii i entuzjazmu, ale gdy dzień się kończy, a zadanie nie jest wykonane nawet w jednej trzeciej, są duże szanse, że wyląduje na liście „dokończę jutro”. A jutra, jak wiadomo, nie ma. Jest tylko dziś. Dlatego dobrze jest planować mniej. Zaplanowanie na dziś dziesięciu minut modlitwy zamiast godzinnej medytacji biblijnej, odpisania na cztery maile, a nie na piętnaście, posprzątania kuchni i łazienki, a nie całego mieszkania przynoszą lepsze efekty, niż próba udowadniania sobie, że jest się superbohaterem i ma się tę moc.
Skomentuj artykuł