Nie bądź zależny od akceptacji i opinii innych

Nie bądź zależny od akceptacji i opinii innych
Porażka zewnętrzna, nawet jeśli ma miejsce, jest skutkiem tego, że tam, w środku, już wygraliśmy. Złamaliśmy schemat, przekroczyliśmy własne ograniczenie. (fot. shutterstock.com)
Konrad Kruczkowski / haloziemia.pl

Nieustannie spotykam ludzi, którzy z jakiegoś powodu odmawiają sobie prawa do istnienia. Zależni od akceptacji i opinii innych, wydają się przepraszać za każdy oddech. Zwykle wycofani i cisi, zaniedbani. Ze wzrokiem zwróconym w tę drugą stronę. Tak wystraszeni, że aż widoczni.

Deficyt wiary w siebie nie zawsze manifestuje się w tak oczywisty sposób. W mniejszym lub większym stopniu każdy z nas nosi w sobie tę ułomność. Kolekcjonujemy i pielęgnujemy porażki codzienności, bo nikt nie dołączył do nich instrukcji obsługi. A poczucie własnej wartości, jeśli rdzewieje, to właśnie w sytuacjach z mikroskali.

DEON.PL POLECA

* * *

Noc jest późna. Świadczy o tym tak czas, jak i coraz mniej zrozumiały język naszej komunikacji. Ten ostatni jest prostą konsekwencją ilości wypitego alkoholu. Ktoś rozpoczyna dyskusję o polityce i wiem, że to nie skończy się dobrze. Zły czas, złe miejsce. W towarzystwie kilku tych, co znają odpowiedź na każde pytanie. Szybko schodzi na kwestie kościoła: każdy ksiądz to pedofil, każdy wierzący to buc i idiota. Kątem oka patrzę na koleżankę. Wierząca, zaangażowana, o skórze trochę cieńszej niż moja własna. Dusi coś w sobie tak, że aż puchnie.

W końcu sam zwracam uwagę na styl rozmowy. Podkreślam, że jestem gotów na dyskusję, ale omawiane kwestie są dla mnie ważne. Skoro  nie żartujemy, to format nie usprawiedliwia tego, co ma miejsce. Reakcja zaskakuje: towarzystwo, choć nie wstrząśnięte, to lekko zmieszane przeprasza. Po chwili atmosfera wraca na dobre tory.

Kiedy wychodzimy, pytam Justyny, dlaczego nie zareagowała. Jej granice zostały przekroczone dużo wcześniej. Odpowiada zdawkowo, że przecież byli pijani, nie wiedzieli co mówią, że szkoda sił. Nie wie, że piętnaście minut temu zrezygnowała z siebie. Nie na poziomie świadomej decyzji, ale z powodu obezwładniającego, nieuświadomionego lęku.

* * *

Pobrali się. Ona pełna energii, trochę zagubiona, ale szczęśliwa. Jeszcze nie czas, żeby wszystko porządkować. On, wykształcony, z dobrą pracą i perspektywami (jakby to miało jakieś znaczenie). Zakochany na zabój, a może bardziej. Tyle, że wciąż chłopiec.

Syn nieobecnego ojca - zabrakło modelu. Umiał być tyko dzieckiem, bo nikt nie pokazał mu, jak być mężczyzną. W konsekwencji miłość do niej pomylił z miłością do matki. Oczekuje, że ona będzie prać, gotować, sprzątać. Przede wszystkim, że zapewni mu poczucie akceptacji i bezpieczeństwa.

Żal i rozczarowanie narasta, bo ona potrzebuje partnera, a nie podopiecznego. Strach, że go straci, paraliżuje. Zdradza swoje pragnienia: nie mówi o swoich potrzebach, uczuciach, nie werbalizuje myśli. Nie stawia wyzwań i cierpi, że sama przestała być wyzwaniem.

* * *

Przeczytałem książkę. Kamień milowy w myśleniu o sobie. O męskiej tożsamości, relacjach z innymi, o bałaganie we własnej głowie. Każdy rozdział coś we mnie otwierał. Ważna rzecz. Pełen ekscytacji, chcę o tym opowiedzieć światu.

Kilka dni później spotykam znajomych. Wszyscy nieuchronnie zmierzamy w stronę trzydziestki. Nie dużo, ale już stateczni, poważni, skuteczni. Z wielkich ośrodków, nawet jeśli mieszkamy godzinę drogi od miasta. Dyrektorzy, ewentualnie prawie. Wszyscy trochę poranieni, ale nikt się nie przyzna, bo kto się dzisiaj przyznaje?

Strach przed oceną kłuje w ucho. Nie mówię, jak bardzo byłem poruszony lekturą. Wspominam, że choć to pozycja raczej dla licealistów, znalazłem w niej kilka ciekawych rzeczy. Rozmowę prowadzę w innym kierunku. Gramy swoje role.

Sytuacja jakich tysiące - trudno o coś bardziej przyziemnego. W praktyce to komunikat wysyłany do własnej głowy: to co przeżywasz i czujesz jest mało wartościowe, mało ważne. Ty jesteś mało ważny. Wszyscy to znamy.

Odpowiedzią jest świadomość, adekwatne do kontekstu działanie, a w końcu zrozumienie i gotowość przyjęcia porażki. Tylko tyle i aż tyle.

Mówiąc o świadomości, mam na myśli fundamentalne przekonanie, że moje życie nie należy do innych. To oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie funkcjonuję, aby dorastać do czyichś oczekiwań (przyjaciół, szefa, tego czy innego autorytetu). Po drugie, że muszę wziąć za to życie odpowiedzialność. Jeśli chcę czuć się komfortowo, muszę podjąć działanie, bo nie sposób funkcjonować w oparciu o pobożne życzenia albo nieustanną krytykę.

Finalnie, potrzebujemy wewnętrznej zgody na to, że działanie może przynieść skutek, którego nie pożądamy. Dalece inny od naszych własnych planów i zamierzeń.

Istnieje tylko jeden, destrukcyjny rodzaj przegranej. To porażka wewnętrzna. Taka, która dzieje się na długo przed tym, nim zdecydujemy się na pierwszy krok w obronie swojej przestrzeni. To właśnie wtedy, kiedy nie reagujemy, gdy ktoś obraża nasze wartości, albo stajemy się ofiarą związku mającego dać nam szczęście na lata. Również wtedy, kiedy zdradzamy własne uczucia w obawie, że wypadniemy źle.

Odpuszczamy. Na chwilę czujemy się komfortowo, nie musimy wchodzić w konfrontację, zapominamy. Tyle, że z tyłu głowy zostaje kolejna koleina: zrezygnowaliśmy z czegoś, co było dla nas ważne. Nie w konsekwencji świadomego wyboru, ale kierowani strachem przed odrzuceniem i oceną.

Porażka zewnętrzna, nawet jeśli ma miejsce, jest skutkiem tego, że tam, w środku, już wygraliśmy. Złamaliśmy schemat, przekroczyliśmy własne ograniczenie. To ważne. W końcu, nawet jeśli przynosi upokorzenie, dyskomfort, to jest tylko i wyłącznie prawdą. Informacją, że nie teraz, a może, że wcale. Pozwala na większą świadomość i wiedzę o sobie. Z tej perspektywy jest niezwykle cenna.

Stan posiadania, umiejętności, takie czy inne wrażenie wywierane na innych; to wszystko nie ma znaczenia. Zaczynamy z różnych punktów startowych - tu panuje jawna niesprawiedliwość. Ale to również nie jest ważne. Istotna jest droga. Ten moment, w którym możemy się zatrzymać, popatrzeć przez ramię, i uczciwie, bez presji przyznać: dzisiaj jestem trochę innym człowiekiem. Cała reszta to tylko okoliczności.

Jeden z moich Mistrzów zwykł mawiać nieco archaicznym już dzisiaj językiem: prawda nas wyzwala, wiara bez uczynków jest martwa, a umierając, rodzimy się na nowo. Brzmi groźnie, ale w ogólnym rozrachunku to dobra wiadomość.

***

Konrad Kruczkowski - mąż i ojciec. Niedoszły teolog. Bloger. Tekst ukazał się pierwotnie na jego prywatnym blogu - haloziemia.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie bądź zależny od akceptacji i opinii innych
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.