Brunatne jesionki, szare palta, ot... PRL
O epoce PRL mówi się zwykle, że była szara. Dosłownie i w przenośni. I coś w tym jest. Dziś Polska wygląda na szczęście trochę inaczej. To oczywiście stereotyp, może nawet do pewnego stopnia mit, ale przecież coś w tym jest. Rzeczywiście, polska, PRL-owska codzienność była szara, nie tylko zresztą w sensie metaforycznym.
Było to widać w różnych aspektach funkcjonowania ówczesnego państwa i społeczeństwa. A najsilniej w tych sferach, które były najbardziej widoczne: modzie, architekturze, designie.
Pod względem odzieżowym na szczęście nie było w Polsce nigdy aż tak źle jak w Chinach, gdzie po rewolucji kulturowej cały naród ubrany został w takie same, wyglądające jak mundury, stroje. Ale za wesoło, a przede wszystkim - za kolorowo w PRL zdecydowanie nie było. Wynikało to z bardzo prostej przyczyny: większość społeczeństwa zmuszona była ubierać się w to, co oferowały w tamtych czasach państwowe sklepy odzieżowe. A te, po pierwsze, nie oferowały zbyt wiele, a po drugie, jeśli już coś pojawiało się na półkach, było zwykle bardzo nieciekawe pod względem kroju, fasonu i koloru.
Brunatne jesionki, szare palta, pozbawione jakiegokolwiek sprecyzowanego koloru koszule typu non-iron - to było w zasadzie wszystko, co można było wtedy dostać w sklepach. I nic dziwnego - jeśli tylko ktoś próbował wyłamać się ze schematu i ubrać się nieco bardziej kolorowo, od razu dostawał łatkę "bikiniarza", która łączyła się od razu z podejrzeniami o niegodne prowadzenie się czy wręcz przynależność do podejrzanego półświatka.
Na tym tle nieco lepiej wyglądali tylko ci, którzy mieli to szczęście, że krewni czy przyjaciele z zagranicy przywozili im lub przysyłali zachodnie ubrania. Od razu dawało się je zauważyć na ulicy, na pierwszy rzut oka odróżniały się od innych. Szczególnie barwnym miejscem było wówczas Trójmiasto, zaopatrywane regularnie przez marynarzy - słynny rynek na gdańskim osiedlu Przymorze, gdzie bardzo często trafiały przywiezione przez nich ubrania, był aż do późnych lat 80. najważniejszym salonem mody na Wybrzeżu.
Podobnie jak na chodnikach, po których chodzili ubrani w zwykłych sklepach obywatele, było na ulicach - jeździły po nich przede wszystkim szare samochody, produkty rodzimego przemysłu motoryzacyjnego: warszawy, syrenki, małe i duże fiaty, przez całe lata przygotowywane tylko w kolorach: białym i szarym. Dopiero pod koniec lat 80., wraz z unowocześnianiem polskiej wersji małego Fiata, zaczęto produkować go w nieco bardziej żywych barwach.
Kolejnym klockiem tej układanki była PRL-owska architektura, a przede wszystkim jej najbardziej spektakularny wyraz: powstające we wszystkich większych i mniejszych miastach blokowiska. Ich charakterystyczną cechą była wszechobecna szara barwa. Bloki budowane były z wielkich betonowych płyt w takim właśnie kolorze, na podobne barwy malowane były elementy tzw. małej architektury: budki z drobnym handlem, śmietniki, trzepaki.
Polska odżyła pod względem kolorystycznym dopiero w latach 90. Dopiero wtedy szerokim strumieniem wlała się nad Wisłę fala barw. Pojawiły się salony odzieżowe, będące lokalnymi oddziałami światowych koncernów, produkujących i sprzedających ubrania, które do tej pory trzeba było sprowadzać z zagranicy. Na ulicach zaczęły dominować zachodnie auta, w dowolnie wybranych kolorach. I tylko blokowiska wciąż pozostały szare. Choć i w tej kwestii zaczyna się coraz bardziej zmieniać. Po kolejnych remontach czy ociepleniach ścian coraz częściej pojawiają się barwne tynki czy wizualne ozdoby.
Okazało się też, że ściany wieżowców mogą być znakomitym miejscem na wielkoformatowe obrazy, zwane muralami. Pojawiają się one w coraz większej liczbie miast - świetnym przykładem jest Gdańsk, gdzie jedno z największych blokowisk, Zaspa, położona na dawnym miejskim lotnisku, stała się dziś prawdziwą gigantyczną galerią. Co roku na ścianach tamtejszych wieżowców pojawiają się kolejne malowidła, nawiązujące to do historii tego osiedla (to właśnie tu z mieszkańcami Trójmiasta spotkał się Jan Paweł II), to do jego lotniczych korzeni.
Nie ma wątpliwości. Choć w niektórych kwestiach dzieje się to rozczarowująco wolno, Polska się zmienia. Jednym z elementów tych zmian jest - całkiem dosłowne, ale i przenośne - nabieranie barw.
Skomentuj artykuł