"Choroba nauczyła mnie życia". Ostatnia rozmowa z Tomaszem Kalitą
Tomasz Kalita opowiada, kiedy dowiedział się o glejaku, co jest kluczowe na wojnie z rakiem i jak wygląda życie po przewartościowaniu spowodowanym śmiertelną chorobą.
Miłość w słabości
W wywiadzie udzielonym "Wysokim Obcasom" przyznał, że o chorobie dowiedział się niespodziewanie: "Kilka miesięcy temu jechałem z kolegą do Bytomia. On prowadził, ja siedziałem jako pasażer. Najpierw przestałem widzieć, a chwilę później straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero w szpitalu. Lekarz oznajmił, że miałem padaczkę. Gdy potem zabrał mnie na rezonans, wykrył coś w moim mózgu".
Po operacji przestał chodzić, a jej skutkiem był niedowład lewej strony ciała. Potrzebował wsparcia żony w codziennych czynnościach, na przykład pomagała mu dotrzeć do łazienki. Dla "męskiego ego" było to wyzwanie. Dopiero po jakimś czasie udało mu się odpuścić, pogodzić z sytuacją i skupić na "wojnie z rakiem".
"Ożeniłem się w tempie natychmiastowym. Dało mi to poczucie równowagi na morzu. Gdy jest nudno, a łódka płynie powoli, Ania nadaje jej przyspieszenia. Z kolei gdy przychodzi sztorm, nie boję się, bo żona jest obok. Czyli nie utonę" - powiedział krótko przed swoją śmiercią.
Przeczytaj też: "Kilka lekcji o wierze od polityka lewicy" >>
Załamka i dobry plan
Diagnoza brzmiała: "to glejak, którego tak bardzo się baliśmy". Usłyszał ją od żony, załamał się, bo wierzył, że będzie "łagodniej". Ona, mimo przerażenia była nieocenionym wsparciem w wymagającej walce. Wybrał bycie "żołnierzem", a nie "ofarą".
Nie chciał robić życiowego bilaansu i zadręczać się podsumowaniami, ani szukać odpowiedzi na pytanie: "dlaczego ja?". Trudny był dla niego strach przed przyszłością, ale zrozumiał, że "na wojnie z rakiem" kluczowe jest planowanie: "Planowanie pomaga nie myśleć o chorobie, zajmuje trochę wolnego czasu".
Jednym z etapów walki były spotkania z psychologami, z księżmi i pastorami. Wtedy słyszał głosy, że nawrócił się przez chorowanie. Mówił, że to nie jest prawda: "Ja od zawsze wierzyłem. Tylko wiarę traktowałem osobiście, nie mówiłem o niej. Dopiero kilka miesięcy temu odważyłem się publicznie opowiedzieć o wszystkim".
Petarda szczęścia
Kalita stał się rzecznikiem osób chorych, wierzył, że jego historia może się komuś przydać: "Walczę o godne traktowanie chorych i ich dostęp do oleju konopnego". Na manifestacji pod Sejmem, w ramach prowokacji powiedział, że w prezencie ślubnym dostał "słój medycznej marihuany". Chciał sprawdzić, jak zareagują służby: "Podziałało, bo chwilę później prezydent zaprosił mnie i Anię na rozmowę".
Przed chorobą dużo pracował, żył w biegu i wykonywał prawie dwieście połączeń telefonicznych dziennie. Przyznaje, że rozmawiał przez komórkę nawet w czasie randek. Choroba pomogła mu przerwartościować życie, powiedział że: "nauczyła go prawdziwego życia".
"Teraz ważne są dla mnie inne rzeczy. Poranna kawa. Wyjrzenie przez okno. Wspólny czas z Anią. Niedługo chcemy pojechać nad morze. Wie pan, ile radości daje myślenie, że zobaczę Bałtyk? To petarda szczęścia" - przyznał w rozmowie z Łukaszem Pilipem opublikowanej w "Wysokich Obcasach".
Tomasz Kalita, były poseł i rzecznik SLD. Od maja zeszłego roku walczył z glejakiem mózgu.
Skomentuj artykuł