Miłość od pierwszego zalogowania

Miłość od pierwszego zalogowania
(fot. shutterstock.com)
Kathobe

"Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest" (1 List do Koryntian). Tak, ale zastanawiam się, w jaki sposób można doznać tej cierpliwości i łaskawości w sieci.

Może mój brak zrozumienia wynika z braku wiedzy na temat prawdziwej miłości, a może właśnie wynika z tej nieszczęsnej wiedzy o internetowym życiu, jeśli takowe w ogóle istnieje. Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, ale ja bym jeszcze dodała i od czasu siedzenia. Już nie wnikam w czas siedzenia przed komputerem, który też jest z tym ściśle związany, lecz czas - okres, w którym wypadło nam to zjawisko badać.

Dawniej ludzie nie znali w ogóle słowa Internet, a coś takiego jak internetowa miłość nie mieściło się w ich wyobraźni. Jak to? - zapytają młodzi - Przecież każdy wie, o co chodzi. I tutaj stanowczo odpowiadam: NIE. Bo babcia z dziadkiem nie wiedzą nadal, co to jest Internet, a jeśli już w cudowny sposób ktoś ich uświadomi, to wcale nie uważają tego za coś niezbędnego do życia. Przeżyli bez elektronicznej komunikacji tyle lat, to pożyją i resztę, w ten sam sposób. Przecież niczego im do szczęścia nie brakuje.

I tu nasuwa mi się automatycznie stwierdzenie, że przecież najpiękniejsze historie miłosne odnotowuje się w czasach dawnych, żeby nie rzec pradawnych. Nie muszę wspominać dziejów Romeo i Julii, którzy nie mieli zielonego pojęcia o pisaniu e-maili. Od tego były piękne serenady. Dopiero w czasach ówczesnych, w bardziej nowoczesnych państwach, zaczęły się pojawiać biura matrymonialne, w których specjaliści swatali pasujące do siebie połówki. Z chwilą, gdy pojawił się Internet i te pożal się Boże komunikatory, które zrobiły ludziom wodę z mózgu, zaczęły się tworzyć niesamowite sytuacje. Jakie? Mianowicie ludzie, mając komunikatory (patrz gg) nie odczuwają już fizycznej potrzeby komunikowania się. Z naciskiem na "się", do którego potrzebny jest rzeczywisty kontakt przy udziale wymiany zdań, gestykulacja oraz mimika. Nie ma porównania między komunikowaniem bezpośrednim a tym pseudokomunikowaniem na różnego rodzaju czatach.

DEON.PL POLECA

Ale teraz muszę państwa rozczarować. Opinia, którą tu wyrażam, pochodzi tylko z moich ust, a nie z ust setek tysięcy uzależnionych od Internetu osobników. Świadomie nie nazywam ich ludźmi, bo ludzie odczuwają potrzebę kontaktu tzw. twarzą w twarz, a nie jakiegoś udawanego i niewyraźnego za ścianą monitora, który w dodatku psuje wzrok. Nie mogę powiedzieć, że nie korzystam z gg, bo przecież jestem osobnikiem XXI wieku i niestosowanie się do tego wymogu byłoby wręcz niepełnosprawnością. Strasznie ubolewam nad tym, że wśród moich rówieśników znajdują się osobniki, które nie opuszczają swojego M ani nie mają czasu, by spotkać się ze znajomymi, których być może nie poznali dzięki Internetowi.

Jeszcze ta "Samotność w sieci" - film, którego scenariusz i aktorzy zasługują na Oscara, ale niepoważne jest, by ludzie od razu to wdrażali w rzeczywistość. Tak, rzeczywistość - to jest bolesna prawda. Może po prostu dziś już nie będzie ludzi nieszczęśliwie zakochanych. Każdy stworzy sobie w sieci swoje wymarzone "ja", a wraz z zakupem komputera, zakocha się. Portale randkowe będą dawały gwarancje, że jeśli się nie zakochasz w przeciągu miesiąca, to one osobiście znajdą ci miłość, a na dodatek będziesz się mogła objadać, zaoszczędzisz na kosmetykach i dbanie o siebie odłożysz na drugi plan. W końcu jesteś idealna i masz wymarzonego partnera, z którym nie musisz się widywać. Wystarczy, że sobie poklikacie na gg. Więc wszystkie problemy rozwiązane.

Dobrze, załóżmy że miałaś szczęście i poznałaś kogoś cudownego i wyjątkowego przez Internet, ale skąd wiesz, że jest taki cudowny? Aha, napisał ci to. No tak, to już zdążyłaś mu uwierzyć, a po kilku dniach rozmowy zakochałaś się w jego poetyckich wyznaniach i nieskazitelnym charakterze, a do tego pisze, że jest rok starszy i macie te same upodobania.... Ach, jak cudownie. Tylko ostrzegam, że jeśli zakochałaś się przez Internet, to ta miłość tylko w tej sieci istnieje i to tam toczy swój żywot. Jest cudowna - prawda, bo się nie kłócicie ani o pozostawione skarpetki pod łóżkiem ani o podniesioną deskę w sedesie. Gratuluję! To jest ideał! To się nie zdarza każdemu!

1,2,3 i wracamy na ziemię. Ile razy telewizja pokazuje sukcesy w odnajdywaniu pedofili buszujących w Internecie? To nic, bo dzieci, które padają ich ofiarą mogą być nieświadome i jeszcze troszkę naiwne. Dziwi mnie jednak, że dorośli ludzie, którzy są naiwnie zapatrzeni w jakąś stworzoną przez własną wyobraźnię postać, umawiają się po to, by się rozczarować. Przykre. Później nadchodzi pora żałowania, załamania, nie wspominając o depresjach i skrajnych przypadkach kończących się samobójstwem. Przecież on jest taki cudowny, musi go poznać. Czy aby na pewno? By wkrótce potem zostać ofiarą gwałtu, uprowadzenia itd. Te historie wszyscy znają, a mimo to w ten sposób się zakochują. Oj przepraszam, nie mam nic przeciwko miłości (patrz: spontanicznej, naturalnej). Wspomagacze w postaci portali randkowych ubijają niezły interes na mieszaniu w milionach serc pań i panów. Tylko jakie są tego rezultaty... Odważę się zanucić, bo przecież każdemu wolno, "jedna na milion".

Mówi się, że świat idzie do przodu, a my powinniśmy iść razem z nim. To ja chyba zostaję w tyle. Tracę wiele, wiem. Nie czeka mnie ten cudowny wieczór przed komputerem i te randki na gg. Otrzymywanie komplementów poprzez komentarze na fotce. Nie dostąpię zaszczytu puszczania mi oczek na sympatii.pl ani nie dostanę punkcików za wspaniałe fotki. To nic, że później muszę tyle samo punktów przesłać, bo trzeba się zrewanżować. Piąteczkę dostałam! Jestem taka wyjątkowa. Skoro puścił do mnie oczko, wysłał wirtualne kwiaty i najwyżej mnie ocenił, to znaczy, że się zakochał. Cudownie, muszę to jednak przemyśleć. Wychodzi na to, że mnie czeka tylko nudny wieczór w kinie bądź na kolacji w restauracji. Najwyżej pobawię się w klubie i poznam jakiegoś dyskotekowego maniaka. Ale wiesz co, ja go poznam i przynajmniej będę wiedziała, że jest maniakiem i nie warto tracić głowy, a ty poznasz jedynie jego wymyślone ego.

Dobrze już dobrze, o gustach się nie dyskutuje, więc już nie będę. Moje sądy tutaj, jak każdego dziennikarza, na jakikolwiek temat są wielokrotnie podważane. Nie zdziwię się zatem, jeśli mój spokojny do tej pory nr gg przeżyje oblężenie ze strony zagorzałych fanów internetowych randek. Będą mi próbowali uświadomić, że nie mam racji. Będą to robić tak długo, aż za pomocą swoich supertajnych, internetowym tricków im się to uda. I wtedy już moi drodzy nie będę pisać, bo cały swój cenny czas poświecę na miłość...

Co więcej, nigdy nie byłam zwolenniczką poszukiwania partnera na życie drogą wirtualną. Szkoda mi było czasu na przeprowadzanie internetowych castingów do roli towarzysza na dobre i na złe, póki śmierć nas nie rozłączy albo jakaś inna kostucha, tyle że o wdzięcznych kształtach i ponętnych ustach. Nie miałam zresztą przekonania o uczciwych zamiarach panów po drugiej stronie monitora, powątpiewałam w ich szczerość oraz autentyczność ich profili. Inna kwestia, że żyłam w przeświadczeniu, iż aktywność mężczyzn na portalach randkowych podyktowana jest przez nic innego jak tylko ich chuć i po wspólnej kolacji z dostawą do łóżka nie zaproponują już nawet śniadania. Zawsze ceniłam sobie bezpośredni, osobisty kontakt "face to face" z mężczyznami, rozmowy w cztery oczy, ważny był dla mnie ich zapach, dłonie i…. buty ;) Wierzyłam w uwalniającą się swoistą chemię (Bóg jeden wie co to w ogóle jest ;) ) w momencie spotkania się właśnie z "tym jedynym", w iskrzącą wymianę spojrzeń oraz niewinnych uśmiechów na zawstydzonych, lekko zarumienionych twarzach. Krótko mówiąc, nabrałam się na opowiastki o miłości od pierwszego wejrzenia. Naiwność moja nie znała granic w tej kwestii, jak widać potężnym echem odbiło się na mnie oglądanie romantycznych komedii w okresie dojrzewania. Nie stroniłam od kontaktów z płcią przeciwną oczekując na tego "jedynego", jednak relacje, w których funkcjonowałam nie zapowiadały długoterminowej dobrej prognozy na wspólną przyszłość.

Kiedy samotność zaczęła mi doskwierać, zdecydowałam się dać sobie szansę na poznanie kogoś w sieci, w końcu do odważnych świat należy, tak sobie powtarzałam. Wybrałam taką drogę głównie z uwagi na dotychczasowe rozczarowania w świecie realnym oraz po prostu brak czasu na aktywne "polowanie" w otaczającej mnie rzeczywistości. Takie rozwiązanie uznałam za wygodne. Zaskakujące jak moje podejście do zawierania kontaktów w internecie uległo zmianie. Nagle przestałam się bać, a stałam się po prostu ciekawa kontaktów w sieci i gotowa na spotkania z kolegami od czatowania.

Miałam konta chyba na wszystkich możliwych portalach randkowych, czatowałam dniami i nocami, w dni powszednie oraz niedziele i święta. Przyznaję, że chwilowo zatraciłam się w wirtualnym świecie, bynajmniej nie ze względu na desperację i poszukiwanie na siłę księcia do roli w mojej bajce, a z powodu ciekawości i możliwości prowadzenia swobodnych, ciekawych rozmów. Zawieranie znajomości i flirtowanie z mężczyznami z "elektronicznych katalogów" okazały się stałymi elementami mojego planu dnia powszedniego. Nie ukrywam, że dzięki tym znajomościom nieco podbudowałam swoje poczucie wartości, nieważne czy ci mężczyźni pisali prawdę, czy nie, czy pisali wiadomości jednej treści do tysięcy kobiet czy nie, ważne było, że wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Sama za często nie wysyłałam wiadomości do potencjalnych partnerów, trochę się wstydziłam ;) Wiedziałam jednak, że pokaże im się mój profil w zakładce "goście" i jeśli będą zainteresowani moją osobą to się odezwą. Taka właśnie była moja taktyka.

Parę razy udało mi się spotkać z internetowymi kolegami, pierwsze spotkania strasznie mnie stresowały, ale potem to całe randkowanie przerodziło się w rutynę i pędziłam na spotkania z coraz większym luzem. Rzadko kiedy powtórnie umawiałam się z tą samą sobą, po pierwsze dlatego, że osoba na żywo okazywała się kimś innym niż w świecie wirtualnym, po drugie dlatego, że okazywało się, iż w rzeczywistości funkcjonuje w związku, czy to małżeńskim, czy nieformalnym. Czasami zabrakło po prostu tej całej chemii i mimo iż rozmowa kleiła się znakomicie, to jednak oprócz koleżeństwa nic nie mogliśmy sobie zaproponować. Prawda jest taka, że i ja nie zawsze pozytywnie wypadałam w oczach "tego jedynego". Niemniej jednak nie poddawałam się i byłam cierpliwa, zwłaszcza, że jak wspominałam, ostro zaprzyjaźniłam się z portalami randkowymi i uwielbiałam czatować z nowo poznanymi mężczyznami. Owe znajomości zazwyczaj kończyły się jedynie na czatowaniu lub jednym spotkaniu, stąd moje sceptyczne nastawienie do miłości od pierwszego zalogowania, spotkanej w sieci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miłość od pierwszego zalogowania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.