W czasach epidemii w kolejce po zakupy można stać na trzy sposoby
Z roku osiemdziesiątego dziewiątego (poprzedniego stulecia) pamiętam wybory - ale tylko tyle, że było wtedy zimno. Pamiętam też kolejki, wszechobecne i wpisane w codzienny krajobraz jako coś zupełnie normalnego. Za to zapach ciepłego chleba i smak jego chrupiącej skórki, gdy już odstało się swoje w kolejce - ech, to było coś...
Dzisiaj też stałam w kolejce. Stałam w kolejce trzy razy, niezłomnie ;) i wytrwale poszukując w różnych sklepach produktu, który stał się obiektem pożądania wielu gospodyń domowych w ostatnim czasie - mąki żytniej. Stałam cierpliwie, bo czasu mam ostatnio bardzo dużo. Pomyślałam jednak, że nawet stać w kolejce można w różny sposób.
Sposób numer jeden, czyli na bomisia
Bo mi się należy - wejście do sklepu już i teraz. Bo pani tu nie stała. Bo ktoś sobie wymyślił i ja teraz muszę marznąć. I w ogóle - panie kochany, widział pan kiedyś jakiegoś wirusa? No widział pan? Bo ja nie.
[Swoją drogą, mimo 60 godzin mikrobiologii na studiach, ja też nie. Widziałam za to bakterie, sama je wybarwiałam i są piękne! A to, że podpaliłam sobie włosy, próbując wyżarzyć ezę*, pominę milczeniem...]
Sposób numer dwa, czyli na przeczekanie lub dzięcioła
Dlaczego dzięcioła? Ano dlatego, że zwolennicy tego sposobu w dość charakterystyczny sposób pochylają szyję, próbując w oślepiającym niekiedy wiosennym słońcu dojrzeć wszystkie szczegóły kolejnej słitfoci wrzuconej właśnie na fejsa.
Sposób numer trzy, czyli na kontemplację
Bo można w tej kolejce mimo wszystko spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa i dalej niż w ekran telefonu. Można rozejrzeć się wokół. Można spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Można temu spojrzeniu pozwolić być modlitwą.
Zastanowiło mnie dzisiaj to, co zobaczyłam - zamknięte centra handlowe. Odzieżowe sieciówki, jeszcze nie tak dawno kuszące wyprzedażami i krzyczące w każdy możliwy sposób: MUSISZ to mieć, dzisiaj jakby spokorniały. W ciemnych szybach witryn widzę już nie najnowsze stylizacje i korzystne ceny, ale swoje odbicie. Patrzę sobie prosto w oczy. Dociera do mnie jeszcze mocniej: nie potrzebuję kolejnej pary spodni. Nie potrzebuję szałowej sukienki. Potrzebuję... mąki żytniej, żeby upiec chleb, który lubi moja rodzina. I który ja lubię piec, którego zapach wypełnia cały dom. To takie proste.
Zobaczyłam dziś dużo więcej. Zobaczyłam ludzi - tych w kolejce i w pracy. Dziękuję Ci, nieznajoma pani kasjerko, która zapakowałaś moje zakupy w dodatkową siatkę, bo zrobiłam shake'a z ogórków kiszonych, czego skutkiem była mała awaria... no wyobraźcie sobie :) Dziękuję Ci, panie ochroniarzu, który wypuściłeś mnie bocznym wyjściem z kolejnego sklepu, gdzie nie dostałam mąki, dzięki czemu nie musiałam stać w kolejce. To takie drobne gesty, ale doceniam je podwójnie. Dostrzegam. Doceniam.
Nie zmienię rzeczywistości, która w tym momencie jest właśnie taka, a nie inna. Ale mogę zmieniać moje spojrzenie. I to już coś, To już dużo.
*Eza to taki wihajster, którego używa się do przenoszenia próbki pobranej z kolonii mikrobiologicznej. Między kolejnymi użyciami, trzeba ją umieścić nad płomieniem palnika. Czasami nad palnikiem znajduje się jeszcze coś innego i wtedy... no. Mam barwne wspomnienia. I te barwy dotyczą nie tylko barwienia metodą Grama ;)
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu chrzescijanskamama.pl.
Skomentuj artykuł