Wysokie roszczenia i oczekiwania mięczaków

(fot. garryknight / flickr.com)
Jan Latus / slo

Dywagowałem, jak to Amerykanie - i w ogóle mieszkańcy, zwłaszcza młodzi, bogatego Zachodu - są rozpieszczeni. Jak liczą, że wszystko będzie im podetkane pod nos, zapakowane, ugotowane, podzielone na porcje. Powoduje to, że większość ludzi nie posiada dziś podstawowych umiejętności praktycznych.

Ktoś powie: na co jest przydatna w 2012 roku umiejętność krzesania ognia, wyrabiania ciasta na makaron, cerowania skarpetek, szlifowania tłoków? Dziś te prace wykonują specjaliści, a niektóre - jak cerowanie skarpetek - w ogóle zarzucono, bo się nie opłacają. Mało kto widzi też sens w opanowywaniu czynności z natury niepraktycznych, jak owego krzesania ognia czy innych sprawności harcerskich. Wobec zalewu tanich towarów, produkowanych zwykle w Azji, nieopłacalna staje się w ogóle jakakolwiek naprawa. Zniechęcają do niej zresztą pokrywy na silniku samochodu i komputerowe czipy, których domorosły majsterklepka nie rozgryzie.

Nic nie skłania nas w tych czasach do uczenia się różnych życiowych umiejętności. Cała produkcja przenoszona jest do innych krajów (tam ludzie ciągle potrafią coś robić rękami), a szkoły zawodowe (trade schools) są w USA niepopularne. Istnieją, ale są bękartem systemu oświaty. Mało kto o nich wie i mało kto się do nich wybiera. Nie są cool. Niemcy myślą inaczej, trzeźwo. Tam szkoły zawodowe są ciągle popularne, co jest zapewne jednym z powodów, że kraj ten, choć bogaty, ciągle produkuje. I to nie idee, programy komputerowe czy gry w telefonie, ale rzeczy: starannie wykonane, ładne, dobrej jakości. Niemcy pozostają potentatem eksportu, a świat najwyraźniej skłonny jest opłacać drogą pracę niemieckiego inżyniera i robotnika, skoro otrzymuje w zamian doskonale zaprojektowany i świetnie wykonany, przy tym prestiżowy, samochód BMW lub Mercedes, pociąg Siemensa, golarkę Brauna. Podobnie rzecz ma się z Japonią i jej aparatami Canon oraz samochodami Lexus.

W Stanach jednakże te szkoły zawodowe mają podejrzany status. Ni to high school, ni to college. Nie zawsze nawet oferują imigrantom wizy studenckie! Poza tym, w tych czasach, tak naprawdę nie gwarantują, że nabyte umiejętności przydadzą się na rynku.

DEON.PL POLECA

Ostatnie lata wielkiej zapaści gospodarczej dały do myślenia. Kiedyś odosobnione, częste są teraz głosy, że ta nowa ekonomia usług - finansowych, nieruchomościowych, komputerowych - tak naprawdę nie jest w stanie zastąpić w pełni funkcjonującej gospodarki, gdzie także produkuje się, sprzedaje i kupuje rzeczy.

Pisałem o tym wielokrotnie w moich felietonach, lata temu, słysząc od czytelników (zwykle mężczyzn), że nie powinienem pisać o ekonomii, bo się na niej nie znam.

Faktycznie nie znam się, ale posiadam mózg i różne rzeczy obserwuję. Zresztą, którzy ekonomiści mają zawsze rację? A nawet - którzy kiedykolwiek mają rację? Nagrody Nobla dostają przecież za przeciwstawne teorie...
Wróćmy jednak do ludzkich umiejętności. Idę sobie ulicą np. Williamsburga i widzę chłopaka, tzw. hipstera. Urodzony w czasach dobrobytu, w zamożnym kraju, nie wyobraża on sobie, że mógłby pracować fizycznie (praca w Burger Kingu w czasie high school to tylko taki epizod, przez który każdy musi tu przejść, jak przez ospę). Nie jest silny fizycznie, nie jest wytrwały, nie posiada też, wymienionych powyżej, umiejętności praktycznych.

Na pewno ma wysokie mniemanie o sobie. Chciałby pracować umysłem, a zarabiać na tyle godziwie, aby mieszkać na Manhattanie, posiadać drogi samochód i rower górski, jadać organicznego łososia oraz oglądać niezależne filmy na wielkim, płaskim telewizorze. Oczekiwania doprawdy wysokie, podsycane przez reklamy, ale trudne do spełnienia w większości krajów świata.

Cóż jednak nasz bohater sobą prezentuje? Czy jest wybitnie inteligentny? Nie. Czy zna biegle jakiś język obcy? Nie zna żadnego. Ma pojęcie o geografii, historii, polityce światowej? Też nie. Czy podróżował po świecie? Nie, nie jest go ciekaw. Co chciałby więc robić w życiu? Ponieważ lubi grać na komputerze, mógłby na przykład wymyślać gry komputerowe. Skoro lubi bawić się swoim iPhone'em, mógłby wymyślać różne do niego programy, np. przewodnik po okolicznych barach, gdzie podają najlepsze gin martini.

Jeśli nasz bohater nie jest chłopakiem, lecz dziewczyną? Też nie ma pojęcia o historii, geografii, świecie, polityce, językach obcych. Co więc ta dziewczyna chciałaby robić? Ano, mogłaby projektować sukienki i buty. A nawet całe ich kolekcje. Linie. Gdy jednak nie potrafi zupełnie rysować, a nie ma wielkiego nazwiska, którym mogłaby ową linię firmować... to mogłaby na przykład być PR albo pracować w agencji reklamowej. Albo też organizować eventy, w tym - wesela milionerów. Albo mogłaby być shopping assistant, wybierającym dla bezradnego milionera krawaty i drogie wakacje.

Problem tych ludzi - tych młodych Amerykanów bez umiejętności i wiedzy, za to z wielkimi oczekiwaniami - jest taki, że nie są oni więcej warci niż ich rówieśnicy z innych krajów.

Nie miejsce tu dywagować, jaki wpływ mają na nasz rozwój geny, a jaki - otoczenie, w jakim dorastamy. Zgodzimy się chyba jednak, że dorastający w Nowym Jorku człowiek ma nieporównanie łatwiejszy start i większe szanse niż jego brat bliźniak, który nie został zaadoptowany przez amerykańską rodzinę, żyje więc nadal w Somalii. Tymczasem miliony ludzi w Somalii, Wietnamie, Indiach posiadają pewne umiejętności, znają język obcy, rozpalą nawet ognisko i zmienią koło w samochodzie. Cóż z tego - mieli pecha urodzić się w biednych krajach.

Widzę tu wielkie zagrożenie dla Ameryki: jej młodzi obywatele mają ciągle wysokie roszczenia i oczekiwania, ale nie są mądrzejsi i nie potrafią pracować ciężej i efektywniej niż ludzie w innych krajach świata. Musi się to kiedyś odwrócić.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wysokie roszczenia i oczekiwania mięczaków
Komentarze (3)
MR
Maciej Roszkowski
12 lutego 2012, 18:35
 Obraz mlodego pokolenia jest istotnie żałosny, nie tylko w Stanach. Tyle, że oni nie są winni. To nasze pokolenie stworzyło ten swiat, oni są jegio rezultatem. 
P
per...
12 lutego 2012, 15:57
Studia dziś są praktycznie nie potrzebne, po pięciu latach intelektualnej charówki i wielkich wyżeczeń, okazuje się zbyt często, że pracy i tak nie ma po nich, że trzeba było robić co innego, ale skąd wtedy człowiek miał to wiedzieć ... Robi się kolejne kursy, które też niczego nie zapewniają, człowiek się starzeje i dla wielu pracodawców jest już za stary... i faktycznie w koło Macieju ... i tak pewnie do emerytury jeśli się dożyje ...
M
Mmm
11 lutego 2012, 15:47
 Po studiach przekonałem się jaki ze mnie przeciętniak. Coś tam umiem, ale nie za bardzo, na czymś się znam ale też nie w takim stopniu jak wymagane. Mam marzenia, które są kompletnie nierealne. Też mógłbym projektować gry w iPhonie, aplikacje i sukienki, gdybym choć na tym się trochę znał. Mam parę talentów, którymi zacząłem obracać, ale póki co dochodu żadnego mi nie przyniosły... I tak w koło Macieju.