Ta modlitwa sprawiła, że Bóg otwierał drzwi, do których nie miałam odwagi pukać
Nie jestem wystarczająco dobra - ten głos siedział w mojej głowie. Też go słyszysz? Każda z nas czuje tę presję, aby udowodnić coś sobie albo innym. Okazuje się, że Bóg ma dla nas inną fabułę.
Może nigdy nie zmagałaś się z zaburzeniami odżywiania albo ze stresem związanym z byciem żoną pastora, ale jestem przekonana, że prawie każda z nas czuje tę niesamowitą presję, aby udowodnić, że dorównuje innym. Każdego ranka mierzymy się z listą zadań niedokończonych poprzedniej nocy, oczekiwaniami rodziny i współpracowników, ciężarem bycia pięknymi, silnymi, miłosiernymi, idealnymi ludźmi, jakich w naszym przekonaniu potrzebuje świat, Kościół i Bóg. Przeczuwamy, że gdzieś tam znajduje się złowieszcza waga i notatnik, który - na oczach wszystkich - rejestruje nasze wyniki. Walczymy z poczuciem niedoskonałości.
Bóg ma dla ciebie epickie historie
Chodzimy po świecie, rozpaczliwie przerażone, że nie dajemy sobie rady. W pośpiechu tworzymy strategie mające wzmocnić naszą samoocenę, trochę jak wtedy, gdy przebierałyśmy się jako siedmiolatki. Myślimy, że jesteśmy kimś dorosłym, ładnym i spełnionym, i chcemy tym kimś być. Głęboko w środku czujemy jednak, że to tylko pozory. Nie jesteśmy wystarczająco dobre. Więc przez cały czas próbujemy to zmienić. Bóg ma dla nas inną fabułę: taką, w której nasze dusze są zadowolone, a w naszym życiu dzieją się epickie historie - ale nie dzięki nam. Mimo tego, jakie jesteśmy. List do Rzymian jasno opisuje naszą rzeczywistość: "wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej" (Rz 3,23).
Ale co, jeśli zrozumiałyśmy wszystko opacznie? Jeśli istnieje historia, w której ci niebędący wystarczająco dobrzy, ci rozpoznający, że nie mogą czemuś sprostać, są właśnie tymi, których Bóg panujący nad światem wybiera, aby wkraczali do akcji i byli skuteczni? A jeśli powiem ci dzisiaj, że możesz przestać tak bardzo się starać i po prostu odpocząć? A jeśli powiem ci dzisiaj, że możesz zacząć cieszyć się sobą i swoim życiem bez odgrywania jakiejś roli czy walczenia o kolejną minutę? A jeśli powiem ci, że nie dorównujesz innym? I to jest w porządku. A wręcz jest konieczne.
Prosta modlitwa: "Cokolwiek, Boże"
Nie musiałam jakoś specjalnie szukać wielkiego celu w życiu. W noc swoich trzydziestych urodzin obudziłam się i nie mogłam zasnąć. Nie mogłam sobie wybić z głowy kotłującego się w niej zdania: Bądź apostołem pokolenia. To była niemądra myśl. Byłam matką małych dzieci i żoną pastora niewielkiego zgromadzenia. Nie miałam szerokiego pola do działania ani żadnych wpływów. Nie miałam nawet konta na Twitterze. Co mogłam zrobić? Pamiętam, że przez dwa dni czułam, jakby bolały mnie kości - tak bardzo byłam przytłoczona tym, co Bóg chciał, abym zrobiła z tak absurdalnie nieokreślonym i olbrzymim zadaniem. Wspomniałam o tym kilkorgu bliskim przyjaciołom, którzy mądrze powiedzieli: "Jennie, jeśli Bóg tego chce, to On to sprawi".
Przyznałam, że nie wiem, od czego zacząć, więc odsunęłam od siebie ten ciężar i zajęłam się swym i tak już wypełnionym życiem. Kilka lat później mój mąż i ja zaczęliśmy się modlić prostą modlitwą: "Cokolwiek, Boże". Ujęci przykładem Katie Davis - mieszkała w Ugandzie i zaadoptowała wiele dziewcząt z ulicy, ofiarowując swoje życie w sposób, który okazał się zaraźliwy - oddaliśmy każdą część naszego życia Jezusowi z większym zaangażowaniem niż kiedykolwiek wcześniej.
Otwierał drzwi, do których ja nawet nie pukałam
"Cokolwiek, Boże". Modliliśmy się, a Bóg zainicjował wydarzenia, na jakie moi przyjaciele kazali mi czekać. To On zaczął otwierać drzwi, do których nawet nie pukałam. Od wielu lat prowadziłam krąg biblijny w swoim domu. Wiedziałam, że robię to jakby ukradkiem i na małą skalę, zawsze zapraszając tylko kilkoro dobrych przyjaciół, ale niewątpliwie uwielbiałam nauczać Biblii. Od zawsze. Gdy tylko wróciłam z letniego obozu, na którym zawierzyłam Chrystusowi, niemal instynktownie zgromadziłam wokół siebie garstkę młodszych dziewcząt i zaczęłam im wykładać Apokalipsę św. Jana. Dość emocjonalnie. Teraz wiem, że to pewnie nie był najlepszy wybór. Ale nauczanie Biblii było i jest dla mnie jak oddychanie.
Zmaganie się z presją bycia żoną pastora wydawało mi się wystarczająco trudne, a wybór jakiejkolwiek przywódczej roli mnie przerażał, bo zawsze ściśle wiąże się z krytyką. Byłam okropnie wrażliwa. Wiedziałam jednak, że chcę zadowolić Boga i przestać żyć tak, aby satysfakcjonować innych. Jesienią 2009 roku po raz pierwszy zatem zaryzykowałam i otworzyłam drzwi naszego kręgu dla każdej kobiety, która miała ochotę w nim uczestniczyć. Nauczałam wtedy Stuck - rozważań, które spisałam dla kilku kobiet w moim salonie. A one przyszły - sto pięćdziesiąt osób z różnych środowisk i w różnym wieku zgromadziło się w jednym miejscu. Niektóre zawierzyły Chrystusowi po raz pierwszy. Te kobiety wyzwoliły się z więzów, z którymi zmagały się od lat, zaczęły mieć własne przekonania i marzenia, aby służyć Bogu.
Bóg wypychał mnie z każdej komfortowej sytuacji
Posłuszeństwo wydawało się zaraźliwe. Bóg działał w naszym zakątku świata w sposób, jakiego nie widziałam od czasów studiów. A rok później, bez specjalnych starań z mojej strony, otrzymałam propozycję opublikowania swoich rozważań i wystąpienia na największych scenach chrześcijańskiego świata. Dziewczyna przerażona opinią stu pięćdziesięciu osób teraz musiała stanąć przed stutysięcznym tłumem. To nigdy nie było moim celem czy marzeniem. Bóg wypychał mnie z każdej komfortowej sytuacji, jakiej pragnęłam. Nie chciałam mieć do czynienia z opiniami ani osądzaniem, nie chciałam ryzykować, że wyjdę na arogancką, nie chciałam, żeby Zac czuł się niekomfortowo, i nie chciałam przegapić miłych chwil z dziećmi.
A jednak słowa: Bądź apostołem pokolenia nadal we mnie rozbrzmiewały. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Bóg stwarza te okazje, aby rozwinęły się dla celów wykraczających poza moje rozumienie, a już na pewno poza moje lęki. Zaczęłam odbywać krótkie, pozornie niezobowiązujące rozmowy, w których dzieliłam się zaczątkami marzeń i nadziei. Pytanie, które wciąż mnie nachodziło, brzmiało: JEŚLI Bóg istnieje, jak mamy żyć w tej prawdzie? Tysiące kobiet na całym świecie odpowiedziały, przyciągnięte pięknem wspólnego marzenia o wyzwoleniu naszej wiary. Tak narodziło się IF: Gathering (JEŚLI: Zgromadzenie).
Dzieło Boże jednoczące kobiety
Bilety na nasze pierwsze spotkanie wyprzedały się na pniu, a wtedy kobiety na całym świecie powstały i zebrały się, aby poprowadzić spotkania w swych domach, kościołach i miastach. W niedługim czasie armia kobiet połączyła się w imię Jezusa, aby korzystać ze swych talentów i poświęcić życie apostolstwu dla świata. Ciężko pracowałyśmy i starałyśmy się, jak mogłyśmy, dążyć do Boga w doskonałości, choć często wydawało się, że podejmujemy więcej złych niż dobrych decyzji. Mimo chaosu związanego z brakiem doświadczenia i pomyłkami wizja szła dalej.
IF zaczęło żyć własnym życiem, a mnie to przede wszystkim przerażało. Rozpaczliwie bałam się, że nie jestem gotowa, aby nim kierować. Świat zobaczył potężne, wspaniałe Boże dzieło jednoczące kobiety w posłuszeństwie i naśladowaniu Jezusa, ale za kulisami IF zdarzyło się także wiele z tych rzeczy, których się obawiałam: konfliktów, odrzuceń, rozczarowań, przytłaczającego braku czasu i energii potrzebnych do kierowania tą rozrastającą się ideą.
Naprawdę niczego nie musisz udowadniać [WIDEO]
Fragment pochodzi z książki: "Niczego nie musisz udowadniać. Dlaczego możesz przestać tak bardzo się starać" >>
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Skomentuj artykuł