Wielkie otwarcie?
Deregulacja zawodów przygotowywana przez ministra Jarosława Gowina ma stworzyć ok. 100 tys. nowych miejsc pracy. Najwięcej mają na niej skorzystać młodzi Polacy.
To może być najambitniejsza reforma obecnego rządu. Jeszcze w tym roku ma zostać otwartych niemal 50 zawodów, do których dostęp utrudniają specjalne wymogi, często związane z działalnością korporacji zawodowych. W dalszej kolejności ma zostać ułatwiony dostęp do kolejnych 200 profesji. Takiej rewolucji na rynku pracy nie było od dawna.
- Od deregulacji zawodów reglamentowanych rozpocznie się proces poszerzania i przywracania wolności gospodarczej Polaków - zapowiada minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, który odpowiada za przygotowanie reformy.
Na pierwszy ogień idzie 49 zawodów. Całkowicie zniesione mają być wymagania ustawowe m.in. dla przewodników i pilotów; licencje i wymogi mają też przestać obowiązywać pośredników pracy i doradców zawodowych. Bardziej szczegółowe i drobniejsze zmiany dotyczą uzyskiwania uprawnień do wykonywania zawodów prawniczych, np. radcy prawnego, komornika i notariusza. Posiadanie specjalistycznego wykształcenia nie będzie już konieczne do wykonywania zawodu pośrednika oraz zarządcy nieruchomości. Zmiany mają czekać także m.in. geodetów. Zlikwidowany ma zostać egzamin i wymóg praktyki zawodowej. Kursy, egzaminy i licencje zniesione zostaną też w odniesieniu do pracowników ochrony fizycznej.
Polska liderem zamykania
W kolejce czekają już inne reglamentowane zawody, m.in. związane z koleją i górnictwem. Inne branże, w dostępie do których resort Gowina przewiduje zmiany, to podlegli ministrowi kultury konserwatorzy zabytków, a także branża finansowa: makler giełdowy (także giełd towarowych), broker, agent ubezpieczeniowy, doradca podatkowy i finansowy, biegły rewident i aktuariusz.
W sumie, jak wyliczyła w ubiegłym roku w swoim raporcie Fundacja Republikańska, Polska ogranicza dostęp do największej liczby zawodów spośród wszystkich państw europejskich. Zawodów w różny sposób reglamentowanych jest u nas aż 380. Dla porównania, Niemcy ograniczają dostęp do 152 zawodów, Francja do 150, Holandia do 134. Na przeciwnym biegunie są państwa bałtyckie. Litwa, Łotwa i Estonia ograniczają dostęp do zaledwie kilkudziesięciu zawodów.
Po planowanych przez rząd zmianach w Polsce ma być zamkniętych ok. 120-130 zawodów, co sprawi, że zmieścimy się pod tym względem w europejskiej średniej.
Korporacje protestują
Trudno się dziwić, że te plany wywołują zdecydowany opór wśród przedstawicieli zawodów, których dotykają. Najgłośniej protestują taksówkarze, którzy już kilkakrotnie blokowali ulice polskich miast.
- Dostęp do zawodu taksówkarza jest bardzo prosty, wystarczy zdać egzamin z topografii miasta. Teraz rząd chce go zlikwidować. Nie wyobrażam sobie, aby taksówkarz nie znał miasta. To uderzy w jakość naszych usług - argumentuje Michał Więckowski, przewodniczący taksówkarskiej "Solidarności". Zapowiada, że na Euro 2012 taksówkarze planują masowe protesty w stolicy i nie tylko. - Towarzyszy nam duża determinacja, bo ludzie nie mają już nic do stracenia - dodaje. Szacuje, że na ulice może wyjechać nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Przedstawiciele innych zawodów przekonują, że dostęp do nich wcale nie jest zamknięty. - Licencje są wydawane przez organy państwowe automatycznie, po udokumentowaniu odpowiedniego wykształcenia. Nie ma wymogu przynależności do korporacji, korporacje nie mają wpływu na przyznawanie licencji. Na rynku nieruchomości istnieją organizacje dobrowolnie zrzeszające osoby z danej branży, nie ma obowiązkowej przynależności - przekonuje Olimpia Bronowicka z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.
Protestują również piloci wycieczek turystycznych. - Aby nim zostać, trzeba zdać egzamin z wiedzy, którą później przekazują wycieczkom. Czy zmiany oznaczają, że teraz będą je oprowadzać ludzie zupełnie nieprzygotowani? - pyta Piotr Zubrzycki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Pilotów Wycieczek Zagranicznych.
Większość przedstawicieli zawodowych korporacji przekonuje też, że ich otwarcie doprowadzi do znaczącego obniżenia jakości usług, zawody będą wykonywać ludzie bez merytorycznego przygotowania oraz pojawią się naciągacze, co doprowadzi do wzrostu liczby oszustw.
Minister odpowiada
Te argumenty nie przekonują ministra Gowina, który odpowiada, że Polacy powinni mieć wybór. - Nikt np. nie zabroni im skorzystać z usług licencjonowanego pośrednika nieruchomości, ale nie może być tak, że są do tego zmuszani - podkreśla minister sprawiedliwości. - Celem deregulacji jest zwiększenie konkurencyjności, tym samym pozytywny wpływ na obniżenie cen i podniesienie jakości usług. Nie możemy zakładać, że jeśli coś jest tanie, to na pewno jest złej jakości. Wręcz odwrotnie. Przy wysokiej konkurencji usługi będą tańsze i jednocześnie na wysokim poziomie - takie reguły dyktuje rynek - dodaje.
Nie wyklucza jednak pewnych kompromisów. Jego zdaniem np. decyzja dotycząca taksówkarzy powinna być oddana w ręce samorządów. - Te samorządy, które widzą potrzebę obowiązywania egzaminów, niech to robią, gdzie indziej nie ma potrzeby - uważa Gowin.
Jednym z głównych argumentów za reformą jest chęć poprawienia sytuacji młodych ludzi na rynku pracy. Według Eurostatu, udział młodych bez pracy wśród ogółu bezrobotnych w Polsce w pierwszym kwartale 2011 r. sięgnął 25 proc. Bezrobocie wśród młodych jest u nas wyraźnie powyżej średniej europejskiej (20 proc.). W ciągu ostatnich trzech lat wzrosło ono o ok. 7 proc., a Polska wyprzedziła w tym niechlubnym rankingu m.in. Rumunię, Szwecję i Francję.
Paradoksalnie najtrudniej pracę znaleźć osobom po studiach. To właśnie dla nich otwarcie wielu zawodów ma być szansą. - Deregulacja zawodów doprowadzi do spadku bezrobocia; szacujemy, że dzięki deregulacji pierwszych 49 zawodów powstanie od 50 do 100 tys. miejsc pracy - przekonuje minister sprawiedliwości.
PO i PiS razem
Gowin może w tej sprawie liczyć na pełne poparcie ze strony premiera Donalda Tuska i Platformy. Tusk podkreśla, że rząd liczy się z protestami, ale z reformy się nie wycofa.
- Z reguły beneficjenci takiej deregulacji są politycznie bierni, natomiast ci, których ona bezpośrednio dotyczy - czyli wykonawcy tych zawodów - są bardzo aktywni w protestach przeciwko deregulacji. Wiosna i lato będą pod tym względem gorące - uważa premier.
Przeprowadzić reformę może być jednak łatwiej, gdyż tym razem nie mamy do czynienia z typowym podziałem na linii rząd - opozycja. Reforma jest w dużej mierze realizacją postulatów PiS z kampanii wyborczej, które od dawna domagało się otwarcia zawodów i dania większych możliwości młodym.
- To, co dzieje się dzisiaj z młodym pokoleniem, to jest gigantyczny skandal. Skandal, który się składa z wielu mniejszych skandali. Wy dzisiaj macie nad głową już nie szklany sufit, ale betonowy sufit bunkra, nie jesteście w stanie się przebić. To jest sytuacja, która zniechęca. To zabiera młodości wiarę w przyszłość i optymizm - zwracał się do młodych w trakcie kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński. Nic zatem dziwnego, że główna partia opozycyjna już zapowiedziała, że reformę poprze.
Posłowie lobbyści
Nie oznacza to jednak wcale, że nie będzie problemów z jej uchwaleniem. - W sprawach otwierania zawodów podziały nie przebiegają po liniach partyjnych. Wielu posłów wykonuje zawody, które mają zostać otwarte. Kolejni mają takie osoby w swoich rodzinach - podkreśla poseł PiS Przemysław Wipler, który od dawna walczy o otwarcie zawodów. Wipler obawia się, żeby w sejmowych komisjach nie doszło do "rozwodnienia" reformy i żeby nie okazało się, że ostateczne zmiany będą tylko kosmetyczne. Podobne obawy wyrażają też politycy PO. W nieoficjalnych rozmowach zauważają, że komisje stałe byłyby bardziej podatne na naciski lobbystów, stąd pomysł utworzenia w Sejmie osobnej komisji lub choćby podkomisji, która zajmie się deregulacją zawodów.
Dlaczego otwarcie zawodów jest tak ważne? Nie chodzi nawet o utworzenie 50 czy 100 tys. nowych miejsc pracy, które zapowiadają politycy. Najważniejsze jest danie szansy młodym Polakom. Po otwarciu zawodów nikt im nie zagwarantuje, że dostaną dobrze płatną pracę, ale dużo więcej będzie zależało od nich samych. Być może będzie to argument dla tych, którzy dziś wyjeżdżają z Polski, podkreślając, że w kraju nie ma dla nich żadnych perspektyw. Jeśli choć część z nich zmieni zdanie, to będzie już duży sukces reformy.
Skomentuj artykuł