Wpadłam w miłość po uszy
Natychmiast po urodzeniu pierwszego dziecka wpadłam w miłość po uszy i to ona dyktuje mi życiowe wybory, każdego dnia - mówi Małgorzata Musierowicz, pisarka, ilustratorka, mama czworga dzieci.
Marta Dzbeńska-Karpińska: Powiedziała Pani kiedyś o sobie: "Nie mam uczucia, że jestem taką Prawdziwą Pisarką. Prawdziwa to ja jestem jako mama czworga dzieci". Jaka jest Pani recepta na udane połączenie pracy z rodzinnym życiem?
Małgorzata Musierowicz: Najmocniej przepraszam, ale staram się nigdy nie udzielać recept na cokolwiek, a już zwłaszcza na życie. Już kiedyś dostaliśmy 10 najważniejszych dyrektyw (chodzi o Dekalog - dopisek redakcji). Trzymam się tego. A poza tym - żyję tak, jak mi dyktuje serce. A dopiero potem - rozum. I oczywiście uznaję, że wcale nie każdemu taki styl dokonywania wyborów odpowiada. Przecież różnimy się od siebie, tak! Naprawdę każdy z nas jest inny. Skądinąd, to jest absolutnie cudowne. Mogę tylko powiedzieć, że natychmiast po urodzeniu pierwszego dziecka wpadłam w miłość po uszy i że to ona dyktuje mi życiowe wybory, każdego dnia.
Czy Pani rodzina jest "rozczytana" czy też jest Pani w swojej pasji osamotniona?
Jesteśmy rodziną "rozczytaną" i zaczytaną, a także oczytaną; co więcej - trzy osoby z nas, zaczytanych, piszą zawodowo! Mój brat Stanisław (Barańczak - dopisek redackcji), ja, wreszcie moja córka Emilia. Książki są całym naszym życiem. Kochamy je, nie rozstajemy się z nimi, wciąż o nich gadamy.
Trzeba się sporo natrudzić, żeby znaleźć dziś dobrze napisaną i dobrze zilustrowaną książkę dla dzieci. Jaki wpływ na najmłodszych może mieć współczesny zalew tandety?
Nie bardzo zgadzam się z tą opinią. Dzięki Bogu, ludzkość wciąż jeszcze potrafi zadbać o dobre i piękne książki dla dzieci. Zalew tandety to jedno. Ale istnieje wiele dobrych i ambitnych wydawnictw, dobrych pisarzy i świetnych ilustratorów, wiele dobrych inicjatyw, także w Polsce, która doprawdy nie ma się czego wstydzić w tej materii. Jeśli natomiast mowa o wpływie tandety na najmłodszych, nie muszę udowadniać, jak może być zgubny, psując gust dziecka i wypaczając mu jego wrodzony apetyt na piękno, harmonię i mądrość. Wszyscy to wiemy. I nikt nie wie, jak z tym skutecznie walczyć.
Ludzie czytają coraz mniej książek. Czy grozi nam świat bez książek? Czy i jak można temu zaradzić?
Nie umiem odpowiedzieć na to ostatnie pytanie. Nie jestem też pewna, czy to prawda, że ludzie czytają coraz mniej książek. Spójrzmy na światowy rynek książki: prosperuje aż miło! Wielkie bestsellery obiegają dzisiaj świat w zawrotnym tempie, ich nakłady sięgają milionów egzemplarzy. Myślę, że książka jest takim szczególnym, powiedziałabym nawet: nadprzyrodzonym zjawiskiem, które - raz wymyślone - będzie towarzyszyć ludzkości już zawsze. Obroni się.
Jeżycjada trafiła do kanonu lektur szkolnych i tym samym te "książki dla dziewcząt" czytają również chłopcy. Czy ma Pani odzew z ich strony? Jeżeli tak, to jaki?
A, różnie to bywa. Dostaję mnóstwo listów, sporo chłopców trafia na moją stronę internetową (www.musierowicz.com.pl), więc co nieco o odbiorze Jeżycjady mogę powiedzieć. Jedni się zachwycają i przywiązują, inni znów wolą literaturę typowo chłopięcą, a jeszcze inni deklarują niechęć do książek w ogóle, a do moich w szczególności. Cóż począć, bywa i tak.
Kiedyś nastoletnie czytelniczki przychodziły do Pani mieszkania w Poznaniu. Dziś mogą się kontaktować przez stronę internetową. Czy problemy i spostrzeżenia gości sprzed lat i dzisiejszych nastolatków są podobne?
Ależ oczywiście. Jak wiemy, były podobne nawet w starożytnej Grecji. Świat się zmienia w zawrotnym tempie, lecz ludzkie sprawy, radości, zmartwienia i nieszczęścia są zawsze te same, bo tego samego dotyczą.
Pani córka - Emilia Kiereś - wydała już cztery książki dla dzieci. Sama je ilustruje. Czy cieszy się Pani, że poszła w ślady mamy?
Ogromnie się cieszę, nie tym wszakże, że Emilia poszła w moje ślady (poszła przecież także w ślady innych!), lecz tym, że wybrała taki cudowny zawód. Twórczość w ogóle jest wspaniałym sposobem na życie, a twórczość przeznaczona dla dzieci ma jeszcze tę cechę szczególną, że jest niezbędnie potrzebna. Dobrze jest żyć z poczuciem sensu, z przeświadczeniem, że wykonuje się ważną, dobrą i szlachetną robotę.
Czy nadal wierzy Pani w Eksperymentalny Sygnał Dobra? (Co to jest?)
Wyjaśniłam to szczegółowo w powieści "Kwiat kalafiora" - trochę żartem, lecz z poważną intencją. Nie wymyśliłam zresztą niczego nowego. Wierzę po prostu, że kierując się z dobrym sygnałem - słowem, uśmiechem, uczynkiem - w stronę bliźniego, nawet gniewnego czy niechętnego, mamy szansę uzyskać odpowiedź od dobrej cząstki jego duszy. Ale to tylko mała szansa. Stąd dodanie słowa: "eksperymentalny" wydało mi się konieczne.
Czy są ludzie, od których trzeba się trzymać z daleka?
Niestety, obawiam się, że tak.
Taka rodzina idealna, o której Pani pisze, to marzenie czy rzeczywistość?
Ależ ja nie piszę o rodzinie idealnej! Piszę pogodne, żartobliwe powieści o zwykłych rodzinach - tyle że złożonych z ludzi przyzwoitych. Popełniają oni zwykłe, ludzkie błędy, czasem podejmują niewłaściwe decyzje, mylą się, gniewają, nawet uciekają do rękoczynów jak dwaj powieściowi kuzynkowie, Józinek i Ignaś. Ale zawsze - jak to ludzie przyzwoici - kierują się sumieniem i dobrą wolą. Czy to marzenie czy rzeczywistość? Proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie, nie jest to trudne. Wystarczy się rozejrzeć. Świat jakoś trwa, mimo wszystko. A to znaczy na pewno, że "ludzi dobrej woli jest więcej!".
***
Małgorzata Musierowicz - pisarka, autorka książek dla dzieci i młodzieży, ilustratorka. Urodziła się w 1945 roku, ukończyła Wydział Malarstwa i Grafiki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Żona, mama i babcia. Twórczyni cyklu powieściowego Jeżycjada. Nazwa pochodzi od poznańskiej dzielnicy, w której mieszkają bohaterowie powieści i w której przez wiele lat mieszkała pisarka. Autorka pracuje nad dwudziestą powieścią z cyklu pod tytułem "Wnuczka do orzechów". Jej powieści zostały przetłumaczone między innymi na język japoński, szwedzki i węgierski.
Skomentuj artykuł