Co z badaniami nad HIV, gruźlicą i malarią?
Przez dekady od odkrycia zakażenia wirusem HIV jako odrębnej jednostki chorobowej, wszyscy badacze szukali sposobu na szczepionkę która miała chronić przed zakażeniem. Jak twierdzi zeszłoroczna laureatka nagrody Nobla za odkrycie HIV - Francoise Barre-Sinoussi wierzono, że tradycyjne sposoby Ludwika Pasteura muszą przynieść efekt.
Po cichu wiadomo też było, że zespół, który najszybciej opracuje szczepionkę ma zagwarantowaną nagrodę Nobla, a firmy farmaceutyczne ogromne zyski. "To był potężny doping, który doprowadził donikąd" - uważa dr Małgorzata Krzyżowska z Department of Microbiology, Cell and Tumor Biology w Karolinska Institutet w Sztokholmie.
Dr Małgorzata Krzyżowska z Karolinska Institutet: W mojej opinii to gruźlica, malaria i oczywiście HIV. Szwecja jest krajem posiadającym praktykę w leczeniu tych chorób z powodu rosnącej imigracji, swobodnego przepływu ludzi i coraz częstszych wyjazdów na wakacje w kraje strefy, gdzie istnieją choroby w Polsce praktycznie nieznane np. malaria. Podobne czynniki zaczynają działać i w Polsce, tak więc wkrótce i nam takie choroby jak malaria przestaną się wydawać egzotyczne i odległe.
Coraz większym problemem jest gruźlica, która wraca i w to często postaci lekoopornej bardzo trudnej jeśli wręcz nie niemożliwej do leczenia. Naprawdę to ciągle zresztą mamy niewiele informacji o tej od dawna znanej chorobie. Przez rok prowadziłam w Szwedzkim Instytucie Kontroli Chorób Zakaźnych SMI w Sztokholmie - i także częściowo w Polsce - badania nad substancją lipidowo-cukrową wydzielaną przez prątki gruźlicy. Jest ona jednym z mechanizmów odpowiedzialnych za rozbrajanie układu odpornościowego zakażonej osoby, i co ciekawe, znajdywana jest w moczu osób z gruźlicą. Koledzy z SMI konstruują coś w rodzaju testu paskowego do badania moczu pod kątem zakażenia. Badania te nadal trwają.
Jest jeszcze trzecia choroba z wielkiej trójki - HIV. Według danych resortu zdrowia w Polsce relatywnie mało jest zakażonych - około 30 tys. Ale czy taka jest prawda? Sprawa Simona Mola ujawniła, jak niewiele osób wykonuje testy na obecność wirusa. Tymczasem za wschodnią granicą Polski, głównie na Ukrainie, sytuacja epidemiologiczna jeśli chodzi o HIV jest bardzo zła; piszą o tym często zachodnie media, a Science poświeciła sytuacji HIV w Rosji i byłych republikach radzieckich specjalny numer na początku lipca. Nie chodzi o to, iż chcę w jakikolwiek sposób straszyć - po prostu uważam, że nie można już wierzyć, że HIV to problem jedynie narkomanów i homoseksualistów. W EU liczba nowych zakażeń najszybciej rośnie w grupie osób heteroseksualnych.
Tak naprawdę problem z opracowaniem terapii tych trzech chorób polega na tym, że jedynym źródłem materiału do badań są sami ludzie. Nie ma naprawdę dobrego - czyli naśladującego przebieg choroby u człowieka oraz w miarę taniego w utrzymaniu - modelu badawczego, na którym można by prześledzić poszczególne fazy zakażenia i móc testować leki. W przypadku HIV nie można tej choroby badać na myszach. Jedynym modelem zwierzęcym, u którego rozwija się AIDS jest zakażenie małp - rezusów małpim wirusem niedoboru odporności - SIV. Koszt takich prac jest ogromny a otrzymywane informacje - ograniczone - gdyż naturalnym gospodarzem SIV są mangaby, które pomimo wysokich ilości wirusa w organizmie nie rozwijają niedoborów immunologicznych. Podobnie się ma sprawa jeśli chodzi o malarię i gruźlicę. W przypadku gruźlicy jedynie świnka morska rozwija w płucach zmiany najbardziej podobne do tych obserwowanych w płucach człowieka - czyli gruzełki. Natomiast większość specyficznych odczynników do badania układu odpornościowego jest konstruowana pod kątem badania człowieka lub myszy. Oczywiście zawsze można je sobie produkować samemu, badać małpy itd. Ale koszty są tak wysokie, że powodują iż badania podstawowe nad wielką trójką chorób zakaźnych są dostępne jedynie dla bardzo bogatych ośrodków badawczych, czy wręcz wymagają badań sponsorowanych.
- Ich udział w takich badaniach jest niewątpliwie trudny, zważywszy nie tylko na słabe dofinansowanie nauki w Polsce, ale również zapóźnienia wynikające z przyczyn technicznych. Brak też konkurencji, która wymuszałaby bardziej wydajne prowadzenie badań, nawet w oparciu o te skromne, tym bardziej cenne środki finansowe. Z perspektywy zachodniej nauka w Polsce przypomina wąż gryzący własny ogon - często mamy już naprawdę niezłe zaplecze techniczne i ciekawe wyniki ale brak nam kontaktów z Zachodem, brak dobrej bazy fachowej literatury oraz finansów wystarczających na efektywne wykorzystanie tego co już mamy. Efekt? - projekty i badania o słabej sile przebicia w UE. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich ośrodków, pracowni, badaczy.
Teoretycznie wstąpienie Polski do Unii Europejskiej otworzyło przed naszymi badaczami nowe perspektywy - w postaci stypendiów naukowych dla doktorantów, dla tzw. post-doków (Marie Curie Fellowships) oraz grantów wieloośrodkowych z udziałem partnerów zagranicznych. Wszystko to w zasięgu ręki, a stypendia stanowią dla młodego badacza wielką przepustkę do świata nauki, ale Po pierwsze, aby takie stypendium otrzymać, potrzebne jest pokonanie góry papierów i dużo szczęścia. Po drugie - młodym polskim uczonym ciężko przebić się na Zachodzie. Dlaczego? Dlatego, że nie mają bazy naukowej. Nie wiedzą więc nad czym prowadzi się badania w przodujących ośrodkach i jakie są tych badań wyniki. Jeśli nawet czytają publikacje, to przecież dotyczą wyników badań zrobionych zwykle około 5 lat wcześniej. Tymczasem świat już poszedł o te 5 lat do przodu, a polscy młodzi naukowcy o tym nie wiedzą, bo nie jeżdżą na kongresy czy konferencje Generalnie nie jest też świetnie ze znajomością języków, zwłaszcza angielskiego, który jest dla obecnie świata nauki lingua latina.
To jedna strona medalu. Jest jeszcze druga - eksportowanie do UE niezłej młodzieży, która nie bardzo może sobie u nas znaleźć miejsce. Co ma bowiem zrobić młody doktorant lub doktor po zachodnim dobrym stypendium w nauce w Polsce? Z przyczyn o których wspomniałam szybko straci kontakt z naukową czołówką i przestanie się liczyć. W efekcie często jeździ się ze stypendium na stypendium, osiadając w końcu w jednym z krajów Europy lub w USA. Też i dlatego, że na powrót takich ludzi nikt w Polsce nie czeka. Krajowe uczelnie i instytuty badawcze nie są zainteresowane ich pozyskaniem. No oczywiście jeśli by przyjechali z Zachodu z projektem i przywieźli pieniądze bądź sprzęt - wtedy zawsze znajdzie się wielu chętnych, żeby się do takiego działania "podłączyć". Ale jeżeli jest inaczej - miejsca dla nich i dla ich pomysłów nie ma.
Oczywiście, są chlubne wyjątki. W mojej dziedzinie są instytuty w Polsce mające zachodnich stypendystów. Są uczeni publikujący w najlepszych pismach fachowych. Ale przewrotnie to tylko dowód, że w polskiej nauce, jeśliby rozsądnie zainwestować pieniądze - w bazy wiedzy, kontakty z zachodnią czołówka np. wspólne projekty, wzajemną konkurencje projektów badawczych - to wcale nie musiałaby ona być tak odległa od zachodniej.
- Tu trzeba by się zapytać, dlaczego tak się stało. Odpowiedź jest prosta - przez dekady od odkrycia zakażenia wirusem HIV jako odrębnej jednostki chorobowej, wszyscy badacze szukali sposobu na szczepionkę, która miała chronić przed zakażeniem. Jak twierdzi zeszłoroczna laureatka nagrody Nobla za odkrycie HIV - Francoise Barre-Sinoussi wierzono, że tradycyjne sposoby Ludwika Pasteura muszą przynieść efekt. Po cichu wiadomo też było, że zespół, który najszybciej opracuje szczepionkę ma zagwarantowaną nagrodę Nobla, a firmy farmaceutyczne ogromne zyski. To był potężny doping, który doprowadził donikąd. Kilka lat temu sama zajmowałam się sprawdzaniem - dlaczego jedna z pierwszych eksperymentalnych szczepionek przeciwko HIV, nie działa. Duże nadzieje dla pacjentów, naukowców, ciężka praca dla badacza i. Z badań wyszło jednoznacznie, że tradycyjna szczepionka eksperymentalna nie tylko nie zadziałała, ale nawet nie wpłynęła znacząco na zdrowie i przeżycie zakażonych. Jedynie część pacjentów produkowała przeciwciała, ale dlaczego ci, a nie inni - tego do końca dalej nie wiadomo. Teraz trzeba pomnożyć jeden taki eksperyment przez kilkanaście-kilkadziesiąt podobnych i za każdym razem brak oszałamiających efektów.
Wydano miliardy USD - około 10 mld - na całym świecie na poszukiwanie cudownej szczepionki, które raz na zawsze zamknie problem HIV. Zaniedbano badania podstawowe i dopiero od kilku lat środowisko naukowe zajmujące się HIV przyznało oficjalnie, że szczepionki raczej nie będzie i odtrąbiło odwrót do badań podstawowych, bo w sumie dalej posiadamy niewystarczającą wiedzę o tym wirusie, pozwalającą na skonstruowanie szczepionki, nawet terapeutycznej, która zwiększyłaby odporność tych już zakażonych. I to zaczyna nawet przynosić skutek - w ostatnich miesiącach pojawiły się naprawdę ciekawe doniesienia o możliwości skutecznego zapobiegania - za pomocą tzw. mikrobicydu niszczącego wirusa i chroniącego przed zakażeniem. Droga daleka, ale nie ma z niej odwrotu.
- Jest to problem istotny, dobrze poznany w parze HIV - gruźlica lub malaria. Jedno zakażenie osłabia organizm i ułatwia nabycie oraz rozwój kolejnego. I jest to problem, w efekcie którego w Afryce występuje nadumieralność ludzi z podwójnymi zakażeniami. Europejczyków może on bardziej dotyczyć w innym aspekcie - wszelkie stany zapalne, pochodzenia czy to bakteryjnego, czy też wirusowego w obrębie narządów płciowych będą wywoływać lokalne zniszczenie tkanek na wskutek odczynu zapalnego, a tym samym zniszczenie naturalnej ochrony przed zakażeniami. A są to otwarte wrota dla kolejnych zakażeń wirusowych czy bakteryjnych.
Skomentuj artykuł