Jak skutecznie zniechęcić do lata?
Tym razem w charakterze symbolu zagrożeń zdrowotnych związanych z nadejściem lata wystąpiły – fakt, że nieintencjonalnie – bakterie Escherichii coli.
Skądinąd zmutowane nieco w kierunku czerwonki. Po ponad trzydziestu śmiertelnych i wielu tysiącach ciężko poszkodowanych ofiar zatrucia pokarmowego (rozniesionego pośrednictwem niedomytych kiełków sałaty), nikogo nie trzeba chyba specjalnie przekonywać, że lato to generalnie niebezpieczna pora. Wysokie temperatury sprzyjają bowiem rozwojowi wszelkich mikroorganizmów.Tak więc najcieplejszy okres roku to tradycyjna pora zatruć, zwłaszcza pokarmowych. Bo nie tylko Escherichia, ale Salmonnella w lodach i gronkowiec w niedosmażonych hamburgerach z rusztu też nie próżnują latem!
Na turystów czekają też wszelkiego rodzaju alergeny, doskonale przenoszące się w ciepłym, suchym klimacie kontynentalnym. Ale pylące trawy to drobiazg, z którym poradzi sobie zwykle jedna pastylka leku antyhistaminowego. Gorzej z owadami, przed którymi o tej akurat porze roku ustrzec się po prostu nie sposób. Pomijając niegroźne w naszej (europejskiej i amerykańskiej) strefie klimatycznej komary, zawsze stać się bowiem możemy przedmiotem ataku pszczoły albo osy. Lub przypadkową ofiarą ukrytej w trawie żmii.
O rekinach, które – jeśli wierzyć sensacyjnym doniesieniom prasowym – kontrolują w tym roku plaże w New Jersey – to już w ogóle nie ma sensu wspominać, bo wszyscy oglądali przecież "Szczęki" 1, 2 a nawet 4. Jeśli dodać do tego złe wilki, czyhające po lasach na zbłąkane Czerwone Kapturki, to trzeba przyznać, że latem najlepiej unikać wszelkiego kontaktu z naturą.
Co oczywiście tym trudniejsze, że upały każą nam szukać ochłody w cieniu (a pod drzewami czają się kleszcze, roznoszące boreliozę). Albo gdzieś nad wodą. A w wodzie, to wiadomo – rekiny, ale także toksyczne meduzy, trujące jeżowce oraz niby to niepozorne, ale też bardzo niebezpieczne dla zdrowia sinice. Nieduże, a przecież potrafią spowodować uszkodzenia wątroby, układu nerwowego oraz poważne poparzenia skóry i błon śluzowych. Więc na wszelki wypadek lepiej w ogóle nie wchodzić do wody.
Problem w tym, że wróg może się też na nas zasadzić nawet w osobistej łazience. A już zwłaszcza pod prysznicem. Doniesienia lekarzy przekonują, że właśnie tam powstaje latem idealne środowisko dla rozwoju pałeczki Legionelli, powodującej groźne dla życia zapalenie płuc i dróg oddechowych. To niepozorne stworzenie najlepiej rozwija się w aerozolach wodnych, czyli wszędzie tam, gdzie woda rozprasza się w otoczeniu w formie bardzo drobnych kropli. Stąd obecność Legionelli pod prysznicem, ale także w sąsiedztwie otwartych ulicznych hydrantów, fontann i chłodzących "kurtyn wodnych".
Tylko trochę mniej groźne od "choroby legionistów" są bytujące w wilgotnym, ciepłym otoczeniu zbiorników wodnych zarodniki dermatofitów, wywołujących paskudne i trudne do leczenia grzybice skóry i narządów wewnętrznych. Pomijając mykodermatozy oraz rekiny, w wodzie można się też latem, po prostu, utopić. I – jak wskazują statystyki medyczne – ciągle jest to najbardziej niebezpieczne dla życia ze wszystkich zagrożeń lata.
Nie licząc, oczywiście, udaru cieplnego, który wywołać może wysoka temperatura, zwłaszcza w połączeniu z ekspozycją na promieniowanie słoneczne. Z grubsza biorąc, udar ów polega na rozregulowaniu naturalnego termostatu, który kontroluje ciepłotę ciała, niezależnie od warunków zewnętrznych utrzymując ją na optymalnym dla życia poziomie. Natomiast przegrzanie w niektórych niefortunnych wypadkach może prowadzić do śmierci.
Konsekwencją upałów bywa też gwałtowna utrata płynów, co z kolei grozi naruszeniem równowagi elektrolitycznej. Ponieważ zaś zależy od niej na przykład czynność serca, zaburzenia w tej dziedzinie mogą skutkować nagłym zatrzymaniem krążenia. I nieszczęście gotowe.
A przecież w kolejce czekają jeszcze groźne w odległych skutkach poparzenia słoneczne, o których wszyscy wiemy z natrętnych telewizyjnych kampanii, że prowadzą do rozwoju bardzo złośliwego raka skóry. Trzeba tu jeszcze koniecznie dodać tradycyjne już zagrożenia czyhające na amatorów turystyki seksualnej. W dobie kolejnych generacji antybiotyków i zaawansowanych terapii antywirusowych z pozytywną opinią doktora Wassermana można wprawdzie dożyć pogodnej starości, ale łykanie codziennej garści leków nie sprzyja robieniu wakacyjnych planów na kolejne sezony, niestety.
A jeśli dodać do tego wszystkiego malarię, rewolucję islamską, tyfus, francuskie łóżka, niemiecką kuchnię, włoskich kierowców, aligatory i prognozę pogody dla Sopotu, to najlepiej latem zostać w Nowym Jorku.
Chociaż i tutaj zdarzają się awarie zasilania (klimatyzacja wysiada!) oraz komary roznoszące wirusa West Nile. O krokodylach w kanalizacji już nie wspominając.
Skomentuj artykuł