Fascynacja złem i chrześcijaństwo. Co jest lepsze - strach czy spokój serca?
Jak co roku na zakończenie roku formacji wyjechaliśmy z naszą wspólnotą na weekendowe rekolekcje. Podczas wypełnionego modlitwą i Słowem Bożym czasu, nie zabrakło też atrakcji integrujących całe rodziny. Szczególne wrażenie, zwłaszcza na najmłodszych, zrobiło zwiedzanie zakamarków starego klasztoru. Wszystko dlatego, że nasz przewodnik oprowadzając nas po kryptach, nie omieszkał napomknąć o pewnym zakonniku, który w zamierzchłych czasach został w nich pochowany w letargu i do dziś jego duch straszy po nocach w obiekcie.
Dzieci, jak to dzieci. Maluszki miały całą historię w nosie, wczesnoszkolne chciały się dowiedzieć, jakże ten cały "letarg" wygląda ("czy to jakaś szata jest?" "czy rodzaj trumny?"), no a starszaki skrzętnie podchwyciły temat i już wkrótce słychać było echa tej legendy w ich zabawach i przekomarzaniach ("uuuu bójcie się mnie, przyszedłem was wygonić z tego miejsca!"). Nie pierwszy i - pewnie - nie ostatni raz pomyślałam, że to jest niesamowite, jak łatwo popkultura potrafi kształtować wyobraźnię dzieci i spychać prawdy wiary do narożnika. No bo właściwie dlaczego pierwszą emocją dzieci, jaką ma wywołać (i wywołuje!) hasło "duch" - jest strach?
Świętych obcowanie
Przyznam, że osobiście nie znajduję żadnej przyjemności w obcowaniu ze strachem. Nie rozumiem też fascynacji złem. Nie mieści mi się w głowie, jaką radość niesie nucenie sobie pod prysznicem utworów gloryfikujących śmierć, okrucieństwo i podłość. Zadziwia mnie - zwłaszcza w kręgach chrześcijańskich - dysproporcja między zainteresowaniem, jakie wywołują egzorcyzmy a jakie prawdy wiary. Jednocześnie to nie znaczy, że zaczynam lamentację i wielki oburz, gdy na wakacyjnym szlaku raz po raz trafiam na historię o duchach, marach i straszydłach przychodzących do ludzi ciemną nocą. Tego typu "spotkania" notorycznie wykorzystuję za to, by przypomnieć moim dzieciom, że wyznając wiarę w "świętych obcowanie", my naprawdę nie musimy się bać. Wręcz przeciwnie - możemy spojrzeć na te historie w perspektywie wiary i docenić, jak wielkim skarbem jest wspólnota Kościoła. A to krok po kroku buduje wewnętrzny pokój oparty na spójnym przekazie: Bóg jest z nami! Zawsze.
Nie jesteśmy sami
Pamiętam, że kiedy byłam małym dzieckiem, jedna z cioć zabrała mnie do pokoju, w którym leżała trumna z ciałem dziadka i kazała mi chwycić jego stopę. Cel tej eskapady był jasny: "żebyś się duchów w przyszłości nie bała!". Posłusznie wykonałam polecenie, ale nie mogłam doprawdy pojąć, czemu miałabym się bać jakiegoś zmarłego czy jakichkolwiek duchów, skoro wierzymy, że oni żyją, tylko inaczej. Mojej małej główce nie trzeba było jakiejś dogłębnej znajomości teologii. Do mojej wyobraźni bardziej przemawiała Babcia, która często modliła się za dusze czyśćcowe i przypominała swojej wnuczce, że w Kościele nigdy nie jesteśmy sami. "I pamiętaj!" - podkreślała - z jednej strony to jest radość (bo "dziadek za nami już tam, blisko Pana Boga będzie orędował"), a z drugiej zadanie (bo "patrz, dziecino, jaką masz moc - nawet po śmierci możemy się nawzajem wspierać! Czyż to nie jest piękne?!"). W tej narracji był ogromny szacunek do tajemnicy śmierci i życia wiecznego, ale jednocześnie też pokój, najpewniej Boży, płynący ze świadomości, że wszystko jest w rękach Pana Boga i akceptacji tego, że niezbadany dla nas, po tej stronie życia, świat duchowy - jest. Po prostu jest.
Myślimy obrazami. Niestety nie chrześcijańskimi
Dziś dla niektórych hasło "duch" ma twarz Patricka Swayze, dla innych halloweenowy strój potwora czy wygląd kreskówkowego duszka z "Co w duszy gra". Jeszcze inni, myśląc o spotkaniu ze zmarłym, widzą jakiegoś upiora rodem z najbardziej przerażających horrorów. Rzadko kto skojarzy to z obrazem Kościoła pielgrzymującego do Boga czy z liczną rzeszą świętych. To taki kolejny temat, z którym, mam wrażenie, wciąż nie potrafimy się przebić do współczesnego człowieka. A przecież dogmat o świętych obcowaniu można by tak skutecznie wykorzystywać ewangelizacyjnie - by oswajać temat śmierci, poszerzać perspektywy duchowego wzroku i umacniać w bliźnich poczucie sensu życia i pokoju... Nie tylko przy okazji Uroczystości Wszystkich Świętych.
Korzystaj z okazji, by nieść dobrą nowinę
Kiedy po zwiedzaniu klasztornych krypt nasz nastolatek zaczął sugestywnie naśladować jęki i szlochy pochowanego w letargu zakonnika, zapytałam, czy naprawdę tak sobie wyobraża życie po śmierci. "No nieee..." - odpowiedział z wahaniem, najwyraźniej obawiając się, w jakim kierunku potoczy się nasza rozmowa. Uśmiechnęłam się uspokajająco, że to nic dziwnego, że po usłyszeniu takiej historii ma taką a nie inną wizję przed oczami, ale poprosiłam jednocześnie, by zastanowił się, co jest, jego zdaniem, lepsze - strach czy spokój serca? I podzieliłam się, że ja jestem przekonana, że ta duchowa rzeczywistość wygląda inaczej. Co więcej, mamy liczne świadectwa świętych w naszym Kościele, które tę duchową rzeczywistość nam przybliżają. To był dobry punkt wyjścia do rozmowy o umieraniu i o życiu wiecznym, do ludzkich wyobrażeń czyśćca i przywołania głosów świętych w tym temacie (np. ojca Pio). Szybko okazało się, że ta rozmowa jest dla dzieci i ciekawa, i potrzebna, choć przecież nie pierwszy raz tego typu wątki w naszej rozmowie się pojawiły. Każde z nich miewa jednak swoje przemyślenia na temat śmierci, życia po niej i funkcjonowania wspólnoty Kościoła, które ciągle w jakiś sposób ewoluują. Nie brakowało więc lęków, które można było razem rozbroić ("A czy nasze koty pójdą z nami do nieba?") i obaw różnego kalibru ("Ale jak rozpoznać, że to dusza czyśćcowa do mnie mówi, a nie zły próbuje wciągnąć w dialog?"). Sprowokowana zwiedzaniem z przewodnikiem rozmowa, pozwoliła nam, rodzicom, przypomnieć i sobie, i dzieciom, że nasza wiara daje nam bardzo konkretny depozyt nadziei i pokoju. Trzeba tylko z niego korzystać. Nie tylko od święta.
Skomentuj artykuł