Gotowi, by bronić biskupów przed donosicielami
Po przeczytaniu kilku artykułów w katolickiej prasie mam wrażenie, że istnieje w Polsce dość duża grupa katolików, którzy chcą bronić biskupów przed donosicielami Watykanu, czyli de facto przed Watykanem. Chodzi o biskupów Długosza i Meringa, na których poskarżył się, czyli doniósł, polski rząd.
Nie sądzę, by Watykan był wrogo nastawiony do jakiegokolwiek katolickiego biskupa. Mówienie więc o donosie do Watykanu, a taką narracją posługują się publicyści niektórych pism uważanych za katolickie, jest zrównywaniem Stolicy Apostolskiej z bezduszną machiną bezpieczeństwa wewnętrznego. Słowo "donos" nie mieści się w kategoriach Kościoła. To określenie z PRLu. Donosiło się do wroga na swoich i dlatego każdy donos był obrzydliwy. Watykan nie jest wrogiem Kościoła. Chyba, że coś przegapiłem.
Niestety mentalność PRLu jest wciąż obecna w niektórych środowiskach kościelnych, a homo sovieticus wciąż żyje, nawet w klasztorach, i ma się dobrze. Nie umrze póki będzie się karmił nieufnością do każdego, kto podejmuje ważne personalne decyzje. Jeśli Watykan podejmie jakąś konkretną decyzję wobec wspomnianych biskupów, uczyni to nie tylko w trosce o dobro Kościoła w Polsce ale również w trosce o dobro biskupów, których wypowiedź na Jasnej Górze zgorszyła wielu katolików.
"Pismo do Watykanu to ohydny donos w PRL-owskim stylu" - pisze pani dr Jolanta Hajdasz w tygodniku "Idziemy", bojąc się, że służby watykańskie wyrządzą krzywdę bohaterskim biskupom tak, jak kiedyś służby PRLu wyrządzały krzywdę mówiącym głośno niewygodną prawdę. Autorka artykułu "Murem za biskupami" wykazuje się ponadto nieznajomością Konstytucji, która nie mówi, tak jak myśli pani doktor, o "zasadzie rozdziału Kościoła od państwa", lecz o autonomii i współdziałaniu.
W artykuł 25 ust. 4 czytamy: "Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego". Ten zapis o współdziałaniu jak najbardziej, moim zdaniem, usprawiedliwia działania dyplomatyczne polskiego MSZ. Troska o dobro człowieka i dobro wspólne uzasadnia zwrócenie się polskich władz do Watykanu z prośbą o interwencję.
Zdaniem autorki tekstu to jest jednak donos zagrażający wolności, tak jakby w jej mniemaniu Stolica Apostolska nie stała na straży wolności, lecz była aparatem władzy, który prześladuje, dotkliwie karze i poniża godność człowieka. Homo sovieticus w pełnej krasie.
Na stronie internetowej Stowarzyszenia im. Piotra Skargi pojawił się apel, by poprzeć protest w obronie biskupów Długosza i Meringa. Do tego apelu przyłączył się także portal PCh24. Co ciekawe, apel podpisali "wierni Kościoła katolickiego w Polsce" (sic!) zarzucając polskiemu MSZ, że kierując pismo do Watykanu, chce by uciszył biskupów, ukarał ich "za głoszenie poglądów zgodnych z katolicką nauką". Czyżby redaktorzy tego listu nie wierzyli, że Stolica Apostolska zna naukę katolicką i sprawiedliwie rozstrzygnie tę trudną sytuację? Najwidoczniej boją się, że nie rozstrzygnie tego po ich myśli. Tym bardziej, że zdaniem autorów apelu, biskupi mówiąc, że Polak i Niemiec nigdy nie będą braćmi oraz strasząc migracją i islamizacją - mówili Prawdę przez duże "P".
"Biskupi mają prawo myśleć to, co myślą, i mówić to, co mówią" - tłumaczy pani Hajdasz, ale zapomina, że nie tylko biskupi mają do tego prawo. Autorzy noty protestacyjnej do Watykanu również, tym bardziej, że wypowiadają się w imieniu niemałej grupy obywateli. Przed jaką karą autorka tekstu w "Idziemy" chce ustrzec biskupów? Chyba nie przed "dotkliwym" czasem wolnym, jaki dostaną na rekolekcje w odosobnieniu? Watykan na pewno im krzywdy nie zrobi, a głębsza refleksja może im tylko pomóc.
Skomentuj artykuł