Trzeba mieć w życiu bliskie kobiety, które życzą nam najlepiej, przed którymi można się odsłonić
Czy nie jest to zachwycające, że można przez całe życie mieć przy sobie kobiety, których miłość i mądrość otula nas troską, dodaje wiatru w skrzydła, przy których nie obawiamy się odsłonić najbardziej wrażliwych miejsc naszego serca i od których możemy czerpać inspiracje i uczyć się, jak żyć, by żyć dobrze? I traktować je jak mamy - z czułością, oddaniem, szacunkiem i ufnością, że życzą nam jak najlepiej?
Kiedy w mojej głowie pojawia się słowo "mama", natychmiast widzę twarz mojej rodzicielki i rozbrykane postaci własnych dzieci, które wciąż zapamiętale od świtu do nocy domagają się mojej uwagi nieustającym nawoływaniem ("Maaaamaaaa! Mamisssima! Mamciu! Maaaaaamuś!!!!). Potem przychodzą i inne twarze. Teściowa, moja druga ziemska mama. Babcie, mamy moich rodziców. Maryja, nasza niebieska Mama. I na dokładkę - gros "duchowych matek", kobiet, których życie, postawa, wybory w jakiś fundamentalny sposób na mnie wpływają. Macierzyństwo niejedną może mieć twarz. Czy potrafimy dostrzec i docenić to bogactwo?
Są oczywiście tacy, którzy nastroszą się i fukną, że mama jest tylko jedna. Żeby było jasne, jestem jak najdalsza od tego, by podważać unikatowość relacji, jakie biologiczna rodzicielka ma z własnym dzieckiem. Pielęgnowana i rozwijana taka więź jest fundamentalna i absolutnie wyjątkowa. Ale czy mówiąc "mama" - np. o mojej teściowej - odbieram coś mojej własnej mamie? Albo gdy w sprawach duchowych szukam wsparcia u zaprzyjaźnionej siostry zakonnej? Czy nie jest to zachwycające, że można przez całe życie mieć przy sobie kobiety, których miłość i mądrość otula nas troską, dodaje wiatru w skrzydła, przy których nie obawiamy się odsłonić najbardziej wrażliwych miejsc naszego serca i od których możemy czerpać inspiracje i uczyć się, jak żyć, by żyć dobrze? I traktować je jak mamy - z czułością, oddaniem, szacunkiem i ufnością, że życzą nam jak najlepiej?
Nie musimy być samowystarczalne i zawsze tylko dające
Tak, jasne, nie musimy takich kobiet nazywać "mamami". Niemniej to słowo czasami może okazać się kluczem do relacji - przypomnieć, że ani nie jesteśmy, ani być nie musimy samowystarczalne, wszechwiedzące i zawsze tylko dające. Jednej może ująć ciężarów, a drugiej dodać wiary we własne siły. Tym słowem możemy przecież pokazać drugiej kobiecie, że jej matczyna supermoc wcale nie sprowadza się do tego, czy lub ile sprowadziła dzieci na ten świat. Umiejętność macierzyńskiego kochana bliźniego to w końcu wewnętrzna cecha, dar, który dostałyśmy w pakiecie od samego Stwórcy i - dając się nieść Jego Duchowi "kędy chce" - możemy go realizować na nieskończenie wiele sposobów.
Niedawno - to tak dla przykładu - pewna znajoma dzieliła się ze mną swoim wzruszeniem i jednocześnie bólem, związanymi z przygotowaniami do pierwszej komunii świętej swojej córki. Opowiadała, jak dość niespodziewanie wzbogaciła się o dwoje dodatkowych dzieci, których rodzice nie pojawiali się zbyt często w kościele. Ona, znając oboje z widzenia, naturalnie zaopiekowała się nimi, gdy widziała, że dzieci te czuły się jakoś zagubione, smutne albo samotne w wielkim tłumie. Tu się uśmiechnęła, tu zaproponowała wspólną drogę do domu, tu podała bidon, gdy jeden z delikwentów zaczął się robić "zielony" podczas próby podchodzenia do balasek.
Wiele kobiet jest cudownymi matkami, choć nie urodziły ani jednego dziecka
"Ani się obejrzałam, a od dwóch miesięcy z kuchni już nie wynoszę nawet taboretów, bo te dwa ancymony zaczęły do nas wpadać już nie tylko po to, by razem z nami zabrać się do kościoła, tylko po prostu pogadać. Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę, ale Pan Bóg pobłogoslawił nam tylko jednym dzieckiem. No i proszę, oto mam bliźniaki. Fajne, bo już odpieluchowane" - zażartowała na koniec. Oczywiście, można się skupić na tym, jak dramatycznie osamotnione mogą być dzieci we własnej rodzinie, skoro odrobina okazanej życzliwości i uwagi sprawia, że - do właściwie obcej kobiety - biegają dziś, by ogrzać się w cieple jej uśmiechu i opowiedzieć o swoich troskach. Nie sądzę, by koncentracja na tym przyniosła komukolwiek wymierne dobro. W zamian za to może warto zauważyć i docenić, że tam, gdzie ktoś nie chce, nie może albo nie potrafi wypełniać swojej roli, ktoś inny próbuje dzielić się tym, co ma i co w sobie odkrywa.
To nie jest łatwe ani oczywiste, ale znam wiele kobiet, które, choć nie urodziły żadnego dziecka, są dla wielu ludzi prawdziwymi mamami. Bliskimi, czułymi, oddanymi, cierpliwymi, uważnymi. Pielęgnują relacje, chronią od złego, pomagają rozwijać się bliźniemu, biorą osobistą odpowiedzialność za sprawy trudne, niewygodne i wymagające czegoś więcej niż postawienia "lajka" na fb. Takie duchowe macierzyństwo łatwo przeoczyć. A jest przecież jeszcze jednym puzzlem, który składa się na oszałamiający obraz możliwości kobiecego serca.
Mamy się nie wybiera? Ale można ją docenić
Mówi się dość często, że "mamy się nie wybiera". Jest w tym powiedzeniu oczywista prawda. Bo o ile mianem "duchowej matki" definiuje się na ogół kogoś, komu samemu nadało się taki "status", to - z drugiej strony - nie mamy żadnego wpływu, kto nas urodził, kto urodził naszego współmałżonka ani kto staje się moją "matką przełożoną" w zakonie. Ale chociaż "takiej" mamy się nie wybiera, to zawsze można ją docenić. I to jest już wybór, który jest w zasięgu wolnej woli człowieka.
Czy dostrzegam dobro w moim współmałżonku, które jest owocem wychowawczych wysiłków mojej teściowej? Czy w tym, co jest w niej inne, widzę bogactwo, z którego mogę czerpać? Coś co mnie uczy? Rozwija? Motywuje do zmiany? Dziś częściej przeczytamy o tym, jak stawiać granice bliźnim (np. swoim dorosłym rodzicom) i jak być asertywnym w relacjach z innymi. Nie twierdzę, że to nie jest potrzebna nauka! Szkoda jednak, że jednocześnie nie powtarza się równie często, że umiejętność dostrzegania dobra w tym, kogo się ma obok siebie tu i teraz, kogo się - niejako - dostaje "w pakiecie" od życia, daje nierzadko więcej poczucia wolności i pokoju w sercu niż koncentracja na tym, by ludzki krajobraz wokół mnie wyglądał dokładnie tak, jak ja uważam za słuszne. Wiem, wiem. Umiejętności takiego postrzegania rzeczywistości nie wysysa się z mlekiem matki. Tego się człowiek dość mozolnie uczy przez całe życie. Sama mam w tej dziedzinie świetne nauczycielki i staram się z ich lekcji korzystać regularnie. Nie zgadniecie kogo...Tak! Moje: mamę i teściową. I jestem Panu Bogu za dar ich obecności w moim życiu - bardzo wdzięczna.
Skomentuj artykuł