Trzy nieoczywiste szanse, które rodzice dostają w wakacje
Odkąd moje starsze dzieci wkroczyły na ścieżkę publicznej edukacji, nasz rok dzieli się na dwa sezony: szkolny i wakacyjny. Ten drugi, choć zdecydowanie krótszy, jest niezbędny, by każdy z nas mógł nabrać sił do sensownego funkcjonowania w tym pierwszym. Tak, wiem, to truizm. Ale są też mnie oczywiste wakacyjne korzyści, których wartość odkrywam wraz z upływem lat i dorastaniem moich dzieci.
Dystans od codziennej bieżączki
Jakkolwiek by nie było, wakacje wywracają do góry nogami rodzinną rutynę. Z jednej strony bywa to po ludzku frustrująco uciążliwe - co potwierdzi chyba każdy rodzic, który stanął przed wyzwaniem, jak zaopiekować swoje potomstwo w 40 dni roboczych, gdy ma się do dyspozycji tylko 20 urlopowych. Z drugiej strony każdorazowo to wyrywanie z utartych kolein dnia to dla nas wszystkich szansa, by dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, by poćwiczyć w cnotach cierpliwości i wytrwałości, by wykazać się kreatywnością itd. itp... Wiem, wiem, dla wielu z nas zupełnie ta akrobatyka nie jest do śmiechu. Ale tak zupełnie serio - wakacyjny czas daje wyjątkową szansę spojrzenia na swoją codzienność w dystansu. Złapanie innej niż zwykle perspektywy pozwala dokonać przeglądu generalnego czy dostrzec nowe problemy (a jakże!), ale jednocześnie prowokuje, by doceniać to, co się ma i motywuje, by szukać innych niż dotychczas rozwiązań. Daje czas, by uspokoić (choć na chwilę) myśli i umożliwia zmierzenie się z zagadnieniami, które na co dzień nie absorbują naszej uwagi. Czy jestem szczęśliwa? Spełniona? Usatysfakcjonowana? Czy robiąc to, co robię na co dzień, mam poczucie sensu? Dlaczego tak? Dlaczego nie? Ten dystans od codziennej bieżączki to szansa, by wyregulować to, co być może wymaga naoliwienia w trybikach naszej rodzinnej egzystencji.
Akceptacja przemijania
Wakacje są też fantastyczną okazją, by zweryfikować w praktyce, kim dla nas dziecko jest i zaszczepić sie przeciwko syndromowi opuszczonego gniazda. Każde wysłanie pociechy na obóz/biwak/samodzielny wyjazd z przyjaciółmi pokazuje rodzicowi stan więzi i wzajemnego zaufania. Dla niektórych z nas to lekcja (sic!) odpuszczania kontroli, dla innych zaskakujący eksperyment, w którym trzeba zweryfikować własne założenia i z góry przyjęte tezy dotyczące dziecka. Wakacje siłą rzeczy stają się wtedy laboratorium, w którym rodzic przygląda się nie tylko człowiekowi, którego wychowuje, lecz także własnemu sercu. Kogo widzę, gdy patrzę na swoje dziecko? Czy zauważyłam, że ono już nie potrzebuje mojego wsparcia w organizacji swojego czasu? Że już tyle potrafi? Że ma inny gust niż ja? Jak się czuję z tym "malcem", który jakoś nagle zaczął przebąkiwać, że wcale nie chce jechać z rodzinką kolejny raz na żagle na Mazury? Co to robi w moim sercu? Z kim o tym chcę/potrzebuję porozmawiać? Kocham, ale czy jednocześnie lubię tego człowieka, który mi pod nosem wyrasta? Pytania można i warto mnożyć. Dziś gdy tak łatwo nas rozproszyć i sprowokować do biegu, zmierzenie się z własnymi emocjami i oczekiwaniami, to szansa, by naprawdę zaczerpnąć oddechu. Tego głębokiego, który pozwala poczuć, że żyję, a nie tego, który jest efektem zadyszki.
Zachwyt bliźnim, którym jest moje dziecko
A jak już zobaczymy w naszym dorastającym dziecku człowieka, naprawdę innego niż ja człowieka, to dostajemy szansę się nim ... zachwycić. Myślę, że polskiej demografii naprawdę dobrze by zrobiło, gdybyśmy odpowiednio proporcjonalnie do narzekania na nastolatki, trąbili o tym, jak fajne te nasze dzieci są i potrafią być. Jak świetnie można z nimi podyskutować, jak ciekawe rzeczy czytają, jak fantastycznie gra się z nimi w piłkę/siatkę/ badmintona ... Ile nowych rzeczy można się dowiedzieć, gdy usiądzie się z dzieckiem i posłucha o czymś innym niż "jak ci minął dzień w szkole"! Bywa to zaskakujące i budujące. A jeśli jeszcze rodzic odważy się wyrazić dziecku swój zachwyt tym, co widzi, to mamy przepis na niezawodne doświadczenie błogosławieństwa. W tej perspektywie wakacje to szansa, by wreszcie zauważyć, że mam w domu, na wyciągnięcie ręki - bliźniego. Człowieka danego mi tu i teraz przez Pana Boga, by go kochać i samemu być kochanym. Pytanie tylko, czy potrafię te szanse wykorzystać tak, by tej Miłości, Jego Miłości, było wokół więcej.
Skomentuj artykuł