Bp Czaja: tyle klaskaliśmy Janowi Pawłowi II, a Franciszka oskarżamy o wyimaginowane rzeczy
"Nic takiego nie znajduję, nawet w adhortacji Amoris laetitia (...) Powtarzam: Franciszek w tej sferze nic nie relatywizuje, w niczym nie zmienił kościelnej doktryny ani zasad moralnych" - mówi biskup Andrzej Czaja.
Publikujemy fragment wywiadu z bp. Andrzejem Czają:
Marcin Przeciszewski, KAI: Skupmy się na chwilę na sytuacji społecznej katolickiej Polski. Jak długo żyję, nie widziałem tak wielkiej eskalacji agresji oraz nienawiści w przestrzeni publicznej. Co powinien zrobić Kościół w Polsce dziś, wobec narastającej wojny polsko-polskiej? Jaka winna byś jego profetyczna rola?
Bp Andrzej Czaja: Na to co się w Polsce dzieje, Kościół nie może patrzeć spokojnie. Najwyższy czas, abyśmy ocknęli się - jako chrześcijanie i jako Polacy! Nadszedł czas, że Kościół powinien podjąć rolę mediatora wśród okładających się stron. Nie obawiałbym się takiego działania. Jest to niezbędne dla zachowania ładu i pokoju społecznego. Mamy akurat rocznicę okrągłego stołu. W moim przekonaniu coś na ten kształt jest dziś w Polsce potrzebne. Kościół powinien nie tylko apelować o dialog, ale usiąść do wspólnego stołu jako mediator. Oczywiście o ile strony się na to zgodzą.
Powinniśmy też wezwać cały naród i lud wierzący do wytężonej modlitwy o przebaczenie i pojednanie. Potrzebujemy Bożej łaski, gdyż bez niej z tym sobie nie poradzimy. W ślad za Janem Pawłem II odważmy się zawołać: "Niech zstąpi Duch i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!".
Tym bardziej, że zbliża się 40-rocznica jego pierwszej wizyty, kiedy padły te słowa…
Niezbędny jest wyrazisty list pasterski czy wręcz orędzie do narodu: Orędzie o pojednanie i o pokój. A może winny przyłączyć się do tego także inne Kościoły i wspólnoty chrześcijańskie. Nie sądzę, aby nie skorzystały z takiego zaproszenia.
A wydawało się, że śmierć prezydenta Adamowicza będzie dostatecznym otrzeźwieniem?
Niestety, w miejsce otrzeźwienia mamy wzajemne oskarżenia. Mało tego, ta zawziętość się pogłębiła. To zła droga. W tym kierunku nie możemy dalej iść, bo dojdzie do jeszcze większych tragedii. Bardzo wiele ryzykujemy! Osłabiamy siebie jako społeczeństwo, jako państwo i jako Kościół. Osłabiamy się na każdym kroku. Nie chciałbym porównywać tego do czasu kiedy straciliśmy wolność w minionych wiekach, ale siłą rzeczy tych podobieństw jest wiele. Nie dostrzegamy dobra wspólnego. Tak było w XVIII wieku i tak jest dziś.
Ponadto nie odrabiamy lekcji, których udzielił nam Jan Paweł II. Chociażby lekcji o wolności. Wolność nie polega na braku hamulców, gdyż to przerabialiśmy już za króla Sasa. Dziś są inne pokusy i inne wyrazy niewłaściwego rozumienia wolności, natomiast konsekwencje i gorzkie owoce mogą być takie same. Wolność musi być rozumiana jako wolność "do", jako zadanie, a nie jako wolność "od", jako brak hamulców. Wolność to odpowiedzialność. Tyle klaskaliśmy papieżowi i tak mu śpiewaliśmy, ale to poszło w las. A nawet jego następcę, Franciszka oskarżamy o jakieś wyimaginowane rzeczy. Jakoby sprzedał Kościół, itd.
To fakt, że Franciszek jako pierwszy współczesny papież, spotyka się w Polsce z krytyką, nawet wśród pobożnych katolików czy publicystów. Zarzuca się mu, że "rozmywa" i "relatywizuje" nauczanie Kościoła, że jest lewicowy, itd. Skąd się to bierze?
Po pierwsze przyczyną dezaprobaty dla papieża jest niezrozumienie. Do tej pory inne kontynenty musiały się uczyć papieży z Europy, dziś musimy się uczyć papieża latynoamerykańskiego. Pobyt w Panamie na Światowych Dniach Młodzieży pozwolił doświadczyć znowu (bo pierwszy raz w Rio de Janeiro) coś ze społecznego klimatu latynoamerykańskiego, z którego papież Franciszek wyrasta i który ma ogromny wpływ na Jego myśl i posługę.
Czy więc, aby zrozumieć Franciszka, musimy jechać aż do Ameryki Południowej?
Nie. Jeśli ktoś myśli optyką Ewangelii, to nie musi jechać do Ameryki Południowej. Wystarczy znajomość Ewangelii i jej radykalnych wymagań. Bez tego Franciszek pozostanie dla nas niezrozumiały.
Czyli tu tkwi sedno problemu?
Franciszek chce nam dać do zrozumienia, że owszem, ważna jest doktryna, ważne jest moralne orędzie Kościoła, ale najistotniejsze jest co innego. Tłumaczy, że na samej doktrynie czy moralności nie zbudujemy Kościoła, gdyż chrześcijaństwo to "OSOBA". Chrześcijaństwo to nie tylko normy doktrynalne, zakazy i nakazy moralne, ale chrześcijaństwo to Jezus i Jego Ewangelia. Jeśli nie poznamy, nie doświadczymy Jezusa i Jego miłości, to doktryna do niczego się nie przyda.
Franciszek wciąż się upomina o wdrażanie w życie czystej Ewangelii w całym jej radykalizmie, a zarazem prostocie. My w odpowiedzi na to wypominamy mu , że jakaś jego wypowiedź nie została dostatecznie doprecyzowana, bądź zabrakło jakiegoś przypisu w adhortacji. Tymczasem On się na tym nie skupia, mówi prosto, bezpośrednio, obrazowo, by każdy mógł zrozumieć i zapragnął Jezusa, życia Jego Ewangelią. Nie zajmują go doktrynalne dywagacje, pozostawia to teologom. Przypomina w tym Franciszka z Asyżu i z nim się w znacznej mierze identyfikuje. Nie przyjął na wyrost tego imienia. Jest współczesnym Franciszkiem z Asyżu, w którym widziano "drugiego Chrystusa".
Franciszek upomina się o to, co Chrystus głosił. Abyśmy się strzegli kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda.
Krytycy mówią, że Franciszek relatywizuje naukę Kościoła, że po jego pontyfikacie nic nie będzie już tak pewne jak dawniej?
Nic takiego nie znajduję, nawet w adhortacji "Amoris laetitia". Pod wpływem medialnych uproszczeń, a czasem wręcz manipulacji próbuje się papieżowi wmówić dążenie do tego, aby dopuścić do komunii św. osoby żyjące w związkach niesakramentalnych. Nigdy i nigdzie Franciszek nie powiedział, że naszym celem duszpasterskim ma być doprowadzenie niesakramentalnych do komunii św. Cel jest jeden: zrobić wszystko, aby tym ludziom pomóc w osiągnięciu zabawienia. Dlatego mamy do nich podejść, towarzyszyć im, pomóc w rozeznaniu drogi i w integrowaniu się z Kościołem. Nie możemy ich skazywać na pozostawanie poza Kościołem.
Powtarzam: Franciszek w tej sferze nic nie relatywizuje, w niczym nie zmienił kościelnej doktryny ani zasad moralnych. Natomiast jego pierwszym celem jest pomóc każdemu w dojściu do Boga. Proponuje nam, abyśmy patrzyli na drugiego człowieka w tej właśnie optyce.
Zarzuca się papieżowi, że może doprowadzić do pewnej regionalizacji doktryny w sensie rozumienia wiary i moralności, w zależności od regionu geograficznego i lokalnej inkulturacji. Stąd krytyka zasady "synodalności", rozumianej jako przeniesienie pewnych decyzji na szczebel lokalny, w zależności od lokalnego kontekstu.
Synodalność czyli kolegialność jest w Kościele potrzebna, i wynika ona z samej jego istoty. Nie zapominajmy też, że zasada ta ma swoje ograniczenia. Przecież Kościół ma głowę w postaci papieża, który zapewnia jedność, korzystając z wiary w jego nieomylność w sprawach rozstrzygnięć doktrynalnych. Kolegialność, czy synodalność zakłada, że decydować powinniśmy wspólnie - w ramach kolegium apostolskiego składającego się z biskupów - ale głos rozstrzygający należy do papieża. To jest - moim zdaniem - znakomite rozwiązanie, które skutecznie chroni Kościół przed jakąś fragmentaryzacją, czy podziałami a jednocześnie zapewnia mu jedność w sprawach najważniejszych.
A u podstaw powinna być formuła, która wybrzmiała już na Soborze Jerozolimskim: "Duch Święty i my". Uświadamia nam, że Duch Święty jest Ożywicielem i Dokonawcą Kościoła. Naszym zadaniem jest z Nim współdziałać i być Mu uległym. Dlatego na każdym etapie historii zbawienia trzeba starać się uchwycić, co Duch mówi do Kościoła? I temu właśnie służy synodalność. Chodzi o to, by głowa Kościoła, którą jest papież, otrzymał nieco światła, od tych, którzy wraz z nim pozostają w jednym kolegium apostolskim. Wtedy dopiero głos Ducha Bożego wybrzmiewa.
***
Bp Andrzej Czaja: Kościół nie może uprzywilejować żadnej spośród partii <<
W wywiadzie opolski biskup porusza również kwestię deklaracji podpisanej przez papieża i imama oraz wyraża swoją niezgodę na łączenie Kościoła i polityki. Cały wywiad możecie przeczytać, klikając w ten link.
Skomentuj artykuł